Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 14 grudnia 2025 11:19
Reklama KD Market

Polonia w krajowym zwierciadle

Warszawa – Jak nasza Polonia funkcjonuje w dzisiejszej Polsce – w świadomości społecznej, w obiegu medialnym i na płaszczyźnie oficjalnej? Ogólnie rzecz biorąc normalnie, pragmatycznie, bez szaleństw w jedną czy drugą stronę. Istnienie polskiej diaspory, porozrzucanej po świecie, jest po prostu faktem normalnym, bezdyskusyjnym, którym mało kto zaprząta sobie głowę. Do Polonii większość Polaków podchodzi emocjonalnie i subiektywnie jedynie wówczas, gdy bezpośrednio dotyczy ona ich własnych rodzin czy planów życiowych.

Było to do przewidzenia. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała w czasach PRL-owskich, gdy Polonia była w pewnym sensie owocem zakazanym. O paszport na wyjazd trzeba było uniżenie prosić wysoki reżimowy urząd, który łaskawie przechowywał ów dokument podróży u siebie i mógł go wydać obywatelowi albo nie. A przysłowiowy "wujek z Ameryki" był powodem do zazdrości, bo przynajmniej w popularnej mitologii kojarzono go z niespotykanymi w kraju możliwościami, zaproszeniem i wszechpotężnymi niegdyś dolarami, za które płacono po 100 złotych i znacznie więcej w okresie późno-PRL-owskiej inflacji (ok. 24 tys. złotych za $1).

Dziś mamy prawie pełną normalność w tej dziedzinie. Nikt nikogo nie trzyma siłą w kraju, paszport przysługuje każdemu obywatelowi, który przechowuje go u siebie w domu, złotówka jest twardszą walutą od dolara, a Polak może podróżować do wielu krajów świata bez wizy. Do wyjątków należą Stany Zjednoczone, choć niektórzy żywią nadzieję, że i to się niebawem zmieni.
Spoglądając kilkanaście lat wstecz, prawdziwym przełomem w interakcji polsko-polonijnej był schyłek PRL-u i początek III RP. Wówczas połączyły się dwa nurty polonijne: zachodni i wschodni. Świeża była jeszcze pamięć o wielkiej pomocy Polonii amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej zarówno dla rodzin jak i dla "Solidarności", a kraj jednocześnie sam poczuł się do obowiązku pomagania zapomnianym Polakom ze Wschodu. Po upadku żelaznej kurtyny do kraju zaczęli masowo przyjeżdżać przedstawiciele emigracji żołnierskiej, a niektórzy także odwiedzali dawne kresy wschodnie, zapamiętane z młodości strony należące obecnie do niepodległej Ukrainy, Białorusi czy Litwy.

Obecnie najwięcej uwagi poświęca się najnowszej prawie dwumilionowej emigracji, która od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej wyjechała po zarobek do Europy zachodniej, głównie na Wyspy Brytyjskie. Świeżość i masowość tego zjawiska jak i nowoczesne technologie komunikacyjne sprawiają, że rodziny w całym kraju są w stałym kontakcie e-mailowym czy komórkowym z bliskimi za granicą. A ponieważ pobyt takiej masy głównie młodych rodaków w Wielkiej Brytanii i Irlandii generuje mnóstwo ciekawych zjawisk, krajowe media prześcigają się w ich relacjonowaniu.
Krajowy odbiorca jest regularnie informowany o powstających na Wyspach polskich sklepach, klubach, gazetach i portalach internetowych jak i polskojęzycznych nabożeństwach oraz występujących w wyspiarskich pubach artystów z Polski. Może to być wiadomość o tym, jak Polacy przyczyniają się do odrodzenia życia religijnego Brytyjczyków. Z powodu malejącej liczby uczestników nabożeństw parafia w szkockiej miejscowości Torry miała ulec likwidacji. Nagły przyrost wiernych z Polski spowodował, że miejscowy biskup postanowił kościół nie tylko nie zamykać ale i odremontować.

Trafiają do mediów krajowych różne, nie zawsze legalne sposoby zarobkowania. Ponieważ papierosy w kraju kosztują 5-6 złotych ($1,75-$2) za paczkę, a w Wielkiej Brytanii 5-6 razy więcej, nic dziwnego, że w plecakach, walizkach i kanałami pocztowymi płynie na Wyspy strumień wyrobów tytoniowych "Made in Poland". Doszło nawet do tego, że przedstawiciele Królewskiej Służby Celnej na polskich portalach internetowych i w gazetkach zamieścili płatne ogłoszenia ostrzegające przed tym procederem.
Z kolei szefowa organu doradczego rządu brytyjskiego Ruth Kelly wydała instrukcję mówiącą nowo przybyłym, jak mają się zachowywać. Poucza się ich, że w trakcie przedstawiania należy uścisnąć dłoń rozmówcy, co odebrane zostało jako próba odzwyczajania Polaków od całowania rąk płci pięknej. Plucie na ulicy jest rzeczą naganną–poucza instrukcja–a wpychanie się do autobusu czy okienka na poczcie bez kolejki jest skandaliczne. To samo dotyczy braku przeprosin "excuse me", kiedy się kogoś niechcący potrąci. Przyglądanie się ludziom na ulicy jak i podglądanie sąsiada to też zachowania źle widziane na Wyspach.

Zdarzają się niekiedy wstrząsające zbrodnie. Sprzeczka zakochanych prawdopodobnie była przyczyną tragedii 20-letniej Moniki Sz. w Liverpoolu, którą jej chłopak, 26-letni Anglik Anthony Clarke, zaatakował i podpalił. Lekarze pogotowia byli bezradni wobec rozległych poparzeń ofiary, a ich sprawca wkrótce stanie przed sądem. Na wstępnym etapie przesłuchań odmawiał składania zeznań.

Ostatnio doszło to pewnego sprzężenia zwrotnego między kwestią Polaków ze Wschodu a skutkami zjawiska nowopolonijnego. Polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych chce ułatwić przyjazd do kraju ludziom o polskim rodowodzie i jednocześnie zachęcić ich do poszukiwania w Polsce pracy. Według planów resortu każdy, kto czuje się Polakiem, a nie ma polskiego obywatelstwa, będzie mógł starać się o stwierdzenie polskiego pochodzenia. Kryteria takiego świadectwa to pielęgnowanie polskiej tradycji i zwyczajów, wykazanie, że jedno z rodziców, dziadków albo dwoje pradziadków jest lub było narodowości polskiej i niedziałanie w przeszłości na szkodę Polski. O polskim pochodzeniu miałby decydować polski konsul w kraju, w którym mieszka osoba starająca się o dokument.

Chociaż nowa ustawa obejmowałaby wszystkie kraje na świecie, to skierowana jest głównie do Polaków z krajów byłego Związku Sowieckiego. Choć tacy przybysze nie otrzymaliby od razu obywatelstwa ani prawa do korzystania z opieki społecznej czy lekarskiej, mogliby legalnie pracować w kraju. Po dwóch latach uzyskaliby prawo do opieki społecznej i medycznej i mogliby się starać o obywatelstwo.

Autorzy projektu nie kryją, że napływ osób o polskim pochodzeniu ma zapewnić więcej rąk do pracy, jakich na fali obecnej emigracji zarobkowej zaczyna w wielu dziedzinach brakować. Niedawno media obiegła wiadomość, jakoby wojsko polskie rozważało możliwość utworzenia Polskiej Legii Cudzoziemskiej, złożonej głównie z obywateli Kazachstanu o polskim rodowodzie. Czynniki wojskowe następnie zdementowały tę informację, ale coś w tym musiało być. Tylko częściowo zgadzam się z poglądem, że Polonia amerykańska jest obecnie traktowana przez Polskę po macoszemu. Może faktycznie mniej uwagi jej się poświęca, ale to dla rekompensowania dawnych zaniedbań. W epoce sowieckiej władze PRL-owskie skrzętnie unikały tych tematów, aby nie drażnić Kremla, koncentrując się raczej na przyciąganiu do kraju turystów, studentów i biznesmenów polonijnych z Zachodu.

Podczas gdy media PRL-owskie podawały informacje zgodne z linią partii na danym etapie, dzisiejszymi rządzi głównie rynek. O Polonii amerykańskiej informuje się, kiedykolwiek coś godnego uwagi czy (jeszcze lepiej) sensacyjnego się wydarzy. Śledzono perypetią więzionej za nieprawidłowości inwestycyjne telewizyjnej kuchmistrzyni polskiego pochodzenia Marthy Stewart (z domu Kostyra). Ostatnio media krajowe informowały o Polce deportowanej do Polski po 19-letnim pobycie w Chicago, bo bez dobrej znajomości języka angielskiego podpisała jakieś zobowiązanie, której treści nie rozumiała. Towarzyszył jej urodzony w Ameryce i przez to posiadający obywatelstwo amerykańskie sześcioletni synek. Regularnie notuje się też wypowiedzi prof. Zbigniewa Brzezińskiego, b. doradcy d.s. bezpieczeństwa Białego Domu, który ostatnio wypowiadał się nas temat miejsca Polski w Unii Europejskiej.

Media krajowe z zainteresowaniem śledzą proces ekstradycyjny biznesmena polonijnego Edwarda Mazura, choć z braku innych materiałów relacje telewizyjne raz po raz ilustruje się tą samą sekwencją z Mazurem idącym ulicą (Milwaukee?) i skręcającym do jakiegoś biurowca. Zainteresowanie także budzą nastroje panujące w kręgach Polonusów i turystów zarobkowych.
Telewizja informacyjna TVN24 niedawno nadała reportaż z Jackowa, pokazując Milwaukee Ave i jej polskie przybytki jak restaurację "Czerwone Jabłuszko", Sklep Kowalskich, firmę Polamer, sklepy spożywcze i ze sprzętem domowym, delikatesy, biura podróży i wiele innych. Przy okazji jej reporter rozmawiał z różnymi ludźmi na Jackowie, m.in. z ks. Stanisławem Lasotą, który powiedział, że dla bezdomnych i potrzebujących parafia prowadzi garkuchnię, ale dla wielu Polaków ważniejszym problemem jest rozłąka z rodziną w kraju i to, że nie każdy potrafi się w Ameryce odnaleźć.

Reporter zagadywał ludzi na ulicy, na placach budowy i w lokalach. Jeden z nich, na oko 35-latek, powiedział, że może w Europie więcej by zarobił, ale tam nie ma żadnych kontaktów, więc pozostaje w Chicago. Inny, może 30-letni budowlaniec w kasku przyznał z uśmiechem, że jest w Chicago jako "turysta". Jeszcze inny, po 50-ce i po paru głębszych w jednej z miejscowych tawern, mówi do kamery ze łzami w oczach: "Pozdrawiam swoją rodzinę w kraju, jeśli ją jeszcze mam. Bardzo ją kocham, ale ją opuściłem!"

Co Polonus to inne przeżycia. Biznesmen polonijny Paweł Dąbrowski powiedział np.: "Ta dzielnica się kończy i robi się coraz bardziej hiszpańska. Jeszcze jest tu trochę polskich sklepów, ale nawet większość pracowników już mieszka na przedmieściach. Cała Polonia się przenosi na przedmieścia". Według Polonusa, który jest już w Chicago 15 lat, wielu Polonusów egzystuje w stanie zawieszenia, bo nie ma uregulowanego statusu, nie ma pracy, nie zna języka i wie, że w każdej chwili może im grozić deportacja. "Poznałem to na własnej skórze – dodaje. – Sam bywałem głodny, nocowałem w samochodzie i przez sześć lat nie miałem uregulowanego statusu". Jak w klasycznej opowieści o pucybucie, obecnie Dąbrowski prowadzi firmę wynajmującą luksusowe limuzyny marki Lincoln i świetnie mu się powodzi.
Robert Strybel

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama