Byli amerykańscy prezydenci kosztowali państwo w 2012 roku blisko 3,7 mln dolarów. Najwięcej pomocy otrzymał George W. Bush – 1,3 mln dolarów.
Dla przykładu 450 tysięcy dol. z kieszeni podatników przeznaczono w 2012 r. na biuro Billa Clintona w Harlemie, w Nowym Jorku. George W. Bush wydał 85 tys. dolarów na rozmowy telefoniczne i 60 tys. na podróże. Natomiast Jimmy Carter wysłał korespondencję, której obsługa kosztowała 15 tys. dolarów.
Analizę wydatków czterech żyjących byłych prezydentów i jednej wdowy po prezydencie przeprowadziła organizacja Congressional Research Service.
Jak przewiduje ustawa o byłych prezydentach z 1958 roku, dawni mieszkańcy Białego Domu mają dostawać emeryturę o równowartości wynagrodzenia sekretarza rządu – około 200 tys. dolarów rocznie. Należy do tego doliczyć jeszcze blisko 100 tys. dolarów na pracowników biurowych oraz koszty podróży, wynajęcia biura czy korespondencji.
Wdowie po prezydencie należy się 20 tys. dolarów rocznie.
Choć wydatki na byłych prezydentów stanowią ułamek procenta nakładów rządowych, to w obecnych czasach dawne głowy państwa często inkasują gaże za wydane książki czy wystąpienia publiczne. Stąd pytanie, czy ich także nie powinny uwzględnić głośne w ostatnich latach cięcia budżetowe.
W analizie nie uwzględniono wydatków agencji Secret Service na ochronę byłych prezydentów i ich rodzin. Dane te nie są podawane do publicznej wiadomości.
as
Reklama








