Tęsknotę za rodzinnym krajem koimy jedzeniem, to pewne. Pomimo, że zajadamy się kuchniami świata, nic nie zastąpi swojskiej kaszanki czy galarety z nóżek chociaż trochę smakującej jak babcine jadło.
Sama nie wiem, co tworzy wyjątkowy nastrój swojskości w owych „z polska” nazywanych lokalach. Nie są to na pewno stoły pokryte politurą na wysoki połysk, bo są przykryte czystymi obrusami. Nie są to także kelnerki, które już od dawna nie mają fioletowych płukanek i nie noszą plastikowych opasek na włosach, wyglądają zwyczajnie, jak w każdej innej restauracji ( no może poza paroma wyjątkami). Mimo to, miałam dziwne wrażenie, że znalazłam się "gdzieś" Polsce. W powietrzu czuć było klimatem minionej epoki, choć nie serwowano kawy z fusami (a swoją drogą: czy ktoś jeszcze taką pije?). Powroty do przeszłości są dziś w modzie, więc z lubością rozsiadłam się za stolikiem.
Otoczona ludźmi, którzy przyszli delektować się polską kuchnią, pod nosem uśmiechałam się sama do siebie . Zaskoczona byłam także ilością Amerykanów, którzy z apetytem wcinali gołąbki i, podobnie jak ja, obserwowali ludzi. Wyraźnie im się podobało, wcale nie byli zakłopotani, że dookoła wszyscy, łącznie z kelnerką, mówili po polsku. Nie brakowało zadowolonych z życia pań i panów, w słusznym wieku, szukających rozbieganym wzrokiem potencjalnych sympatii. Pomimo, że byłam prawdopodobnie najmłodsza na sali, miło było popatrzeć na flirt wiszący w powietrzu. Radość ludzi, którzy mają gdzie przyjść, z kim wyjść i po co pójść do domu.
I pomyśleć, że w Polsce prawdopodobnie ci sami ludzie siedzieliby w domu, przed telewizorem, oglądali seriale, narzekali na swoje choroby, a jedyną rozrywką byłoby niedzielne wyjście do kościoła.
Tutaj wprost przeciwnie, tryskają energią jedząc gołąbki.
Tłem całej restauracyjnej scenerii, była pusta scena z mikrofonem, która jest zapewne używana kilka razy w tygodniu przez człowieka-orkiestrę, przygrywającego na dancingach, staromodnych potańcówkach, na których nikomu nie przeszkadza, że muzyka nie jest najwyższych lotów.
I tak sobie myślałam, siedząc nad moimi pierogami, że czasy minionej epoki są w Polsce w modzie, że lokale specjalnie stylizuje się na lata 70-siąte, podczasy gdy tutaj w NYC czy Chicago, nikt nie sili się na stylizację, tutaj po prostu od 40-tu lat nic się nie zmieniło. Czas się zatrzymał, zmieniają się tylko goście...
Karolina