Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 5 czerwca 2025 21:10
Reklama KD Market

Piekło nad Tamizą

Londyńczycy, którzy zdołali przetrwać wielką zarazę w 1665 roku, z nadzieją patrzyli w przyszłość. Ale w 1666 roku los przygotował dla nich nowy koszmar, który na zawsze zmienił oblicze miasta. W nocy z 2 na 3 września niebo nad brytyjską stolicą zapłonęło piekielnym żarem. Rozszalały żywioł w zaledwie kilka godzin przeobraził się w prawdziwy koszmar na jawie. Mieszkańcy miasta, rzuceni na kolana przez niszczycielską siłę natury, stali się świadkami widowiska, które wciąż przeraża po niemal czterech wiekach...
Reklama
Piekło nad Tamizą
Obraz nieznanego autora powstały pomiędzy 1666 a 1675 r.

Autor: Wikipedia

Morze ognia

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Pożar rozpoczął się w królewskiej piekarni Farrinera na Pudding Lane, w pobliżu London Bridge. Czy to za sprawą ludzkiej nieuwagi, czy złowrogiej gry losu – tego nigdy się nie dowiemy. Drewniane budynki, ciasno upakowane w labiryncie wąskich uliczek, były jak stos przygotowany do spalenia. Lato było gorące, deszcz nie padał od tygodni, a wiatr szybko rozdmuchiwał iskrzące się języki ognia.

W tamtych czasach pożary zdarzały się często, ale szybko je opanowywano. Zatem gdy obudzono burmistrza Londynu sir Thomasa Bloodwortha i poinformowano go o kolejnym ogniu, zbagatelizował sytuację. Ale płomienie nie zamierzały się podporządkować. Wkrótce 300 domów zamieniło się w popiół, a ogień, podsycany silnym wiatrem, rzucał się na kolejne budynki. Próby opanowania pożaru przy pomocy wiader wypełnionych wodą szybko zawiodły, a tłumy ocalałych patrzyły w osłupieniu na swoje domy zmieniające się w zgliszcza. Ludzi ogarnęła panika, a dym i płomienie spowiły miasto niczym śmiercionośna peleryna.

Sceny, jakie rozgrywały się na ulicach, przypominały obrazy z piekła Dantego. Ludzie biegali w popłochu, dźwigając na plecach to, co mogli uratować – dzieci, kufry, obrazy świętych. Inni porzucali wszystko i uciekali w stronę Tamizy, gdzie nadzieja na ucieczkę łodzią zdawała się ostatnim ratunkiem. Panował absolutny chaos. Tłumy gapiów przybyły z okolicznych wiosek, by z bliska oglądać katastrofę. Tymczasem rzeka odbijała czerwone blaski ognia, jakby sama stanęła w płomieniach.

„Widzieliśmy ludzi rzucających się do Tamizy w nadziei na ratunek, lecz nawet woda zdawała się być bezsilna” – pisał Samuel Pepys, kronikarz tej tragedii, który wraz z Johnem Evelynem sporządził dramatyczne przekazy wydarzeń kolejnych dni. Pepys pisał w swojej relacji o dymie tak gęstym, że przesłaniał słońce. „Niebo nabrało upiornego, czerwonego odcienia, a płomienie ryczały jak dzikie bestie. Krzyk ludzi mieszał się z trzaskiem walących się budynków, a panika rozlewała się jak zaraza”.

4 września połowa Londynu była w płomieniach. Król Karol II osobiście stanął na czele akcji gaśniczej. Monarcha dołączył do strażaków, podając im wiadra, ale ogień nie poddawał się tym wysiłkom. Pochłaniał wszystko wokół. By stworzyć większą przerwę ogniową, domy leżące na ścieżce pożaru burzono początkowo przy pomocy haków, ale ostatecznie użyto w tym celu prochu. Huk eksplozji wywołał plotki o inwazji francuskiej, co jeszcze bardziej spotęgowało panikę.

W nocy z 4 na 5 września, gdy płomienie dotarły do katedry św. Pawła, miasto wstrzymało oddech. Jednak majestatyczna budowla, symbol Londynu, nie miała szans wobec toczącego się jak lawa żywiołu. Najpierw ołów z dachu świątyni stopił się i spłynął ulicami jak rzeka, a wkrótce cała katedra legła w gruzach. 

Spisek czy intryga?

Gdy 6 września ogień wreszcie został całkowicie ugaszony, krajobraz miasta był nie do poznania. Ponad 100 tys. ludzi straciło dach nad głową, a londyńskie ulice stały się cmentarzyskiem popiołów i zwęglonych ruin. Ponad 13 200 domów i 87 kościołów zostało zniszczonych. Także niemal wszystkie budynki publiczne, w tym Guildhall, serce miejskiej administracji. Straty materialne były ogromne – sięgały 5-7 milionów funtów, co na owe czasy było sumą niewyobrażalną. 

Tylko jedna piąta Londynu pozostała nietknięta. Co niezwykłe, oficjalnie zginęło jedynie sześć osób. Powszechnie uważa się jednak, że rzeczywista liczba była znacznie większa, a biedni i bezdomni zginęli niezauważeni w chaosie.

Jeszcze zanim opadły emocje, zaczęto poszukiwać przyczyny i winnych pożaru. Czy to gniew Boga? A może zwiastun końca świata? Pojawiły się plotki, że pożar był wynikiem spisku francuskich szpiegów lub intrygi uknutej przez katolików.

Władze w panice szukały winnych, a atmosfera strachu i oskarżeń nabierała na sile. Aresztowano francuskiego zegarmistrza Roberta Huberta, najprawdopodobniej psychicznie chorego, który przyznał się do podpalenia. Twierdził, że działał na zlecenie innych spiskowców, lecz jego zeznania były pełne sprzeczności. Ostatecznie dowiedziono, że w momencie wybuchu pożaru nie przebywał nawet w Anglii, lecz to nie przeszkodziło w wymierzeniu mu kary. Powieszono go, czyniąc z niego kozła ofiarnego narastającej paranoi wobec obcokrajowców i domniemanych spiskowców.

Jednocześnie brak rzetelnego dochodzenia utrudnił rozwikłanie rzeczywistej przyczyny pożaru. Eksperci sugerowali, że powodem mogły być zaniedbania w piekarni Farrinera, jednak nigdy nie przedstawiono na to jednoznacznych dowodów. Przyczyna wielkiego pożaru pozostała więc owiana tajemnicą.

Chociaż ogień przyniósł katastrofę, oczyścił miasto. Jego mieszkańcy musieli zmierzyć się z odbudową wielkiego pogorzeliska. Zrównano z ziemią przeludnione i pełne chorób ulice, a na ich miejscu, jak Feniks z popiołów, powstał nowy Londyn. 

Zadanie odbudowy stolicy otrzymał sir Christopher Wren. Jego arcydzieło – nowa katedra św. Pawła – zostało rozpoczęte w 1675 i ukończone w 1711 roku. Na pamiątkę architekta w katedrze widnieje napis: „Si Monumentum Requiris Circumspice” – „Jeśli szukasz jego pomnika, rozejrzyj się”.

Współczesny Londyn nosi blizny tamtej tragedii, ale pamięta o niej z dumą, ukazując, że nawet z największej katastrofy można się podnieść. Na Pudding Lane, w miejscu, gdzie rozpoczął się pożar, wzniesiono pomnik, który przypomina o strasznych dniach września 1666 roku. Dziś, prawie 360 lat później, Los Angeles zmaga się z falą niszczycielskich pożarów, które choć różnią się pod względem skali, przypominają, jak straszliwym żywiołem jest ogień. 

Monika Pawlak

Reklama

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama