Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 10 czerwca 2025 14:33

Wojna handlowa, czyli kto mieczem wojuje…

Wojna handlowa, czyli kto mieczem wojuje…

Autor: Adobe Stock

W walce o zrównoważenie bilansu handlowego Stanów Zjednoczonych prezydent Donald Trump grozi ograniczeniem udziału (jeśli nie całkowitym wycofaniem) USA z systemu globalnego handlu. Szantaż celny i groźba totalnej wojny handlowej to jednak niebezpieczna gra. Ekonomiści ostrzegają, że choć Stany Zjednoczone pozostają gospodarczą potęgą, to mogą już nie dominować na tyle, aby świat nie mógł sobie bez nich gospodarczo poradzić.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Deficyt handlowy nie jest dla Ameryki niczym nowym. Od dziesięcioleci Amerykanie więcej kupują za granicą niż sprzedają. Kiedyś jednak Stany Zjednoczone starały się znieść bariery i otworzyć rynki na całym świecie – zawierając umowy handlowe, takie jak Północnoamerykańska Umowa o Wolnym Handlu (NAFTA) z Kanadą i Meksykiem oraz wspierając Światową Organizację Handlu (WHO). Powstały w ten sposób globalny system handlu obniżył koszty towarów, co przyniosło korzyści firmom i konsumentom z krajów zamożnych, takich jak Stany Zjednoczone. Połączyło to również biedniejsze kraje, takie jak Chiny, z międzynarodowymi łańcuchami dostaw, umożliwiając im tworzenie miejsc pracy, zabieganie o inwestycje i łagodzenie ubóstwa. Stany Zjednoczone stały się w efekcie największym konsumentem świata, który wiązał inne kraje ze swoją gospodarką.

Akceptowano przywództwo USA, ponieważ postrzegano Waszyngton jako zwolennika globalizacji przynoszącej korzyści większości graczy – zarówno państwowym, jak i prywatnemu kapitałowi. To obecność amerykańskiej floty gwarantowała bezpieczeństwo głównych szlaków handlowych. Teraz sytuacja się zmienia. Niespójna i arbitralna, a przede wszystkim chaotyczna polityka celna oraz gotowość do wykorzystania potęgi gospodarczej USA do wymuszania ustępstw raczej podważają, a nie wzmacniają pozycję Amerykanów. To Pekin przedstawia się dla świata jako bardziej odpowiedzialny światowy lider.

Kilka dni przed ogłoszeniem przez Trumpa podwyżki ceł (z której znów częściowo się wycofał), ministrowie z Chin, Japonii i Korei Południowej wydali oświadczenie apelujące o promowanie globalnego handlu. Politycznie i historycznie żadne z tych państw specjalnie za sobą nie przepada, ale łączy je jedno – wszystkie są poważnymi partnerami handlowymi USA oraz producentami towarów sprzedawanych na światowych rynkach. Portal „The Atlantic” przypomniał przy tej okazji, że Stany Zjednoczone pozostają co prawda największą gospodarką świata i kluczowym rynkiem zbytu dla  wielu krajów, ale to też nie jest jedyny partner, na którego skazani są eksporterzy. Reszta świata będzie nadal rozszerzać swoje więzi gospodarcze, niezależnie od tego, co zrobi Waszyngton.

Podczas swojej pierwszej kadencji po tym, jak Trump wycofał USA z negocjowania ważnej umowy handlowej o nazwie Transpacyficzne Partnerstwo, uczestnicy rozmów zawarli pakt na własną rękę. Podobnie może być i teraz. Wysokie cła, a nawet niepewność związana z nieustannymi groźbami ich podniesienia będą sprawiać, że Amerykę zacznie się omijać. Rynki bowiem najbardziej boją się niepewności, czego dobitnym dowodem mogą być wydarzenia na giełdzie z ostatnich dni.

Bać się należy natomiast skutków pełnoskalowej wojny celnej między USA a ChRL. Zgodnie z danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego Stany Zjednoczone i Chiny łącznie odpowiadają za koło około 43 proc. światowej gospodarki. Totalna wojna taryfowa spowolniłaby wzrost obu krajów lub wręcz wpędziła je w recesję. Przy tej skali musiałoby się to odbić negatywnie na gospodarkach innych krajów, powodując spowolnienie wzrostu gospodarczego na świecie. Ucierpiałyby także globalne inwestycje.

Nie wolno też zapominać, że to Chiny są dziś największym producentem na świecie i wytwarzają o wiele więcej, niż mogą skonsumować mieszkańcy tego kraju. Nadwyżka towarowa szacowana jest na niemal 1 bilion dolarów. Często towary te są produkowane poniżej rzeczywistych kosztów produkcji, dzięki dotacjom krajowym i państwowemu wsparciu finansowemu, w postaci tanich pożyczek dla faworyzowanych firm. Z tym właśnie próbuje walczyć Trump, choć stosuje broń, która raczej przypomina powiedzenie o obosieczności miecza. Prawdopodobnym rezultatem polityki Trumpa będą wysokie ceny za to, co Amerykanie kupują, niezależnie od tego, czy jest to produkowane w kraju po wyższych kosztach niż za granicą, czy importowane z zagranicy z karnym podatkiem.

Globalna ekonomia zawsze wiązała się z kompromisami. Łańcuchy dostaw rozciągały się na całym świecie w poszukiwaniu niższych kosztów, w USA likwidowano zakłady produkcyjne. Obóz Trumpa próbuje przedstawić politykę celną jako narzędzie wymuszające odtworzenie utraconych amerykańskich fabryk. I tu ekonomiści mają właśnie największe wątpliwości. Niektóre zagraniczne firmy mogą rzeczywiście zareagować, budując fabryki w USA, aby utrzymać swoją obecność na kluczowym rynku. Ale wiele innych jest po prostu zbyt małych lub zbyt zintegrowanych z istniejącymi łańcuchami dostaw, aby wykonać podobny manewr. A zresztą – skąd miałyby pochodzić miliony amerykańskich pracowników, aby skręcać przy taśmach produkcyjnych smartfony albo produkować części samochodowe, zwłaszcza biorąc pod uwagę politykę  imigracyjną administracji? Fabryki w USA już dziś walczą o pracowników w sektorze produkcyjnym są setki tysięcy wolnych miejsc pracy.

Rynki nie znoszą pustki i należy się spodziewać, że wojna celna jeszcze bardziej odizoluje USA w momencie, gdy inni są gotowi wypełnić próżnię. Reżim taryfowy może wkrótce obnażyć niewygodną prawdę. Wielu producentów w Chinach i innych krajach rozwinęło kompetencji umiejętności i wiedzę, które czynią ich wysoce konkurencyjnymi. Stany Zjednoczone mogłyby jeszcze podjąć próbę zaostrzenia blokady technologicznej nałożonej na Chiny przez prezydenta Joe Bidena, utrudniając Chinom importowanie zaawansowanych mikroprocesorów, które są niezbędne do takich zastosowań jak sztuczna inteligencja, a których Chiny wciąż nie potrafią same wyprodukować. Ale to też tylko kwestia czasu. Przy okopaniu się Ameryki w celnej fortecy reszta świata może po prostu wzruszyć ramionami i pójść własną drogą.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama