Wielka szansa
Moja Ameryka jest spełnieniem marzeń lat dziecinnych oraz młodzieńczych. Należę do dzieci II wojny światowej, na szczęście w dosłownym znaczeniu byłem dzieckiem. Przeżyłem okupację niemiecką, unikając gehenny obozów koncentracyjnych oraz robót przymusowych, które były udziałem starszego o kilka lat pokolenia (.. . ).
Pamiętam styczeń 1945 r., odzyskanie niepodległości. Miałem wówczas 8 lat. Entuzjazm był wszechobecny, cieszyliśmy się odzyskaną wolnością, można było śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła", ale było biednie i głodno. Wszystkiego było brak: butów, ubrania, jedzenia. Do szkoły chodziliśmy boso. Niektóre dzieci były głodne; jeżeli któryś z uczniów miał kromkę chleba zjadał ją i szybko w ukryciu, aby nie została mu siłą odebrana.
MieIiśmy wujka w Ameryce, od którego otrzymaliśmy list z załącznikiem w postaci dwu pojedynczych zielonych dolarów. Miały one dla nas magiczną moc – oglądaliśmy je jak co najmniej święte relikwie.
Szkoła kształtowała nasz charakter patrioty socjalistycznego, miłującego pokój, który gwarantował nasz wielki przyjaciel Związek Radziecki. Wszystko, co było zachodnie, było nieludzkie, imperialistyczne pod przywództwem USA.
Ale wysiłki, abyśmy byli entuzjastami ustroju komunistycznego przynosiły skutek odwrotny. Byliśmy zafascynowani Zachodem, a przede wszystkim Ameryką. To amerykański farmer nas dożywiał w postaci paczek żywnościowych "UNRA", oraz odzieży.
Nasz kierownik szkoły podstawowej przed II wojną światową był w Ameryce. Na lekcjach z geografii opowiadał nam tak barwnie o jej walorach krajoznawczych, że obecnie po 60 latach widzę jego zachwyt, a nawet pamiętam jego słowa; wiosną Kalifornia to jeden wielki ogród kwiatów, Wielki Kanion Kolorado – olbrzymia rzeka znika nagle w przepaści, niezliczone stada bawołów na preriach, itp. Byliśmy odseperowani od zachodniej kultury. Churchill wprowadził pojęcie żeIaznej kurtyny, zimna wojna trwała na dobre. Słuchaliśmy radia "WoIna Europa", Londynu niesamowicie zakłócanych przez socjalistyczne stacje zbudowane tylko w tym celu, aby uniemożliwić zrozumienie wiadomości.
Pomimo tego, słuchaliśmy wytrwale; wiedzieliśmy, kto naszemu narodowi zgotował "Katyń" oraz o głodzie na Ukrainie, o masowych obozach pracy za kołem podbiegunowym. Ograniczeni do życia na przestrzeni od Tatr do Bałtyku oraz od Bugu do Odry czuliśmy się jak ptaszki w klatce. Nie można było wyjechać do krajów zachodnich nie tylko ze względów finansowych, ale po prostu nie można było otrzymać paszportu.
Nadszedł długo oczekiwany dzień spełnienia moich marzeń: po długich staraniach i kilku odmowach otrzymałem paszport oraz wizę turystyczną do USA. 21 lipca 1981 roku stopy moje stanęły na ziemi Washingtona. Z Warszawy do Nowego Jorku przyleciałem samolotem IŁ-62. PoIski LOT posiadał wówczas 4 samoloty produkcji radzieckiej, z których uległy katastrofie 2, czyli połowa floty powietrznej. Z Nowego Jorku do Chicago na O'Hare przyleciałem liniami amerykańskimi, samolotem, który w porównaniu z IŁ-62 był olbrzymem o standardzie o kilka klas wyższym. Lotnisko ze swym rozmachem, czystością, przestrzenią oczarowało mnie.
To był inny nieznany bajeczny świat. Dzięki siostrze, która przygarnęła mnie do siebie, miałem dach nad głową. Przepracowałem kilka tygodni u kontraktora zarabiając 140 dolarów tygodniowo. Fascynacja wszelkimi dobrami, a przede wszystkim pełnymi półkami artykułów spożywczych, towarów, pięknymi dużymi samochodami poczęła ustępować w konfrontacji z moją realistyczną sytuacją. Polska była w sytuacji beznadziejnej. Brakowało dosłownie wszystkiego. Pozostała tam rodzina, żona z 3 dorastającymi córkami, mieszkanie, w garażu Fiat 125P, który zresztą wkrótce po moim wyjeździe najstarsza córka doszczętnie rozbiła.
Zadawałem sobie pytanie, czy w wieku 47 lat nie posiadając stałego pobytu, warto podejmować próbę układania życia od początku. Wydawało się, że z moimi zarobkami nigdy nie będzie mnie stać na przyzwoity standard życia. Nie chciałem jednak rezygnować z młodzieńczych marzeń. Śniły się perły Ameryki: Hawaje, Floryda, Niagara, Yosemite, Yellowstone, KaIifornia, lndianie koczujący na preriach, tak barwnie opisane: w książce Karola Maya "Winetou".
Zdawałem sobie sprawę, że powrót do Polski będzie podróżą tylko w jednym kierunku, bez możIiwości powrotu do Stanów. Na decyzję nie musiałem długo czekać; 13 grudnia 1981 roku generał Jaruzelski rozpączął wojnę z własnym narodem, ogłaszając "stan wojenny". PoIska przypominała wielki obóz koncentracyjny, wszelka łączność informacyjna ustała, zapełniły się więzienia, na ulicach osiedli i miast pojawiły się czołgi. Ludowe wojsko użyło broni do ludowych górników w kopalni "Wujek". Były ofiary śmiertelne. Świat nie mógł uwierzyć, że wydarzyło się to w kraju o kulturze europejskiej. Pod konsulatem polskim w Chicago Polonia organizowała masowe protesty paląc kukły Jaruzelskiego oraz Breżniewa. Nasz papież Jan Paweł II wołał donośnym głosem: "Dosyć polskiej krwi" wysyłając listy do Breżniewa, aby pozostawił nasz kraj w spokoju. Prezydentem w Ameryce był republikanin, Ronald Reagan, przyjacieI narodu polskiego. Związek Radziecki nazywał "imperium zła".
Stan wojenny zadecydował, że nie myślałem o szybkim powrocie do kraju. Pomimo wysokiego bezrobocia (ok. 14%) pracowałem, mogłem pomagać rodzinie i co nieco zaoszczędzić. Utrzymywałem korespondencję listowną z żoną i córkami. Posyłałem paczki żywnościowe, ale z odzieżą były kłopoty. To co, posłałem, nie zawsze było modne, a wymiarowo za duże lub za małe. Miałem w kieszeni zawsze ze sobą kartkę papieru z wymiarami rodziny, obrysy stóp, sprawdzałem metrem, aIe nigdy nie byłem pewien, że są prawidłowe. Łączność teIefoniczna była uciążliwa, gdyż rozmowę trzeba było zamawiać i czekać godzinami na połączenie. Żyliśmy w innych warunkach. To co było ważne dla tych, co pozostali w Polsce, było z czasem trudne do zrozumienia tutaj: że kawałek szynki, szampon, podpaski higieniczne lub papier toaletowy może kogoś uszczęśliwić.
Starałem się żyć b. oszczędnie, nie miałem samochodu, natomiast kupiłem nowy sportowy rower "Shwimm", który umożIiwił mi poznanie przepięknych tras rowerowych nad jeziorem Michigan i okolicy. W roku 1983 miałem już stałą pracę z ubezpieczeniem, profit sheering. PomyśIałem: dobrze by było wypracować warunki do emerytury. Rozłąka z rodziną dawała się we znaki: haIucynacje we śnie i na jawie po przebudzeniu, że jestem już z rodziną w Polsce.
Żona i dzieci traciły cierpIiwość. W listach pytały o datę powrotu, rozmowy telefoniczne się rwały niedokończone. Zapewniałem (w co sam nie wierzyłem), że wrócę za rok, zaś później nieśmiało nadmieniałem, że postaram się o pobyt stały i będziemy razem. TyIko w jaki sposób, nie wiedziałem. Chociaż prezydent Reagan wstrzymał deportacje obywateIi polskich, nie miało to nic wspólnego z zapewnieniem pobytu stałego.
Zakład pracy zgodził się na sponsorowanie mnie na pobyt stały. Złożyłem apIikację, prawnik zainkasował na początek 100 doIarów. W międzyczasie w 1985 roku zatwierdzono amnestię dla nielegalnych imigrantów. Byłem jednym z pierwszych, który zgromadził niezbędne dokumenty.
Biurokratyczna maszyna ruszyła. W 1987 roku otrzymałem tymczasowy pobyt na 6 miesięcy, bez możIiwości wyjazdu i powrotu do Stanów. W roku następnym miałem tymczasowy pobyt na okres 1 roku z możIiwością wyjazdu na okres do 30 dni. Zdecydowałem się na spotkanie z rodziną w PoIsce.
Zgodnie z zaleceniem konsulatu polskiego w Chicago zgłosiłem się z paszportem na milicji. Oficer w okienku odebrał paszport, popatrzył groźnie, mówiąc: z tobą to będzie dłuższa sprawa, paszport zatrzymujemy do wyjaśnienia. Na moją uwagę, że w konsulacie zapewniano, że nie będzie probIemów z powrotem, usłyszałem: fiIozofować i pouczać to możecie w Ameryce, nie tutaj, zgłosić się na rozmowę jutro. Zgłosiłem się w następnym dniu, aby być dokładnie przesłuchany: dlaczego staram się o pobyt stały, co porabiam, do jakich organizacji należę. Mój sędzia śledczy zadecydował, tym razem damy wam paszport, ale na przyszłość radzę, abyś nie był za mądry, to u nas nie popłaca. Byłem spocony, ale szczęśliwy, jakby ciężki kamień spadł z serca.
Spotkanie z rodziną po 7 latach było serdeczne, ale spoglądaliśmy na siebie z niedowierzaniem. Dzieci wyrosły. Najstarsza córka wyszła za mąż, była w ciąży. Trudno było przekonywująco odpowiadać o blaskach i cieniach dnia codziennego w Ameryce.
Na przykład, jak zrealizowałem moje marzenia odnośnie poznania tego kraju. Wykorzystując pieniądze otrzymywane za urlop zwiedziłem: Niagarę, Nowy Jork, Filadelfię, Atlantic City, Biały Dom w Washingtonie, Florydę, Hawaje. Z American Youth Hostels. lnc. – studencką organizacją turystyczną – zwiedziłem Virginia City (Bonanza), Lake Tahoe, Yosemite National Park, a następnie 12 dni wędrowałem z plecakiemi, namiotem w wysokich partiach Sierra Nevada, wśród niedźwiedzi. Z grupą 12 osób spotkaliśmy się w hotelu w San Francisco, a następnie vanem pojechaliśmy na zwiedzanie. Miałem wówczas 51 Iat (jak na studenta o wiele za wcześnie urodzony), przewodniczką była 25-Iatka, a pozostali mieli około lat 20.
W dniu odlotu z Krakowa ustawiliśmy się z żoną do pożegnalnego, pamiątkowego zdjęcia. NagIe pojawił się uzbrojony w karabin żołnierz ludowego wojska polskiego oświadczając "zabrania się robić zdjęć – obiekt strategiczny". Nawet koń by się uśmiał. Obiekt wagi państwowej był napisem "Kraków-Lotnisko Balice". Następnie celniczka odkryła, że mam w portfeIu 200 dolarów i zażądała zaświadczenia zezwalającego na ich wywóz z banku w Polsce. Na szczęście znalazłem potwierdzenie, że wwiozłem 3000$, pozostawiłem 2800$, więc dano za wygraną.
W następnym roku, 1989, uzyskałem upragnioną "zieloną kartę". W tym samym dniu wypełniłem aplikacje dIa całej rodziny. Na Święta Bożego Narodzenia pojechałem do Polski. Na lotnisku w Warszawie żona zapytała: "masz jakieś wizytowe ubranie". Tak, odpowiedziałem. Planuję, abyśmy na "Sylwestra" w przyzwoitym lokalu powitali nowy rok. To dobrze się składa, przy okazji załatwimy ślub i wesele dla następnej córki. Rodzina już otrzymała z konsulatu USA w Krakowie zawiadomienie, że aplikacje wpłynęły i rezerwują kolejkę na "interview". Uwierzyliśmy, że będziemy razem u "Wuja Sama".
Powoli rozpoczęliśmy organizować nowe życie za oceanem. Najpierw przyjechała żona z najmłodszą córką. Był wrzesień, piękna pogoda zwana "indiańskim latem", woda nadal ciepła w jeziorze Michigan oraz Devills Lake w Wisconsin. Zażywaliśmy kąpieli ciesząc się, że jesteśmy razem. Okres świąteczny Bożego Narodzenia spędziliśmy na Florydzie. Córka Basia została uczennicą szkoły średniej, uczęszczając równocześnie na kursy języka angielskiego. Następnie ukończyła szkołę wyższą i pracuje jako nauczyciel w szkole podstawowej.
Żona powoli przystosowywała się do tutejszych warunków. Udało nam się załatwić pracę w zakładzie, w którym pracowałem. Pracowaliśmy do roku 2009, do dnia likwidacji zakładu.
Średnia córka, Krystyna, przyjechała z mężem i córeczką. Zamieszkali razem z nami. Ukończyła studia wyższe w Posce, uzupełniła tutaj brakujące kredyty, jest nauczycielką w szkole średniej. Najstarsza córka Ela pozostała w Polsce, gdyż jej mąż prowadzi dobrze prosperujący biznes handlowy.
Czas na pewne refleksje, podsumowanie. Czy warto było, co zostało spełnione z moich marzeń? Każdy z nas jest umiejscowiony w pewnym przedziale czasu i przestrzeni, który można wykorzystać według własnego uznania. Czasu nie można zmienić, natomiast przestrzeń tak. Uważam, że moje zamierzenia się spełniły; poszerzyliśmy przestrzeń dla naszej rodziny, doczekaliśmy się z żoną siedmiorga wnuków. Jesteśmy na emeryturze, mieszkamy w komfortowych warunkach w Orland Park. Posiadamy również kondominium na Florydzie. Dorobiliśmy się takich warunków pracując systematycznie w zakładzie, jak również dodatkowo jako agent realnościowy. Jestem już w USA prawie 29 lat, okres czasu obejmujący jedno pokolenie.
Mój czas, kiedy postanowiłem zamienić miejsce bytowania, był nie do porówniania z czasem obecnym. Polska wówczas była państwem komunistycznym, odizolowanym od wolnego świata. Posiadanie paszportu na stałe z prawem podróży po świecie było tylko pobożnym życzeniem. Ameryka w owym czasie była krajem, gdzie nie było rzeczy niemożliwych do zrealizowania, wszystko było "naj" na świecie: najwyższe drapacze chmur (obecnie w Azji), największe samoloty Boeingi 747 (obecnie są budowane w Europie Airbusy A-380), największe firmy samochodowe (obecnie niemiecki Volkswagen oraz japońska Toyota).
Udany atak terrorystów w dniu 11 września 2001 roku z tak tragicznym skutkiem udowodnił, że Amerykę można ugryźć – zranić na jej własnym terytorium. Ten atak był wstrząsem dla całego świata, jak również i dla mnie.
Nie wierzę w przepowiednie niektórych "proroków", że zgodnie z prawidłowościami historycznymi, tak jak kolejno upadały w przeszłości: Babilonia, Grecja, Rzym, ten sam los spotka Amerykę. Współczesny świat nie ma porównania ze światem starożytnym. Dzięki technologii komputerowej, internetowi przepływ informacji jest bardzo szybki. Umożliwia to utrzymanie kontroli tym, którzy posiadają kapitał. Ostatni kryzys gospodarczy wykazał niezbicie, że istnieje konieczność usprawnień obecnego systemu. Ameryka, jak żaden inny kraj, jest zdolna do transformacji. Tak było w przeszłości i jest obecnie.
Odpowiedź na pytanie, czy Ameryka współczesna może być marzeniem, zależy od tego, jakiego rodzaju są te marzenia. Jeżeli są oparte na istniejących realiach, uważam, że tak. Nikt nie może oczekiwać, że z chwilą przyjazdu stanie się bogatym.
Ameryka jest wielką szansą dla ludzi chcących "chcieć" budować lepszą przyszłość poprzez pracę nad sobą.
God bless America!
Frank Z.
(Nazwisko i adres do wiadomości redakcji).








