Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 14:16
Reklama KD Market

Nowa Europa: „Obamo, nie zaniedbuj nas!” (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Europa Środkowo-Wschodnia, ściślej autorytety polityczne nowych europejskich członków Unii Europejskiej zwróciły się ostatnio z bezprecedensową prośbą do prezydenta USA o wysłuchanie ich głosów, które z trudem docierają do Białego Domu. Grupa byłych prezydentów, premierów, innych wysokich urzędników i dyplomatów z krajów dawnego bloku sowieckiego, w liście do prezydenta USA, Baracka Obamy, ostrzega przed próbą poprawy stosunków z Rosją kosztem ich regionu.

„Ameryka nie może zapomnieć o Europie Środkowej, musi prowadzić zdecydowaną i opartą na wartościach politykę wobec Rosji, a sprawa tarczy antyrakietowej to test wiarygodności Waszyngtonu” – czytamy w pierwszym tego rodzaju apelu wystosowanym bezpośrednio do głowy państwa amerykańskiego przez tak szacowne grono mężów stanu. Sygnatariusze listu mocno akcentowali, że są zarówno przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych jak i oddanymi Europejczykami i nie zapomnieli o tym, że „nasze kraje mają duży dług wdzięczności wobec USA za pomoc w przemianach demokratycznych od czasu, gdy 20 lat temu runęła żelazna kurtyna”. Zaraz jednak wyrazili swoje zaniepokojenie, że „NATO wygląda na słabsze, niż gdy do niego wstępowaliśmy”.

Oprócz b. prezydentów RP Lecha Wałęsy i jego niegdysiejszego arcyrywala Aleksandra Kwaśniewskiego, pod listem podpisali się: b. prezydenci Czech Vaclav Havel, Litwy Valdas Adamkus oraz b. głowy państwa Słowacji i Łotwy, b. premier Estonii oraz b. ministrowie spraw zagranicznych i ambasadorowie – w sumie 22 nazwiska.

W liście przekonywali Obamę o tym, że „nadchodzi nowa generacja przywódców mniej związanych z USA, o bardziej prowincjonalnym spojrzeniu na świat”. Ponieważ niektórzy przywódcy w regionie zapłacili cenę polityczną za poparcie niepopularnej wojny w Iraku, w przyszłości Europa Środkowa będzie bardziej ostrożna w popieraniu Ameryki, tłumaczyli, żaląc się zarazem, że w Waszyngtonie ich głosy są nieraz słabo słyszalne.

„W polityce zagranicznej prezydenta USA Baracka Obamy, zwłaszcza w polityce wobec Rosji, brakuje odniesień do Europy Środkowej – stwierdził Wałęsa, jeden z sygnatariuszy apelu do amerykańskiego prezydenta. – Chcemy go zachęcić, aby przeznaczył lepsze miejsce dla naszej Europy w swoich programach (…) Obama podjął dialog ze swymi adwersarzami, Wenezuelą, Kubą, Rosją i chce ich zaangażować w swój proces budowy przyszłości. To coś pozytywnego, ale są problemy w tym procesie, które oczekują odpowiedzi”.

Aczkolwiek przyjęta formuła nie przewidywała udziału wśród sygnatariuszy obecnie urzędujących przywódców, premier Donald Tusk wyraził swoje poparcie dla zawartych w liście argumentów, a prezydent Lech Kaczyński wystosował własny list otwarty w tej sprawie.

„Jako prezydent RP podzielam obawy wyrażone w liście grupy wybitnych polityków naszego regionu Europy do prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy i pragnę wesprzeć swym głosem apel, aby Ameryka nie zapominała w swej polityce o sprawdzonych sojusznikach z Europy Środkowej i Wschodniej, bo może to grozić zaprzepaszczeniem osiągnięć ostatnich 20 lat” – napisał Kaczyński w liście.

„Stany Zjednoczone są dziś naszym partnerem strategicznym. Sojusz z nimi jest największą gwarancją naszego bezpieczeństwa. Dziś, niestety, sojusz ten przechodzi poważną próbę, być może najtrudniejszą od upadku komunizmu”. Zwrócił uwagę na, jak stwierdził, „ekspansywność polityki rosyjskiej” oraz słabą odpowiedź na nią ze strony USA. „Nadmiernie powściągliwa reakcja Ameryki i NATO wobec agresji rosyjskiej na Gruzję, bezkarne łamanie prawa międzynarodowego oraz podstawowych zasad i reguł rządzących społecznością międzynarodową, wzbudziły w krajach naszego regionu wielki niepokój” – czytamy. Polski prezydent uznał poprawę stosunków Zachodu z Rosją za „ze wszech miar potrzebną”, ale zastrzegł: „Nie może się to odbywać za wszelką cenę, sprowadzać faktycznie do jednostronnych ustępstw”.

Do nich Kaczyński zaliczył uległość wobec Kremla w sprawie obrony rakietowej, pisząc: „Sprawa budowy tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej ma istotne znaczenie ze względu na wiarygodność Ameryki jako globalnego mocarstwa i sojusznika. Ustępstwa w tej kwestii, częściowa choćby rezygnacja wywołają fatalne skutki i podważą wiarygodność Stanów Zjednoczonych w Europie Środkowej i Wschodniej”.

Niepokoje wyrażone przez środkowo-europejskich mężów stanu zaczęły nabrzmiewać po niedawnej wizycie Obamy w Moskwie. Powstały wówczas spekulacje, jakoby rozważane było umieszczenie rakiet na pływających po morzu lotniskowcach zamiast na terytorium Polski, włączenie Rosji do projektu albo nawet całkowita rezygnacja z projektu „tarcza”. Podczas wizyty w Moskwie, prezydent USA nie tylko nie stawiał sprawy tarczy na ostrzu noża, chcąc zjednać poparcie Moskwy dla wspólnych działań przeciwko irańskiej polityce jądrowej. Na różne sposoby dał do zrozumienia, że Stany Zjednoczone gotowe są zrezygnować z tarczy antyrakietowej, jeśli Iran wyrzeknie się planów budowy broni atomowej.

Także chciał nakłonić Rosjan do otwarcia swej przestrzeni powietrznej dla wojsk NATO-wskich w Afganistanie. Na takie przeloty uzyskał wstępną zgodę, ale dano mu do zrozumienia, że to ustępstwo, jak i plan redukcji zbrojeń, znajdą się pod dużym znakiem zapytania, jeśli Stany zainstalują tarczę na terenie byłych sowieckich satelitów, Polski i Czech.

Wśród Polaków opinie o apelu Nowej Europy do Białego Domu są podzielone. Według jednego z sondaży internetowych, 40% respondentów uznało go za bardzo dobrą inicjatywę, 39%, że jest bez znaczenia, 19% uważa apel za niewłaściwe posunięcie, a 3% nie miało żadnego zdania w tej sprawie.
Rząd USA natomiast odrzucił zawarte w apelu tezy, jakoby USA zaniedbywały Europę Środkowo-Wschodnią i zamierzają jej kosztem dogadać się w Moskwą. Jak powiedział Ben Chang, rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Białym Domu, „Jesteśmy stanowczo przywiązani do sojuszu z krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Administracja prezydenta Obamy od początku prowadzi konsultacje z przywódcami regionu na wiele tematów, zarówno dwustronnie, jak i w ramach NATO. Prezydent odbył trzy podróże do Europy”.

W podobnym duchu wypowiedział się Rzecznik Departamentu Stanu P.J. Crowley: „Prezydent stara się o poprawę stosunków z Rosją, ale naszym zdaniem byłoby to korzystne także dla Europy. Nie jest to na pewno kosztem naszych europejskich partnerów”. Podkreślił też, że jego szefowa, sekretarz stanu Hillary Clinton kilkakrotnie już odwiedziła Europę Środkowo-Wschodnią.
Faktem jest, że Obama jeszcze nie raczył złożyć wizyty w Polsce, największym kraju Nowej Europy, mimo że parokrotnie już zapowiedział taką wizytę w roku bieżącym. Prywatnie wielu polityków uważa to za tym większy afront, że parokrotnie amerykański prezydent znajdował się niedaleko polskich granic w Niemczech i Czechach. Ale nikt tego nie przyzna otwarcie, by nie zostać oskarżonym o wybujały polonocentryzm.

Inni obserwatorzy zdają sobie sprawę, że lider największego dziś mocarstwa nieraz działa niczym linoskoczek, balansując między naciskami z różnych stron świata i przefiltrowując je przez pryzmat amerykańskich priorytetów taktycznych i strategicznych. Jakby dla uciszenia głosów niepokojących się rzekomą rusofilią swojej administracji, w tym tygodniu Obama wysłał swego zastępcę na Ukrainę i do Gruzji.

Choć treść rozmów owiana była tajemnicą, zdaniem komentatorów, podróż wiceprezydenta Joe Bidena miała być sygnałem, iż te byłe republiki sowieckie nie staną
się ofiarą „nowego otwarcia” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Jak powiedział doradca Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego, Tony Blinken, „chcemy pomóc Ukrainie i Gruzji, by były dla nas efektywnymi partnerami, z przejrzystymi instytucjami demokratycznymi i gospodarczymi, z aktywnym społeczeństwem obywatelskim oraz nowoczesnymi siłami zbrojnymi”.

Nie ulega kwestii, że rozmowy te są bacznie śledzone na Kremlu, który uważa współpracę Stanów z b. republikami sowieckimi za ingerencję w rosyjską strefę wpływów. Dotyczy to także, choć na pewno w dużo mniejszym stopniu, tzw. „bliskiej zagranicy”, czyli dawnych krajów satelickich ZSRR. Nawet niedawny wybór b. polskiego premiera Jerzego Buzka na szefa Parlamentu Europejskiego komentowano według kryteriów czysto rusocentrycznych.

Wypomniano Buzkowi np. to, że w 2006 r. podpisał list otwarty sprzeciwiający się szantażowi energetycznemu Moskwy. B. polski premier rodem z Zaolzia nie jest też dobrze widziany przez władców kremlowskich, ponieważ uważa, że poprawę stosunków Unii Europejskiej z Rosją należy łączyć z jej przestrzeganiem lub naruszaniem praw człowieka. Władze rosyjskie uważają to za swoją sprawę wewnętrzną i nic nikomu do tego.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama