Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 13 grudnia 2025 23:36
Reklama KD Market

Senator z Mojave

Senator z Mojave i generał z Mosulu

Patrząc wstecz, na czas sprzed sześćdziesięciu siedmiu lat, właściwie był to drugi koniec świata, przypuszczalnie nawet dla ludzi ze wschodniego wybrzeża  teraz dociera się tam w pięć godzin. To pustynia Mojave, a na niej miasteczko niewielkie, może nawet mieścina. Tak małe, że ten sam nauczyciel prowadził naukę z jednym uczniem przez osiem lat szkoły podstawowej. W tej mieścinie mieszkali jego rodzice: ojciec górnik, dużo i często pijący alkohol, matka dorabiająca praniem brudów z miejscowych domów publicznych. Tak urodzony człowiek powiada teraz, że nie utożsamia z mieszkańcami Waszyngtonu i wcale mu na tym nie zależy. O kim tu jest mowa?

Harry Reid, senator ze stanu Nevada, od dwóch tygodni przywódca większości demokratycznej. Przedstawiając go, tygodnik "Time" pisze, że polityk ten nie pozostawia wielkiego wrażenia przy pierwszym zetknięciu i że on sam lepiej czuje się za kulisami niż w światłach rampy. Na tym też polega jego siła, komentuje rozmówca Reida, bo po ośmiu latach spędzonych w głęboko powikłanych i dynamicznych sprawach Senatu, wie dobrze, jak sprawy się załatwia się i że wyczuwa znakomicie nastroje i nastawienia kolegów senatorów.

"W ciągu minionych sześciu lat niczego nie osiągnięto, poza największym fiaskiem polityki zagranicznej w historii naszego kraju"  wybuchowa odpowiedź Reida na proste pytanie, jak idą sprawy. Dziennikarka pilnie zanotowała, że najpierw milczał przez chwilę, podpierając głowę na rękach i wreszcie wybuchnął z ważną polityczną oceną.

Pod względem politycznym Reid ma trudniej niż pani Nancy Pelosi, która przy większości w Izbie Reprezentantów może przepchnąć ustawę raz za razem, pozostawiając swemu senackiemu koledze trud znalezienia 60 głosów dla przyjęcia przekazywanych ustaw albo 67 głosów, gdy dochodzi do weta. Gdy ma się niewielką większość, przywódca senackiej większości musi sobie jakoś radzić, działając z poczuciem dużej finezji. Najpierw wychodzi z gestem współpracy wobec przywódcy mniejszości republikańskiej w sprawie ustaw o etyce i reformie zasad lobbyngu. Czekają na niego również energiczne poczynania senatora Edwarda Kennedyąego intensywnie zabiegającego o przyjęcie ustawy ustanawiającej minimalną stawkę wynagrodzenia za godzinę pracy.

Amerykański garnizon, stacjonujący w Mosulu, liczył dwadzieścia tysięcy żołnierzy, którzy wykonywali swoje obowiązki pieszego patrolowania ulic, zupełnie jak policja. żołnierzom przykazano dobre traktowanie miejscowej ludności. Ich dowódcą był generał Patraeus, który obok tych decyzji zaraz po przybyciu na stanowisko zajął się organizacją wyborów do miejscowych władz i przyznawał pieniądze na odbudowę szkół czy na uruchomienie nieczynnych fabryk. Generał wziął na siebie obowiązki burmistrza miasta.

Jednak na ówczesnych urzędnikach w Pentagonie, jak pisze tygodnik "Time", dostrzegalne efekty generała nie zrobiły specjalnego wrażenia. W tamtym okresie, Donald Rumsfeld i jego najbliżsi doradcy uznali, że odbudowa kraju i budowa państwa są zadaniami nie dla żołnierzy  to sprawy dla pracowników socjalnych. Na miejsca opuszczone przez ten garnizon wprowadzono 5 000 nowych żołnierzy, którzy wzięli się do przemierzania ulic Mosulu, nie na piechotę, ale w opancerzonych wozach (humvees). Tym żołnierzom powiedziano, że przede wszystkim są okupantami, dopiero w bardzo dalszej kolejności mogą zająć się organizacją życia cywilnego.

Teraz, jak wiadomo, generał Patraeus jest naczelnym dowódcą amerykańskich sił zbrojnych w Iraku, z miejscem postoju w Bagdadzie, które przyjdzie mu teraz pacyfikować. Nie ma jednak pewności, pisze tygodnik, czy uda mu się powtórzyć sukces z Mosulu. Pewne jest to, że za nową taktyką w Iraku stoją ci ludzie z Pentagonu, którzy najbardziej utożsamiają się z koncepcjami Partii Demokratycznej w sprawach bezpieczeństwa narodowego.

Nie bez wyraźnego powodu słowo reversal pojawia się w komentarzu redakcyjnym dziennika "Washington Post". Następuje odwrót w amerykańskiej polityce. Najbardziej zaskakujące jest to, że administracja postanowiła przyznać Autonomii Palestyńskiej 98 milionów dolarów na utrzymanie palestyńskich sił bezpieczeństwa, których trzonem są Hamas i El Fatah, organizacje do niedawna uznawane za terrorystyczne, do tego całkiem skorumpowane. Pani Rice, podczas ostatniej podróży, chce również wzmocnić poparcie umiarkowanych państw arabskich, głównie Egipt i Arabia Saudyjska, kraje, które dotąd za takie nie były uznawane, dla politycznych planów amerykańskich wobec Iranu oraz w samym Iraku. Od tych umiarkowanych państw, pisze dziennik, pani Rice oczekuje wsparcia dla nowych geopolitycznych posunięć administracji, do czego zachęcić je ma ewentualne ożywienie pokojowych rozmów palestyńskoizraelskich.

źródła:
 sylwetka nowego przewodniczącego demokratycznej większości w Senacie (Harry Reid), za tygodnikiem "Time", wydanie na 22 stycznia, artykuł "Inside Man", autorka Karen Tumulty, str. 27,
 o awansie generała Patreusa ze stanowiska dowódcy garnizonu amerykańskiego w Mosulu na stanowisko naczelnego dowódcy amerykańskich sił zbrojnych w Iraku, za tygodnikiem "Time", wydanie na 22 stycznia, artykuł "When Bad Missions Happen To Good Generals", autor Joe Klein, str. 29,
 o zmianach w amerykańskiej polityce na Bliskim Wschodzie (m.in. pieniądze na utrzymanie sił bezpieczeństwa w Autonomii Palestyńskiej), za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 17 stycznia, artykuł redakcyjny "Lost In the Middle East", str. A18.
Andrzej Niedzielski

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama