W poniedziałek uczestnicy Tour de France odpoczywali po dwóch alpejskich etapach. Jak twierdzą eksperci, dzień wolny w wyścigu tak trudnym może mieć znaczenie kluczowe, bo potrafi wybić z rytmu najlepiej przygotowanego kolarza.
"Najważniejsze, to nie zawalić dnia wolnego" - podkreśla dyrektor sportowy ekipy Credit Agricole, Serge Beucherie. "Po dniu wolnym przeważnie ma się problemy na trasie" - dodaje doświadczony francuski kolarz Cedric Vasseur z ekipy Quick Step.
Aby uniknąć przykrych niespodzianek, kolarze nawet w wolny dzień nie rozstają się z rowerami. Program dnia wszystkich ekip uwzględnia od półtora do trzech godzin jazdy w tempie około 30 km/godz.
Po ośmiu etapach wyścig na pewno nie jest rozstrzygnięty. W niedzielę żółtą koszulkę zdobył po solowej akcji Duńczyk Michael Rasmussen, który - jak sam uważa - stanie przed bardzo trudnym zadaniem jej obrony.
"Jestem klasycznym góralem. Muszę zdobyć jak największą przewagę w górach, jeśli chcę się liczyć w walce o końcowe zwycięstwo" - mówił Rasmussen na mecie w Tignes.
"Chciałbym utrzymać koszulkę jak najdłużej i nadarza się ku temu świetna okazja, gdyż etapy pirenejskie są bardzo trudne, ale są jeszcze czasówki, do których w żaden specjalny sposób się nie przygotowywałem" - zaznaczył.
34-letni Duńczyk, wyjątkowo chudy (tylko 59 kg przy wzroście 1,75 m), ma koszmarne wspomnienia związane z jazdą na czas w Tour de France. W 2005 roku po górskich etapach zajmował doskonałe trzecie miejsce, tracąc 3.46 do Lance'a Armstronga, ale na czasówce do Saint-Etienne przewrócił się trzy razy, stracił prawie 8 minut i spadł w klasyfikacji na siódmą pozycję. Od tego czasu nie zrobił większych postępów w samotnej jeździe na czas. W prologu tegorocznego wyścigu, w Londynie, uzyskał... 166. wynik.
Pierwsza próba na czas jest zaplanowana jeszcze przed Pirenejami - w sobotę na liczącej 54 kilometry trasie wokół Albi.
W dobrej formie przyjechali do Tignes Francuz Christophe Moreau, Hiszpanie Iban Mayo i Alejandro Valverde, Luksemburczyk Frank Schleck i Australijczyk Cadel Evans. Każdy z nich był wymieniany w szerokim gronie faworytów wyścigu, ale za największego uważano jednak Kazacha Aleksandra Winokurowa. W niedzielę kolarz Astany, któremu po kraksie na piątym etapie założono po 15 szwów na każde kolano, przeżywał kryzys, ale nie pogrzebał jeszcze swych szans.
"Jeszcze nic nie jest stracone. Tour nie jest jeszcze przegrany. Gdybym stracił pięć minut, prawdopodobnie byłby to koniec" - ocenił Winokurow. W Tignes jego strata do grupy, w której przyjechali Valverde, Schleck, Moreau i Evans, wyniosła tylko nieco ponad minutę.
Wtorkowy etap powinien dostarczyć więcej informacji o formie faworytów. Kolarzy czeka wspinaczka na dwie słynne przełęcze - Iseran (2770 m) i Galibier (2645 m) - a potem trzydziestokilometrowy zjazd do mety w Briancon.








