Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 13 grudnia 2025 18:29
Reklama KD Market

Optymista, władca i przegrany

Optymista, władcai przegrany
Jeszcze słychać echa prezydenckiego przemówienia z początku stycznia. Dalsze ilości żołnierzy i pewne zwycięstwo w Iraku, tylko potrzeba czasu, może kilka miesięcy. Optymizm był wtedy całkowity.


Optymizm jest nadal widoczny – Steve Chapman pisze w kolejnym komentarzu dla "Chicago Tribune" i tłumaczy, że takie nastawienie najlepiej zrozumieć można za pomocą dowcipu, który prezydent Ronald Reagan zwykł opowiadać swego czasu. To rzecz o chłopcu, niepoprawnym optymiście, który znalazł stertę brudu i zabrał się do przekopania go, aby znaleźć kucyka, bo skoro jest brud, to gdzieś musi być kucyk. W obecnej chwili wszyscy powinni wiedzieć, pisze Chapman, że jeśli prezydent Bush postanowił przedstawiać Irak jako sukces, to zapewne jest nim, tyle że to sukces w trakcie roboty, a poza tym wygląda on bardziej na porażkę.

Dalsze posiłki idące do Iraku (termin surge), w tej chwili już na poziomie trzydziestu tysięcy, to zdaniem prezydenta Busha – jak pisze Chapman – podstawa do optymizmu, o którym słychać od września 2004 roku, kiedy prezydent wyraził zadowolenie z postępu w działaniach wojennych, przez styczeń 2005 roku, kiedy prezydent optymistycznie oceniał ten postęp, do początków bieżącego roku, kiedy padło słowo "zwyciężamy" (we are winning). Samopoczucie prezydenta Busha, dodaje komentator, jest zawsze dobre i zawsze bez sensu, trzeba tylko poczekać do września.

Amerykański prezydent ma dużą władzę wykonawczą, pisze Richard Haass w tygodniku "Newsweek", co wynika z Konstytucji i systemu politycznego, które "dają władzy wykonawczej największą inicjatywę w realizowaniu polityki zagranicznej. Władza Kongresu jest skromna. Senat może aprobować ambasadorów, ale niewielu kandydatów wyjeżdża na stanowiska w końcówce prezydenckiej kadencji (z tego względu, między innymi, ambasador amerykański w Warszawie, Victor Henderson Ashe, pozostaje na stanowisku do końca urzędowania prezydenta Busha – przyp. autora przeglądu). Do Kongresu należy także wypowiadanie wojny, ale w ciągu minionego półwiecza nie było żadnej formalnej decyzji w takiej sprawie. Chociaż Kongres nadal musi aprobować wydatki na działania wojenne poza granicami, prezydent może podjąć poważne działania bez wyraźnych zobowiązań finansowych".
Prezydent Bush może jeszcze wiele zmienić w polityce zagranicznej, a jeśli tak, to należy zastanowić się, czy ma on wolę polityczną i niezbędną elastyczność w działaniu. Na przykład, prezydent może wprowadzić, pisze dalej Haass, rozwiązanie polityczne, które będzie kompromisem między zwiększeniem stanów osobowych w Iraku, co obecnie zdaniem autora nie zdaje egzaminu, a wycofaniem wojsk w określonym terminie. "Aby zmienić obecny kurs," pisze Haass, " Biały Dom musi przemyśleć swoje oporne nastawienie do dyplomacji i wielostronnych instytucji, musi zmienić ustaloną politykę. Korzyści z tego będą ogromne. Chodzi nie tylko o spuściznę po Bushu, ale o stan kraju i świata, który przekaże on czterdziestemu czwartemu prezydentowi. Ani Stany Zjednoczone, ani reszta świata nie wyniosą korzyści z dryfowania przez następne osiemnaście miesięcy".

Wydaje się, że William Kristol, niegdyś należący do najczęściej wymienianych neokonserwatystów, pozostaje przy swych poglądach. Wychwala prezydenta Busha i jego politykę, jak w swym ostatnim artykule, gdzie pisze, że prezydentura Busha oceniona zostanie jako udana a sam Bush uznany zostanie za wspaniałego prezydenta, pod warunkiem, że utrzymany zostanie kurs na dalsze zwiększenie ilości wojsk amerykańskich w Iraku. Wcześniej Kristol był gorącym zwolennikiem wojny irackiej, twierdził, że Saddam Husajn zbudował broń masowego rażenia, a wyzwolenie Iraku umocni szacunek, jaki świat arabski ma dla Ameryki

Na takie argumenty odpowiada David Corn na łamach dziennika "Washington Post". Przypominając poprzednie opinie Kristola, jak na przykład o kosztach wojny (teraz już pięćset miliardów dolarów), Corn pisze, że na wielką ilość szkolonych żołnierzy irackich, tylko sześć batalionów jest zdolnych do samodzielnych działań wojennych. Kristol i inni, podobni do niego ludzie, zdają się pomijać takie zjawiska, dodaje Corn, jak to, że prace amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości są bliskie załamania, bo kandydaci do najwyższych stanowisk w tym ministerstwie odmawiają podjęcia pracy.
Lata władzy dwóch polityków, to znaczy Busha i Cheneyego, oznaczają się brakiem umiejętności, błędnymi ocenami i skandalami, pisze Corn i dodaje, że jeśli chodzi o ocenę, czy prezydentura jest udana, Georgie W. Bush będzie miał szczęśc'e, jeśli któraś z publicznych szkół podstawowych w Teksasie zostanie nazwana jego imieniem.

Źródła:
– o optymiźmie prezydenta Busha w kwestii irackiej, za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 15 lipca, artykuł "Unshakable optimism on Iraq policy", autor Steve Chapman,
– o władzy wykonawczej prezydenta Busha i ew. zmianach w polityce irackiej (kompromis w odniesieniu do wycofania wojsk), za tygodnikiem "Newsweek", wydanie na 23 lipca, artykuł "Don’t Count Him Out Yet", autor Richard Haass, str. 13 (Haass jest prezesem nowojorskiej Rady Stosunków Zagranicznych – Council on Foreign Relations, poprzednio był dyrektorem ds. planowania polityki w Departamencie Stanu),
– o braku umiejętności, błędach i skandalach w latach władzy prezydenta Busha i wiceprezydenta Cheney'ego (na tle pochwał neokonserwatysty Williama Kristola), za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 17 lipca, artykuł "Why Bush Is a Loser", autor David Corn (redaktor w "The Nation", najstarszym politycznym tygodniku w Ameryce, założonym w 1865).
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama