Bezrobocie i spadek dochodów sprawiły, że coraz więcej ludzi przychodzi po żywność do ośrodków Salvation Army. Jedna z największych organizacji pomocy społecznej nie zawsze może sprostać zapotrzebowaniom, ponieważ blisko 2/3 prowadzonych przez nią programów cierpi niedobory w datkach żywnościowych i gotówkowych. Ze sprawozdań z czwartego kwartału 2010 roku wynika, że 94% programów żywieniowych zaobserwowało wzrost liczby ludzi korzystających z pomocy. Są wśród nich rodziny średniej klasy, osoby o niskich zarobkach, młodzi ludzie, poszukujący pracy.
"Tu w Minnesocie mamy ludzi, którzy niedawno zaczęli zaliczać się do ubogich, mamy ubogich pracujących i bezrobotnych. Wiele z tych osób już wyczerpało własne oszczędności, pomoc rodzin i przyjaciół. Teraz znaleźli się w sytuacji, która zmusza ich do korzystania z naszej pomocy", mówi Darryl Leedom, regionalny szef Salvation Army.
"Nowe rodziny są zazwyczaj zawstydzone. Nikt nie lubi przyznać się przed sobą, że nie stać go na tak podstawową rzecz jak żywność. Często usprawiedliwiają się, że nigdy wcześniej nie przychodzili, że zawsze wrzucali pieniądze do czerwonego kubełka Salvation Army".
W ub. roku w całym kraju spadły dotacje rządowe, publiczne i prywatne. Ponad 1/3 punktów Salvation Army szacuje niedostatki na 50%. Komisarz tej organizacji, William Roberts, oczekuje, że wysokie zapotrzebowanie na żywność utrzyma się przez cały 2011 rok.
Ma nadzieję, że ludzie sięgną głębiej do kieszeni i przekażą dotacje, jeśli nie na Salvation Army to inną grupę charytatywną, by mieć pewność, że żaden Amerykanin nie pozostanie tej zimy głodny.
(HP – eg)








