(Korespondencja własna z Wirginii)
Dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego państwa; prawo ludzi do posiadania i noszenia broni nie może być naruszone.
Druga Poprawka do Konstytycji Stanów Zjednoczonych (1791)
Jeżeli w pierwszym akcie sztuki wisi na ścianie strzelba, to w trzecim z pewnością powinna wypalić. Niech tak będzie z mottem tej korespondencji. Przyjdzie czas wyjaśnić, po co ono "wisi". Teraz do rzeczy.
W poniedziałek, 16 kwietnia br. światem wstrząsnęła kolejna egzekucja dokonana w amerykańskiej szkole. Tym razem był to Virginia Polytechnic State University w Blacksburgu, popularnie znany jako Virginia Tech. Liczy 25 tysięcy studentów i z powodzeniem kojarzy kształcenie uniwersyteckie i politechniczne, z tego drugiego jest zresztą znacznie bardziej znany w Ameryce. Uczelnia jest dumą stanu. Po tej dumie chodził przez parę godzin, depcząc ją 23letni koreański student filologii angielskiej Cho Seung Hui. Chodził i mordował. Z zimną krwią strzelał do innych studentów oraz profesorów. Wreszcie sam sobie odpalił z austriackiego Glocka kaliber 9 mm w usta. Po zmasakrowanej eksplozją i dekompresją głowie nie dało się go poznać, ale miał przy sobie dokumenty: zielona kartę, prawo jazdy i legitymację studencką, a w kieszeni rachunek na zakup pistoletu z tym samym nazwiskiem. Trasę jego marszu znaczyło 33 ofiary śmiertelne i kilkanaście rannych. Także kilkuset przerażonych świadków jego akcji, którzy szczęśliwie nie stali się ofiarami, ale którym wdrukował się nieodwracalnie w psychikę.
Idmy jego śladem.
Dramaturg horroru spod Seulu.
Rodzina Sueng Hui wyprowadziła się z sutereny wielorodzinnego domu na peryferiach Seulu na przedmieścia Waszyntonu, gdy Cho miał osiem lat. Jak mówią dawni sąsiedzi, byli to ludzie dumni i bardzo niezadowoleni ze swego społecznego statusu. Za ciężko tyrali w Korei, aby tak mało im dawać. Nie to, co w Ameryce, gdzie za tę samą robotę dostaje się cztery razy tyle. Podobno Huiąowie mieli jakieś rodzinne koneksje chińskie. Motyw wart uwagi, m.in. dlatego, że przez pierwszych kilkanaście godzin po tragedii w Blacksburgu podawano, że sprawcą jest Chińczyk. Podobno Cho tak się czasami identyfikował. Nazwisko Hui w Chinach jest znane. Hui to nazwa dziewięciomilionowej, jednej z 55 oficjalnie uznawanych przez rząd pekiński grup etnicznych, wyznawców islamu.
Uważają się za potomków arabskich i perskich kupców osiadłych w Chinach na przełomie IX i X wieku i XIIIwiecznych, wyznających islam zaciężnych wojowników mongolskich. W rozwoju społeczności Huiąów ważną rolę odegrały małżeństwa z chińskimi kobietami i nawracenie na islam. Grupa etniczna rozprzestrzeniła się na całe Chiny, a mniejsze skupiska znajdują się także w innych krajach: Mongolii. Kazachstanie, Kirgistanie, także Korei.
Byłby więc koreański studentrzeźnik kimś w rodzaju islamskiego "noeofity"? Może taką tożsamość sobie szykował w swej konfabulacyjnej i mrocznej psychice. Wcześniej generował on inne produkty. Na przykład, zanudzanie kolegów opowiadaniami o swojej wyimaginowanej dziewczynie, ponoć "semickiej Amerykance" wraz ze stosownymi fantazjami erotycznymi ubarwiającymi ten nieistniejący związek. Banialuki te stały się zresztą motywem poczatkowej wersji, że Hui wpadł w szał zemsty, bo zdradziła go dziewczyna i ona wraz z nowym chłopakiem stali się pierwszymi ofiarami. W rzeczy samej pierwszą zastrzeloną była 19letnia Emily Hilsher... Element scenariusza sztuki, w jakiej obsadził się na koniec Hui?
Specyficzny talent dramatopisarski studenta zwracał zresztą uwagę. W ramach zajęć z angielskiego pisał zajmujące dziełka teatralne. Na przykład, historyjka o 13letnim pasierbie pedofilsko gnębionym przez ojczyma, który wcześniej zabił prawdziwego ojca chłopca. Finałem jest scena ich pojedynku, w którym orężem staje się... piła łańcuchowa i liczne rodzaje młotków. W innym utworze, studenci naradzają się w akademiku, jak najbardziej widowiskowo zgładził profesora, który wcześniej także widowiskowo molestował ich seksualnie.
W obszernym pliku wideo, jaki otrzymała dzień po tragedii sieć telewizyjna NBC, a wysłanym pomiędzy pierwszym zabójstwem, a kolejnymi dramaturg koreański prezentuje się w rozmaitych sytuacjach z dwoma pistoletami i zieje agresją. Gdyby Hui właściwie zaadresował przesyłkę emailową, telewizja dostałby filmik w trakcie drugiej części jego eksterminacyjnej akcji na kampusie Virginia Tech. Wtedy prawdziwe obrazki z miejsca akcji można by ewentualnie montować z jej wideoanonsem. Reżyserowi coś się jednak popieprzyło przy klikaniu w klawiaturę komputera. Efekt i tak okazał się wstrząsający, bo jest to jakby przesłanie Huiąa zza grobu.
Ocalony przez królową, zabity przez śmiecia
Najbardziej wstrząsająca w wirgińskiej egzekucji uznawana jest historia 75letniego profesora aeronautyki Liviu Librescu. Urodził się w rumuńskiej Timisoarze w religijnej rodzinie żydowskiej. Została ona uratowana z "wycieczki" w jedną stronę do KL Auschwitz przez rumuńską królową matkę Helenę (której syn Michał I akurat rządził krajem w trudnym aliansie z Hitlerem). Królowa Helena ratowała żydowskich poddanych masowo, o czym mało kto po wojnie się zająknął. Tytuł "Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata" otrzymała dopiero niedawno, m.in. dzięki zmasowanej akcji, której jednym z promotorow był Librescu.
Ocalony, po wojnie ukończył w Bukareszcie politechnikę z bardzo innowacyjną specjalizcją inżynierii kosmicznej, po czym w Rumuńskiej Akademii Nauk zdobył doktorat (1969) i włączył się w program badań kosmicznych. Jego studentem był pierwszy rumuński kosmonauta. W 1978 roku rodzina Librescu wyemigrowała do Izraela. Tam jednak Liviu nie mógł swych kosmicznych pasji naukowych kontynuować. W 1986 roku otrzymał ofertę profesury w Virginia Tech i z niej skorzystał. Tu zajmował się problemami mechaniki pojazdów kosmicznych w ekstremalnych warunkach stresu termicznego i wibracji. Był uwielbiany przez studentów ze względu na talenty dydaktyczne, przyjazny charakter i wielkie poczucie humoru.
"Usłyszeliśmy za ścianą strzały i przeraźliwe krzyki. Wkrótce ustały, a na korytarzu rozległy się kroki. Kolega spojrzał na smsa w swej komórce i krzyknął, że w naszym budynku jest masakra. Profesor zerwał się od katedry i skoczył do drzwi, w które już walił napastnik. Krzyknął do nas: "Do okien, dzieciaki. Wiejcie stąd, ja go zatrzymam!". Zaparł się w drzwich całym sobą i z całej siły. My w tym czasie wyskakiwaliśmy" relacjonuje student profesora Librescu.
Udało mu się wyskoczyć wraz z ośmioma innymi. Nie mogąc pokonać oporu 75letniego mężczyzny, Hui zaczął strzelać przez drzwi. Kilkukrotnie trafiony Librescu osunął się na podłogę. Bandyta już wchodził. Spojrzał na leżącego i wystrzelił w jego głowę...
Żona profesora Marlena i syn Joe dowiedzieli się o tragedii telefonicznie. Wkrótce zaczęły napływać emaile opisujące bohaterstwo ich męża i ojca. Zdecydowali, że powinien być pochowany w Jerozolimie.
Polski bohater...
...nazywa się Zach Petkiewicz. Jego akcja przypominała akcję Librescu, ale okazała się skuteczna.
"Kiedy zorientowałem się, że on idzie korytarzem od sali do sali zawołałem do kumpli, żebyśmy brali stoły i barykadowli drzwi. Szybko ustawiliśmy z nich piramidę. Kiedy dotarł wreszcie do naszych drzwi, zaczął się z nimi szarpać, a na koniec wrzeszczeć coś i strzelać przez nie do środka. Rzuciliśmy się na ziemię. Odpuścił i poszedł dalej mordować..." mówi syn polskich emigrantów przed kamerą CNN, która nazywa go "blueeye hero" (błękitnookim bohaterem), który uratował życie11 kolegom swoją przytomnością umysłu i błyskawicznym działaniem.
Nie miała tyle szczęścia żona polskiego profesora Jerzego Nowaka kierującego w Vriginia Tech wydziałem ogrodnictwa, światowej klasy specjalisty w swej dziedzinie, absolwenta Akademii RolniczoTechnicznej w Olsztynie, z sukcesami na całym świecie. Podczas jednego z naukowych wyjazdów poznał piekną Kanadyjkę Jocelyne Couture, wykładowczynię języka francuskiego. Niebawem pobrali się. W Virginia Tech wspólnie otrzymali kontrakty i wykładali. Uchodzili za wspaniałe małżeństwo, byli ozdobą akademickiego towarzystwa. Hui wdarł się do sali, gdzie Jocelyne prowadziła zajęcia ze swą grupą. Nie zdążyli zabarykadować drzwi. Bandyta zastrzelił ją jako pierwszą.
Jerzy Nowak jest zdruzgotany. Unika wszelkich kontaktów. Nie wie, co zrobi dalej. Rodzina chce pochować Jocelyne w rodzinnych stronach Nowej Szkocji.
Śmierć promotora
Profesor G. Vijay Loganathan miał 51 lat i pochodził z Indii. Specjalizował się w inżynierii środowiska naturalnego, wykładał w wielu krajach. Uosobienie pogody i spokoju. Polka z Filadelfii, Ewa Kleczyk, wybrała go na jednego z opiekunów jej studiów doktoranckich w Virginia Tech. Przygotowuje pracę z ekonomii środowiska, profesor Loganathan wiele jej pomógł zwracając uwagę na aspekty, o których nie miała dotąd pojęcia.
"Dowiedziałam się o tragedii z internetu, z emaila, jaki o 9:26 wysłała mi uczelnia. Tego dnia byłam u siebie w domu. Postanowiłam natychmiast skontaktować się ze wszystkimi polskimi znajomymi z Virginia Tech, żeby sprawdzić, czy nic im się nie stało..." wspomina.
Konsul RP
w Waszyngtonie
Paweł Bodziewicz:
Kiedy usłyszałem o tragedii, od razu wiedziałem, że będziemy mieć zajęcie. Nie ma praktycznie w USA liczącej się uczelni, gdzie nie ma Polaków jako studentów i kadry naukowej. W przypadku Virginia Tech już wcześniej wiedziałem, że tak jest, bo słyszałem o prof. Michale Kowalewskim, wykładowcy geobiologii. Słyszałem też o współpracy tej uczelni z Poliechniką Białostocką. Wkrótce skontaktowała się ze mną Ewa Kleczyk. Jej pomoc w odnalezienie innych Polaków związanych z uczelnią w Blacksburgu okazała się bezcenna. Wiedziała znacznie więcej o Polakach niż władze akademickie Virginia Tech i tamtejsza policja, z którymi byłem w bieżącym kontakcie. Tragedią jest dla nas śmierć żony profesora Nowaka, szczęściem w nieszczęściu, że polskich ofiar nie ma więcej.
Wymarzone miejsce
Tak o Virginia Tech mówi rektor Politechniki Białostockiej prof. dr hab. inż. Joanicjusz Nazarko. Komplementuje tradycyjnie amerykański, kampusowy charakter uczelni liczącej ponad 25 tysięcy studentów. Ze wszelkimi jej funkcjami skoncentrowanymi w jednym miejscu.
To on był pierwszym naukowcem z Polski, jaki trafił tu na stypendium w 1996 roku, przebywał przez rok akademicki i doprowadził do nawiązania kontaktów partnerskich ze swoją białostocka Alma Mater.
"Współpraca polegała na wymianie pracowników naukowych, wspólnych konferencjach i publikacjach. Szczególnie efektywna była w dziedzinie elektrotechniki, informatyki, automatyki oraz organizacji i zarządzania. Wymiany studentów jeszcze nie mieliśmy, ale były na ten temat rozmowy. Za parę dni lecą do Chicago na kongers polskich inżynierów w USA i po nim miałem się udać na spotkanie z rektorom Virginia Tech profesorem Stegerem. Tuż po tragedii wysłałem mu nasze najgłębsze kondolencje. Łączymy się w żalu i modlitwie z całą społecznością akademicką Blacksburga" mówi rektor Nazarko.
Druga Poprawka,
która zabija
W idealnym miejscu, jakim był do 16 kwietnia br. dla studentów i wykładowców Virginia Tech dokonano zbrodni. Kultową reakcją jest w takiej sytuacji otworzyć oczy i usta w przerażeniu. Potem ewentualnie wykrzyczeć pytanie: DLACZEGO?
Pojawia się ono jak refren, gdy w kolejnej amerykańskiej szkole, kolejni jej uczniowie lub studenci maskarują swych kolegów. Zawsze wtedy wraca pytanie o to, skąd zbrodniarze wzięli broń i zawsze pada podobna odpowiedź, że nie było problemu. Problemu z tym, by w USA mieć broń, nie ma od początku tego państwa, która już w piątym roku egzystencji, w Drugiej Poprawce do ustawy zasadniczej zawarowało prawo do posiadania broni. Prawo takie miał też koreański student Hui i skąpliwie je wykorzystał. Po prostu poszedł do sklepu i na prawo jazdy nakupił sobie gunów. Gdyby student Hui mieszkał w sąsiedniej Kanadzie, gana mógłby sobie ulepić z plasteliny. Ponieważ jednak mieszkał w Stanach miał realnego 19strzałowego "Glocka", a nawet dwa. Przy ich pomocy przeprowadził też finalną psychoterapię samego siebie. Gdyby mieszkał w Kanadzie być może terapię przeprowadzałby jakiś kontynuator Freuda. Krajanina Glocka, nawiasem mówiąc.
Ile jeszcze Druga Poprawka będzie "prawem Huiąa"? I tych, co po nim przyjdą...
Waldemar Piasecki, Blacksburg
Prawo do zbrodni
- 04/23/2007 04:26 PM
Reklama








