Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 09:14
Reklama KD Market

Odgórne skłócenie „polską wizytówką” w świecie? (Korespondencja własna “Dziennika Związkowego”)

WARSZAWA–W czwartek minęła trzydniowa żałoba narodowa po 22 ofiarach najtragiczniejszego pożaru w Polsce od 1981 r. Wśród ofiar śmiertelnych było sześcioro dzieci. Choć pierwsza jednostka straży pożarnej przybyła na miejsce w ciągu trzech minut od wezwania, wezwanie to nastąpiło zbyt późno. Strażacy zostali dwupiętrowy hotel socjalny dla bezdomnych rodzin w nadbałtyckim Kamieniu Pomorskim płonący niczym pochodnia. Ciemne ludzkie sylwetki na tle żółtych płomieni salwowały się skokiem w nieznane po uprzednim wyrzuceniu dzieci. Niektóre ktoś próbował łapać, inne padły na ziemi, łamiąc sobie kończyny, ale nikt z powodu upadku nie zginął. Zginęli w płomieniach ci, którzy zaczadzieli, nie mogli się dostać do okna lub z powodu lęku wysokości o sekundę lub dwie odroczyli skok.

Wspaniale zareagowali ludzie, zarówno miejscowi jak i mieszkańcy najodleglejszych zakątków kraju. Parafialna Caritas udzieliła poszkodowanym pierwszej pomocy i każdy z nich może liczyć na dach nad głową i wikt przez te pierwsze najtrudniejsze dni. Prywatne osoby przynosiły i wysyłały ubrania, pościel, żywność, artykuły higieny osobistej, przybory szkolne i datki pieniężne dla pogorzelców, którym pożoga strawiła cały dobytek. Urząd miasta założył specjalne konto, na które można wpłacać pieniądze dla poszkodowanych. W kościołach wznoszono specjalne modły w intencji ofiar i pogorzelców, a nowy metropolita szczecińsko-kamieński ks. abp Andrzej Dzięga odłożył zaplanowany na ten dzień ingres do katedry.

Prezydent Lech Kaczyński ogłosił trzy dni żałoby narodowej i osobiście pojechał na miejsce, by zapoznać się z sytuacją i spotkać się z pokrzywdzonymi. Donald Tusk zjawił się w Kamieniu Pomorskim jako pierwszy, obiecał zasiłki dla pogorzelców oraz fundusze na wybudowanie nowego przybytku. Także odwiedził rannych pogorzelców w szpitalu. Byłby to idealny obraz ogólnonarodowej solidarności wobec tragedii, gdyby nie wciąż pokutujący w kraju podtekst walki politycznej.

Zapytany przez reportera na miejscu tragedii, czy wie o tym, że prezydent Kaczyński jest w drodze do Kamienia Pomorskiego, Tusk lekko się skrzywił i cierpko odpowiedział bez dalszych komentarzy: „Tak, słyszałem o tym”. Nie wiemy, czy sobie pomyślał „znowu się pcha nieproszony”, ale na podstawie jego zachowań od przejęcia rządu w 2007 r. można by się takiej reakcji spodziewać. Jego podkomendni takiej powściągliwości nie wykazali.

Kiedy prezydent żalił się, że jego kancelaria nie została w porę poinformowana o tragedii, rzecznik rządu Paweł Graś odparł: „Powiem brutalnie: żeby być poinformowanym o tego typu wydarzeniu, wystarczy włączyć telewizor”. Z kolei prawa ręka premiera, min. Grzegorz Schetyna, powiedział, że był tak zajęty, że nie pomyślał o tym, by poinformować prezydenta, po czym dodał: „Tutaj rząd wziął na siebie całą odpowiedzialność. W niczym by nie pomogli urzędnicy prezydenccy”.

Problemy z kohabitacją, czyli współistnienie i współpraca prezydenta i premiera wywodzących się z innych obozów politycznych, zdarzają się nie od dziś. Przeważnie jednak politycznie skłócone strony usiłują zachować pozory i nie wywlekać sporów na forum międzynarodowe. Polska natomiast słynie z karykaturalnych wręcz popisów niechęci, które osiągnęły swoje apogeum jesienią ub. r., gdy między Tuskiem a Kaczyńskim wybuchł spór o krzesła na konferencji brukselskiej i miejsce w samolocie. Światowe media obiegł też fakt zbojkotowania przez rząd narodowej gali z okazji 70. rocznicy odzyskania niepodległości. Prezydent natomiast zbojkotował srebrną rocznicę Przyznania Lechowi Wałęsie pokojowej Nagrody Nobla. 

Obie strony następnie starały się stonować swoją niechęć do przeciwnika, ale mimo to raz po raz nowe niesnaski wybuchają. Życie dostarcza licznych pretekstów do demonstrowania różnic politycznych, podszytych wzajemną niechęcią. Takim przykładem był wybór nowego sekretarza generalnego NATO.
Prezydenta rząd poinstruował, że na szczycie NATO należy najdłużej zwlekać z wyborem faworyta na to stanowisko, duńskiego premiera Andersa Rasmussena, i poprzeć polskiego min. spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Polska mogłaby zablokować wybór Duńczyka (wymagany jest consensus bez jednego sprzeciwu) albo udawać, że zamierza postawić weto. Tak uczyniła Turcja i w zamian za ostatecznie poparcie Rasmussena wytargowała stanowiska dla siebie w dowództwie NATO. A Kaczyński, popierając od razu Rasmussena, zdaniem Tuska, „przegrał walkowerem już w czasie rozgrzewki”. Prezydent tłumaczył, że rząd nie jest od instruowania głowy państwa, a poza tym Sikorski nie miał żadnych szans.

„Nie jesteśmy na tyle silni, nie jesteśmy mocarstwem, które stać na takie błędy – grzmiał w odpowiedzi premier Tusk. – Serdecznie bym prosił tych polityków, szczególnie z tej najbardziej zaciekłej opozycji, że jeśli nie potrafią pomóc z różnych względów, np. uprzedzeń albo niezdolności do współpracy, jeśli nie rozumieją na czym polega to praktyczne wyzwanie w polskiej polityce, to dzisiaj błagam o jedno: żeby nie przeszkadzali”.

Kolejna wrzawa wybuchła wokół książki o Wałęsie pióra 24-letniego magistra historii Pawła Zyzaka. Książka faktycznie jest kontrowersyjna, ale trochę niepoważna, bo oparta częściowo na niesprawdzonych plotkach pochodzących od ludzi, którzy rzekomo znali młodego Wałęsę. Zyzak wzbogaca pomówienia o agenturalne kontakty Wałęsy ze służbą bezpieczeństwa, o nieślubne dziecko i nawet rzekome siusianie do kropielnicy z wodą święconą. Doszło do kolejnej krucjaty między krytykami a obrońcami Wałęsy.

Trudno odmówić racji obrońcom twierdzącym, że obok nieżyjącego już Jana Pawła II Wałęsa to najlepiej rozpoznawalna polska marka na świecie, a tu jego rodacy mieszają go z błotem i w efekcie podważają wartość i reputację własnego kraju. Ale wyraźną nadreakcją było żądanie minister nauki Barbary Kudryckiej, żeby rozpocząć nadzwyczajną kontrolę prac magisterskich na Uniwersytecie Jagiellońskim, który przyznał Zyzakowi dyplom. Opozycja PiS-owska oceniła decyzję Kudryckiej jako „niebywale, wręcz skandaliczne” zagrożenie dla wolności nauki i ostatecznie premier Tusk wezwał ją na rozmowę i nakłonił do cofnięcia tego wniosku.

Fakt, że Zyzak kiedyś wykonał jakieś prace zlecone dla Instytutu Pamięci Narodowej stał się pretekstem do rozpętania nagonki na tę instytucję, która m.in. bada zbrodnie komunistyczne i przechowuje teczki PRL-owskiej bezpieki. Obóz rządowy chce usunąć obecne kierownictwo IPN z jej prezesem Januszem Kurtyką na czele, a postkomuna, której z wiadomych przyczyn najbardziej zależy na „nierozgrzebywaniu przeszłości”, nawet nawołuje do likwidacji całej instytucji.

Natomiast cały obóz opozycyjny stanął murem za Kurtyką i IPN. Wałęsa ma wielkie zasługi i już zapracował na swoje miejsce w historii, ale nie ma świętych krów – twierdzą ludzie PiS. Historia to nie hagiografia, czyli żywoty świętych, a społeczeństwo ma prawo wiedzieć o młodości swoich bohaterów. Na dodatek, nieco ostentacyjnie prezydent Kaczyński w tymże czasie odznaczył Kurtykę i innych historyków IPN wysokimi dystynkcjami. Przemawiając do uhonorowanych naukowców, prezydent powiedział: „Odznaczam ludzi nie tylko mądrych i kompetentnych, ale i bardzo odważnych. Działajcie tak dalej, jak działaliście dotąd, bądźcie odważni”.

Najhisteryczniej jednak zareagował na całą sprawę sam Wałęsa, niechcący czyniąc z lokalnej, marginalnej, mało kogo obchodzącej publikacji bestsellera. Na „Zygzaku”, jak na autora kontrowersyjnej książki mówi, nie zostawił suchej nitki, a IPN zaatakował za „
;łamanie prawa”. Bo skoro IPN za poprzedniego kierownictwa Leona Kieresa przyznało mu status pokrzywdzonego, a sąd lustracyjny oczyścił go z podejrzeń o kolaborację z SB, to ponowne pomawianie go jest sprzeczne z prawem.

Czerwony z wściekłości Wałęsa wystąpił w telewizji i emocjonalnie zagrzmiał: „Proszę demokratyczne państwo, niech powoła prokuratora czy kogoś, niech powyjaśnia wszystkie te sprawy i w imieniu państwa powie: ‘Wałęsa był taki, taki i taki’. Jestem zniesmaczony, jestem wściekły, że walczyłem o wolny kraj, a to jest anarchia. (…) Różni nawiedzeni paranoicy podrywają mi autorytet wobec całego świata, piszą książki, za książki dostają magisterium, za to że atakują, zostają przyjęci do IPN. Na stępny nawiedzony zrobi ze mnie mordercę!”

Wałęsa zagroził, że zrezygnuje z udziału w uroczystościach rocznicowych w Polsce, dopóki organy państwa nie wyjaśnią ostatecznie zarzutów o jego agenturalne związki z SB. Mało tego, odda wszystkie przyznane mu wyróżnienia, włącznie z Pokojową Nagrodą Nobla, a ostatecznie nawet wyjedzie na stałe z kraju.

Podczas niedawnego Europejsko-Amerykańskiego szczytu w Pradze czeskiej, prezydent Kaczyński oficjalnie zaprosił prezydenta Obamę do złożenia wizyty w Polsce, a ten zaproszenie przyjął. Pozostaje kwestia ustalenia terminu. Krążą słuchy, że rząd Tuska obecnie działa kanałami dyplomatycznymi, aby uzgodnić taki przyjazd na uroczystości rocznicowe 20-lecia III RP 4 czerwca. Gdyby tak się stało, w Polsce odbyłby się faktyczny szczyt Europejsko-Amerykański, bo obecność głowy państwa USA zapewniłaby przyjazd licznych innych szefów państw i rządów oraz wysłanników światowych mediów.

Z takiej międzynarodowej gali każdy kraj by się ucieszył, bo i rozgłos, wizerunek, przyjazdy turystyczne i biznes. W przypadku polskich elit jednak trzeba by się dobrze zastanowić i nagłowić. Bo jeśli prezydent Kaczyński zasiądzie na trybunie honorowej, Wałęsa może imprezę zbojkotować. Zarówno Tusk jak i Kaczyński będą chcieli się spotkać z Obamą sam na sam, co utrudnia sprawę organizatorom i samemu gościowi. Może najwyższe elity jakoś potrafią schować pazurki na dzień lub dwa, żeby nie skompromitować siebie i swojego kraju przy gościu z Ameryki. Ale co będzie, jeśli podczas uroczystości antywałęsowcy typu Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie i Wyszkowski urządzą pikietę? Refleksja smutna, której jednak nie da się w stu procentach wykluczyć!
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama