Pokolenie, które weszło w czwartą dekadę życia ma takie same aspiracje, jak ich rodzice i obrusza się, gdy starsi zarzucają im lenistwo i brak ambicji. Choć warunki rzeczywiście mają nieco inne. Urodzeni w latach 80. ubiegłego wieku weszli na rynek pracy w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, dekadzie, w której amerykańska gospodarka w znacznym stopniu spowolniła.
Trzydziestka od dawna uznawana jest za ostateczny próg, który oznacza wejście w dorosłość. Czy tak to widzą dzisiejsi 30-latkowie? Czy wielu z nich nie traktuje tego czasem jak przedłużenie beztroskiej młodości?
− Osiągnęliśmy już dużo i myślę, że wielu ludziom w naszym wieku może nam tego pozazdrościć – mówi 33-letnia Krystyna Malecki z Elk Grove Village. Polka zamężna z Amerykaninem, matka dwojga dzieci – 2 i 4 lata. Rzeczywiście, państwo Maleccy są już właścicielami własnego domu, dwóch samochodów i dwóch psów. Wprawdzie właścicielem domu wciąż jest bank, a Malecki mają do spłacenia 15-letnią pożyczkę, ale samochody i psy są naprawdę ich własnością.
− Mamy w planie zamianę domu na większy, a samochody ewentualnie na nowe, ale to nie są najpilniejsze zadania na najbliższą przyszłość. Cieszymy się z tego, co mamy i z optymizmem patrzymy w przyszłość, a to chyba najważniejsze – dodaje Krystyna, która – jak sama przyznaje, nie miała kłopotów z zatrudnieniem po skończeniu czteroletnich studiów magisterskich i dwuletnich podyplomowych.
Przez kilka lat od zakończenia szkoły zmieniała pracę trzykrotnie. Za każdym razem oferowano jej lepsze uposażenie. Podobnie jej małżonek. Twierdzi, że ukończenie szkoły wyższej okazało się przydatne, choć i tak pracuje w innym niż wyuczonym zawodzie. Przez lata recesji wciąż wykonywał to samo zajęcie, mając nadzieję, że je utrzyma, bo „amerykańska gospodarka przecież ma kryzys już za sobą”.
W czasie recesji i w okresie wychodzenia z niej wskaźnik bezrobocia był znacznie wyższy wśród ludzi młodych niż osób w starszym wieku. Nawet ci szczęśliwcy – jak państwo Malecki − którzy znaleźli stałe zatrudnienie zaczynali od niższego szczebla korporacyjnej drabiny i pobierali niższe uposażenie niż miałoby to miejsce w lepszych ekonomicznie czasach.
Z danych pracowni sondażowej Pew Research Center wynika, że w grupie respondentów w w przedziale wiekowym 25-32, tylko 74 proc. w 2013 r. mogło cieszyć się stałym zatrudnieniem. W 2007 r. ten sam wskaźnik wynosił 79 procent.
Zdaniem ekspertów problem znalezienia miejsca pracy jest jeszcze większy u osób, które nie mają wyższego wykształcenia. Tak jest w przypadku 29-letniego Piotra Antoszczyka z Chicago, który kilka lat spędził na szukaniu pracy. Pracy w pełnym wymiarze godzin, bo dorywczych zajęć za najniższą płacę bez żadnych świadczeń mu nie brakowało. Odpowiadające mu zajęcie znalazł dopiero przed kilkoma miesiącami.
− Początkowa płaca w kompanii użyteczności publicznej, gdzie mnie przyjęto do pracy, nie jest niska, bo ok. 20 dol. na godz., ale to oznacza, że dopiero teraz zaczynam się dorabiać i mogę zacząć naprawdę oszczędzać − twierdzi Antoszczyk, który wciąż mieszka ze swymi rodzicami z nadzieją, że za kilka lat uzbiera na wymaganą pierwszą wpłatę na kupno własnego domu.
Wielu 30-latków dzieli miejsce zamieszkania z kolegą czy koleżanką lub partnerem, jednak coraz większa ich liczba wciąż nie chce wyprowadzać się z domu rodziców"
Ciągle przy mamusi
Wielu 30-latków dzieli miejsce zamieszkania z kolegą czy koleżanką lub partnerem, jednak coraz większa ich liczba wciąż nie chce wyprowadzać się z domu rodziców.
Potwierdzają to badania: w roku 2012 mieszkało z rodzicami 16 proc. osób w wieku 25-31 lat ; w roku 2007 procent ten sięgnął 13,8.
W tym samym okresie obniżyła się liczba osób prowadzących samodzielnie gospodarstwo domowe − z 47,9 proc. w 2007 r. do 46,6 proc. w marcu 2013 roku.
− Panuje przekonanie, że zmieniło się nastawienie do tych „starszych dzieci”, które mieszkają z mamą i tatą. W dzisiejszych czasach ten fakt jest już niemal powszechnie akceptowany. Zamieszkiwanie z rodzicami ma jednak bezpośredni związek z osiągnięciami na rynku pracy – mówi ekonomista Robert Fry.
Dzisiaj młodzi ludzie zawierają związki małżeńskie później niż ich rodzice. Fakt ten potwierdzają dane Pew Research Center, z których wynika, że w 2013 r. przeciętny wiek mężczyzny wstępującego w związek małżeński wynosił 29 lat, zaś kobiety 26,6 roku. Tymczasem 18 lat temu mężczyzna zawierający małżeństwo miał niecałe 27 lat, a kobieta 25.
30-latkowie Joanna i Steve Faberscy z jednego z przedmieść Detroit też długo czekali z powiedzeniem sobie sakramentalnego „tak”. Czekali prawie do 30., choć narzeczeństwem byli ponad 7 lat. Zwlekali z podjęciem tej ważnej życiowej decyzji – jak sami przyznają – z powodów ekonomicznych.
− Brak stałych dochodów nie zachęca do wiązania się z partnerem na całe życie – mówi Joanna, która dopiero po zatrudnieniu na cały etat w poddetroickiej szkole publicznej zdecydowała się na założenie rodziny. Steve wykonujący zawód artystyczny nie ma regularnych dochodów. Wciąż szuka stałego zajęcia, do tego czasu licząc na finansowe wsparcie żony.
Późniejsze macierzyństwo
Recesja w minionych latach odegrała znaczącą rolę w odraczaniu małżeńskich decyzji o posiadaniu dzieci. Współczynnik dzietności wśród kobiet w przedziale wiekowym 25-29 lat spadał niezmiennie w latach 2008-2012, podobnie jak obniżała się liczba urodzeń w całym kraju.
Eksperci uznają spadek urodzeń w okresie spowolnienia gospodarczego za normalne zjawisko, choć nie chcą przewidywać, czy dzisiejsi 30-latkowie będą chcieli nadrobić stracony czas.
Faberscy mają nadzieję, że zrealizują własną wersję „amerykańskiego marzenia” o posiadaniu stałej pracy przez obu małżonków, swojego domu i przynajmniej jednego dziecka. – Osiągnięcie tych celów zajmuje nam dłużej niż się spodziewaliśmy – twierdzi Joanna. Na pewno o kilka lat dłużej niż ich rodzicom. − My w wieku naszych dzieci mieliśmy już własny dom. Mieliśmy spłacone samochody i pracę, o którą nie musieliśmy bać się każdego dnia, że ją stracimy. Tak było w latach 80., gdy na świat przychodziły nasze pociechy. Teraz to wszystko wygląda zupełnie inaczej – mówi Barbara Faberska, matka Steve’a i 31-letniej córki Mileny. – Może nasze dzieci zarabiają teraz więcej niż my wtedy, ale po pierwsze koszty utrzymania są znacznie wyższe, a po drugie sytuacja na rynku pracy wygląda zupełnie inaczej.
Edward Antoszczyk winą za brak stabilizacji zawodowej syna Piotra obarcza zły stan gospodarki. – Mogę zaświadczyć, że Piotr intensywnie poszukiwał zajęcia, które w dzisiejszych czasach jest dla wielu ludzi rzeczywiście trudno osiągalne. Gdy byłem w jego wieku w ofertach pracy mogłem przebierać jak w ulęgałkach. Stałe dochody umożliwiły mi znalezienie mieszkania i wyprowadzenie się od rodziców, a Piotr nadal jest zmuszony pozostawać z nami pod jednym dachem. Choć patrząc na to z drugiej strony, my z żoną w jego wieku żyliśmy jakby weselej. Częściej wychodziliśmy do klubów, na koncerty, potańcówki, zabawy. On ze swą dziewczyną większość wolnego czasu spędza przy komputerze i przed telewizorem. Ale widać to także oznaka obecnych czasów – dodaje.
Andrzej Kazimierczak
fot.JamesDeMers/Crazypitbull/AndrewExtra/pixabay.com








