Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 19 maja 2025 03:50
Reklama KD Market

Bombą w huragan?



Najpierw Harvey spustoszył Teksas i okoliczne stany. Potem zaledwie w odstępie kilku dni nadeszły Irma, Jose i Katia. Zwłaszcza ten pierwszy huragan mógł wzbudzić grozę. Największy na Atlantyku w historii pomiarów zmiótł z powierzchni morza kilka karaibskich wysp, a potem uderzył we Florydę.

Mimo ewakuacji ponad sześciu milionów osób Irma pochłonęła wiele ofiar. Najbardziej wstrząsająca była śmierć ośmiorga pensjonariuszy domu spokojnej starości w Hollywood (to ciągle stan Floryda, a nie Kalifornia). Wszyscy zmarli z gorąca, bo przerwy w dostawie prądu nie pozwoliły na uruchomienie klimatyzacji. Okazało się, że nie wystarczy przeżyć uderzenie samego huraganu. Jego skutki potrafią być katastrofalne wiele dni później. A to dopiero połowa huraganowego sezonu.



Klimatyczne dylematy

Oglądając ogrom zniszczeń i ludzkich nieszczęść, znów zaczęto stawiać pytania o system wzajemnych zależności między zmianami klimatycznymi a siłą huraganów. I o to, czy można je w jakiś sposób kontrolować. Jednak nawet zwolennicy teorii o zgubnych skutkach wpływu człowieka na zmiany klimatyczne przyznają, że w przypadku tych zjawisk atmosferycznych trudno o jednoznaczne konkluzje. Bo tak naprawdę niewiele wiadomo o zależnościach między huraganami a środowiskiem naturalnym. Wynika to przede wszystkim z relatywnie krótkiego czasu, jaki miała ludzkość na badanie tropikalnych cyklonów. O ile studia nad temperaturą i pogodą można prowadzić na podstawie danych sięgających jeszcze XIX stulecia, to wiedzę na temat huraganów czerpiemy przede wszystkim z obserwacji satelitarnych, czyli od niecałych 60 lat. To za mało, aby z dużą dozą pewności wyrokować o wieloletnich trendach. W przeszłości mieliśmy już bardzo aktywne sezony huraganowe, i to w czasach, gdy nie mówiono jeszcze o globalnym ociepleniu. Na przykład w 1967 r. trzy huragany: Beulah, Chloe i Doria po kolei docierały do Stanów Zjednoczonych.

Bo woda była za ciepła

Większość klimatologów zgadza się z opinią, że mamy do czynienia z procesem ocieplania się wód oceanów. A ciepły ocean jest naturalnym „paliwem” potęgującym siłę wiejących w huraganie wiatrów. Proces tworzenia się atlantyckich huraganów zaczyna się przecież od małych układów niżowych tworzących się u afrykańskich Wysp Zielonego Przylądka. Ciepłe wody i wiejące w kierunku zachodnim wiatry zwrotnikowe sprawiają, że mały niż przesuwając się nad Atlantykiem, osiąga monstrualne rozmiary, stając się najpierw tropikalną burzą, tropikalnym niżem, a następnie huraganem – liczonym w kategoriach od 1 do 5.

Zasada – im cieplejsze wody, tym silniejszy front niżowy sprawia, że wraz ze wzrostem temperatur w skali globalnej huragany będą przybierać na sile – z tym zgadzają się meteorolodzy. Jednocześnie jednak przyznają, że istnieje wiele innych czynników zewnętrznych, które wpływają na rozwój i trasy huraganów. To na przykład nie tylko temperatura wody, ale także i powietrza, czy przebieg prądów atmosferycznych.

„Energia cieplna wydzielana przez w pełni ukształtowany huragan równa się sile 10-megatonowej bomby nuklearnej, wybuchającej co 20 minut”"



Choć z technicznego punktu widzenia huragan to po prostu gigantyczny układ niżowy, trzeba go przeżyć, by zrozumieć siłę żywiołu. Ci, którzy nie doznali na własnej skórze potęgi atlantyckiego żywiołu, muszą zadowolić się porównaniami. „Energia cieplna wydzielana przez w pełni ukształtowany huragan równa się sile 10-megatonowej bomby nuklearnej, wybuchającej co 20 minut” – mówi Chris Landsea, meteorolog z NOAA. Energia wiatru statystycznego huraganu potrafiłaby zaspokoić potrzeby ludzkości na energię elektryczną na pół roku. Z kolei energia elektryczna w chmurach huraganu jest 200 razy większa od światowego zapotrzebowania na prąd. Teraz przemnóżmy to wszystko przez co najmniej kilkanaście frontów atmosferycznych, jakie corocznie przetaczają się nad Atlantykiem. Robi wrażenie?

Naukowe przymiarki

Jak do tej pory wszystkie próby zatrzymania lub osłabiania siły huraganów zakończyły się fiaskiem. A wysiłki na rzecz poskromienia tego żywiołu wspierają, nie szczędząc pieniędzy, takie osoby jak właściciel Microsoftu Bill Gates.

Większość badań skupia się na próbach manipulowania takimi czynnikami jak temperatura, czy wilgotność powietrza. W 1947 roku laureat nagrody Nobla Irving Langmuir próbował zaatakować huragan King za pomocą lodu, licząc na poszerzenie „oka” żywiołu i rozpad frontu atmosferycznego. Wojskowy eksperyment zakończył się fiaskiem. Odsuwający się już od lądu King przybrał na sile i skręcił w kierunku Georgii, pustosząc Savannah. Projekty „lodowe” ostatecznie zakończono w latach 80. ubiegłego stulecia.

Ponad 300 miastom w USA grozi trwałe zalanie"



Pojawiają się inne, często fantastyczne projekty, np. rozpylania wody do atmosfery przez tysiące pływających automatycznych urządzeń. Miałoby to przyczyniać się do rozjaśniania tworzących się chmur i zmniejszania rozmiaru wielkiego niżowego wiru. Inne pomysły to odpalanie bomb dźwiękowych, czy bombardowanie tworzących się frontów za pomocą mikrofali. Oczywiście z kosmosu. Cele, jakie przyświecają meteorologom, są oczywiste – osłabienie siły frontów, zanim jeszcze staną się huraganami, i przerzedzenie chmur, zanim zaczną kumulować śmiercionośną energię. Ale to ciągle muzyka przyszłości.

Chłodzić, chłodzić!

Innym pomysłem jest obniżenie temperatury wody w oceanach. Dla tworzenia się huraganu magiczną cyfrą jest granica 26,5 stopnia Celsjusza (79,7 F). Każdy stopień Celsjusza więcej zwiększa siłę wiatrów o 2–3 proc. Aby obniżyć temperaturę na powierzchni oceanu, można by „przewrócić” wodę, przepompowując w górę wodę z chłodniejszych głębin. Ale wymagałoby to gigantycznych nakładów energii.

Rozmiar terenów zalanych przez dwa tegoroczne huragany – Irmę i Harveya – zwrócił także uwagę na problem podnoszenia się poziomu wód oceanicznych. Meteorolodzy ostrzegają, że 1400 miast i miasteczek w USA położonych na wybrzeżach może odczuć skutki zmian klimatycznych. Ponad 300 z nich grozi zalanie. Wielomiliardowe straty spowodowane w ubiegłych latach przez takie żywioły jak huragan Katrina, Sandy, Harvey i Irma są tylko preludium tego, co czeka Stany Zjednoczone w przyszłości. W strefie bezpośredniego ryzyka mieszka obecnie w USA w 316 miejscowościach 3,6 miliona ludzi. Najbardziej zagrożona jest położona nisko Floryda, ale zalanie poważnych obszarów grozi także Teksasowi, Luizjanie, New Jersey i Karolinie Północnej. Galveston w Teksasie może znaleźć się pod wodą w 2030, Miami w 2040 roku, a Virginia Beach w 2054 r. Nie są to już z perspektywy obecnie żyjących daty odległe.

Nauka nie jest wobec huraganów i innych zjawisk zupełnie bezradna. Dzięki obserwacjom satelitarnym jesteśmy w stanie coraz precyzyjniej przewidywać trasy morderczych frontów i chronić mienie, a przede wszystkim to, co najważniejsze – ludzkie życie. W 2017 roku nie powtórzono błędów z czasów huraganu Katrina (2005 r.) i sprawnie ewakuowano ponad 6 milionów osób. Choć odbudowa zniszczeń zajmie długie miesiące, jeśli nie lata, liczba ofiar śmiertelnych w USA była stosunkowo niewielka, choć już dużo gorzej było na znacznie uboższych Karaibach. Na razie więc uczymy się zapobiegać jeszcze bardziej katastrofalnym skutkom żywiołu i ratować ludzkie życie. Kontrolowanie huraganów jest nadal dla ludzkości trudną lekcją pokory.

Jolanta Telega

j.telega@zwiazkowy.com

 

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama