Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 11 czerwca 2025 09:19

Zimowy poranek w Chicago

Zimowy poranek w Chicago

Autor: Adobe Stock

Dziś rano gawędziłem sobie o zimie z moim przyjacielem Martinem Stepek. To polsko-szkocki poeta i nauczyciel uważności, który mieszka w Glasgow w Szkocji. Nigdy nie spotkałem się z nim osobiście, ale w mediach społecznościowych jesteśmy przyjaciółmi od prawie 30 lat i nawet wydaliśmy wspólny tomik wierszy zatytułowany: „Waiting for Guzlowski: On War and Peace”.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Tego ranka rozmawialiśmy o zimie.  Powiedziałem mu, że tak naprawdę ona nigdy nie mija, jeśli o mnie chodzi, a on się zaśmiał i powiedział: „Zima nigdy tak naprawdę nie nadchodzi. Nasze umysły po prostu stają się zimne”.

Jego komentarz sprawił, że pomyślałem o kilku rzeczach. Pierwszą była pogoda w Glasgow. Jego uwaga o tym, że zima nigdy tak naprawdę nie nadchodzi, wydaje się prawdziwa w przypadku Glasgow. Zimy tam są bardzo podobne do zim tutaj w Lynchburgu w Wirginii, gdzie teraz mieszkam. Średnie temperatury zimą w obydwu miejscach wynoszą maksymalnie 45 stopni Fahrenheita, a minimalnie około 30 stopni F, ale w Lynchburgu czasami spada cal lub dwa cale śniegu. Glasgow zdaje się nie mieć nawet tyle.

Ale zima w Glasgow i Lynchburgu nie jest tym, o czym chcę opowiedzieć. Jak tylko Martin wspomniał, że „zima nigdy nie nadchodzi do Glasgow”, zacząłem myśleć o moich zimowych wspomnieniach z Chicago.

Wiele z tych zimowych wspomnień jest cudownych. Kilka lat temu napisałem felieton dla „Dziennika Związkowego” o tym, jak lubiłem zjeżdżać na sankach ze wzgórza Bunker Hill w Humboldt Park, kiedy byłem dzieckiem. Niemal każdego dnia zimą zabierałem swoje sanki do parku i zjeżdżałem ze wzgórza. I nie byłem jedyny. Humboldt Park i Bunker Hill stanowiły niejako centrum zimowego życia w naszej dzielnicy.

Ale wspomnienia, które mam, nie są zawsze takie miłe i o tym przypomniała mi rozmowa z Martinem Stepek.  

Pamiętam, kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy do Ameryki. Jedno z miejsc, gdzie mieszkaliśmy nie miało centralnego ogrzewania, tylko olejowy grzejnik w salonie. To miejsce miało także dwie sypialnie i kuchnię, a ogrzewanie z grzejnika w salonie nigdy do nich nie docierało. Gdy temperatura na zewnątrz spadała do niskich liczb, przestawaliśmy spać w sypialniach. Moi rodzice wynosili dwa materace z sypialni i kładli je na podłodze w salonie. Nakrywali materace ogromnymi ciężkimi kołdrami z pierzem – pierzynami. Moi rodzice nigdy nie ufali zimie i zawsze wierzyli w te pierzyny, w razie gdyby zima natarła z całą siłą. Zabrali je nawet ze sobą do Arizony, gdzie się przeprowadzili – do stanu, gdzie średnia najniższa temperatura to 46 stopni F, a najniższą odnotowaną w 1913 r. było 16 stopni F. 

Innym przykrym wspomnieniem zimowym jest to, kiedy dojeżdżałem autobusem do liceum. Mieszkaliśmy w Humboldt Park, a ja chodziłem do Liceum św. Patryka przy skrzyżowaniu ulic Belmont i Austin. Podróż autobusem CTA zabierała zwykle 50 minut. Zimą czasami trwało to dłużej, nawet godzinę. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było czekanie na autobus, kiedy temperatura wynosiła około -28 st. F. Nawet w pełni ubrany, z ciepłą bielizną, cały czas trząsłem się z zimna, czekając na powolny autobus, który pełznął po ulicy California do mojego przystanku na Hirsch. Kiedy wspominam tamte dni, zastanawiam się, jak to się stało, że nie dopadła mnie hipotermia.

Jest mi zimno tylko jak o tym pomyślę, więc podzielę się jeszcze jednym wspomnieniem. Gdy byłem na drugim roku na University of Illinois Chicago, miasto miało najgorsze opady śniegu w historii. 26-27 stycznia w Chicago spadły 23 cale śniegu. Miasto zostało sparaliżowane. Autobusy utknęły w zaspach śniegu na środku ulicy. Samochody wpadały w poślizg na chodnikach i tam zostawały. Nie było nigdzie widać policjantów, strażaków ani ekip odśnieżających. Świat był apokaliptyczny!

Więc co ja zrobiłem? Ubrałem swoje zimowe ubrania i buty i poszedłem na stację kolejki CTA przy skrzyżowaniu ulic Milwaukee i California, i pojechałem na kampus UIC. Marsz był długi, ciężki, zimny i samotny. W połowie ulicy California nie spotkałem nikogo, kto szedłby tak jak ja. Kiedy w końcu wsiadłem do kolejki, wagon był zatłoczony ludźmi jadącymi do pracy do śródmieścia. Nie było miejsca, ale przynajmniej było ciepło. 

Więc dlaczego poszedłem do kolejki i pojechałem na kampus? Nie mam naprawdę pojęcia. Może myślałem, że to będzie wielka przygoda. Kiedy w końcu dotarłem do szkoły, było tam około stu innych uczniów, którzy zapewne myśleli to samo co ja. Pracownicy UIC zebrali nas w głównej stołówce, poczęstowali darmowym lunchem i udzielili kilku dobrych rad.

Powiedzieli nam, żebyśmy wrócili do domu i nigdy więcej nie włóczyli się w śniegu.


Chicago Winter Morning

I was just chatting about winter with my friend Martin Stepek this morning.  He’s a Polish-Scottish poet and mindfulness teacher who lives in Glasgow, Scotland.  I’ve never met him face to face, but we’ve been friends on social media for almost 30 years, and we even did a book of poems together called Waiting for Guzlowski: On War and Peace

This morning, we were talking about winter. I said to him that it never really leaves as far as I’m concerned, and he laughed and said, “Winter never really arrives.  Our minds just get cold.”

His comment got me thinking about a couple of things.  The first was about the weather in Glasgow.  His remark about winter never really arriving seems true for Glasgow.  The winters there are a lot like the winters here in Lynchburg, Virginia, where I live now.  The average winter temperature in both places is a high of 45 degrees and a low around 30 degrees, but while Lynchburg does get an inch or 2 of snow occasionally, Glasgow seems not to even get that much.

But winter in Glasgow and Lynchburg is really not what I want to talk about.  As soon as Martin said, “winter never arrives in Glasgow,” I started thinking about my winter memories of Chicago.

Many of these winter memories were wonderful.  A couple years ago, I wrote a column for the Dziennik Związkowy about how I enjoyed sledding down Bunker Hill in Humboldt Park when I was a kid.  Just about every day in the winter, I would pull my sled over to the park and sled down that hill.  And I wasn’t the only one.  Humboldt Park and Bunker Hill were like the center of winter life in our neighborhood.  

But the memories I had weren’t always that pleasant, and that’s what chatting with Martin Stepek reminded me of.

I remember when we first came to America.  One of the places we lived in had no central heating, just an oil heater in the living room.  The place also had two bedrooms and a kitchen, and the heat from the oil heater in the living room never reached them.  When the temperature outside got down to the low teens, we would stop sleeping in the bedrooms.  My parents would carry the two mattresses from the bedrooms and place them on the floor in the living room.  They covered the mattresses with enormously heavy down comforters, pierzyny.  My parents never trusted winter and always believed you needed these comforters just in case winter came in all its fury.  They even carried them with them when they moved to Arizona – a state where the average low temperature is 46 degrees and the lowest recorded temperature ever was 16 degrees in 1913.

Another bad winter memory was from when I took the city buses to high school.  We still lived near Humboldt Park then, but I was attending St. Patrick High School, a long way off on Austin and Belmont.  The CTA bus would usually take about 50 minutes.  In winter sometimes, it would take longer, maybe as much as an hour.  But that wasn’t the worst of it.  The worst was waiting for the bus when the temperature was around -28 degrees.  Even fully clothed with long underwear on, I was still always shivering waiting for that slow bus to crawl up California Avenue to my stop on Hirsch.  Looking back on those days, I wonder how I didn’t come down with hyperthermia.

I’m getting cold just thinking about these winter memories, so I’ll just share one more.  When I was a sophomore at the University of Illinois-Chicago, the city had its worst snowfall ever.  On January 26-27, Chicago received a 23-inch snowfall.  The city was crippled.  Buses stood trapped in snow mounds in the middle of the street.  Cars skidded onto the sidewalks and stayed there.  There were no policemen or firemen or snow removal teams anywhere to be seen. The world was apocalyptic!  

So what did I do?  I put on my boots and my winter clothes and walked to the L Station on Milwaukee and California and took the L to the UIC campus.  The walk was long and hard and cold and lonely.  There was nobody to be seen walking like I was in the middle of California. When I finally got to the L train, it was jam packed with people heading downtown to work.  Not a seat in the place, but at least it was warm.

So why did I walk to the L and go to campus?  I have no idea really. I must have thought it would be a great adventure.  When I finally got to the school there were about a hundred other students who must have been thinking like I was thinking.  The UIC administrators gathered us together in the main cafeteria, fed us a free lunch, and gave us some good advice.

They  told us to go home and never ever go wandering around in the snow.

John Guzlowski

amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
-
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama