Stany Zjednoczone w I połowie XIX w., mimo rodzących się centrów przemysłowych, były w gruncie rzeczy jeszcze krajem rolniczym. Dopiero wojna secesyjna i olbrzymie zapotrzebowanie na towary przemysłowe spowodowała gwałtowną industrializację kraju. Przemysł potrzebował paliwa, którym w XIX w. był niemal wyłącznie węgiel kamienny. Największe jego pokłady znajdowały się w Pensylwanii, która pod tym względem dzieliła się na dwie części – tam, gdzie wydobywano węgiel bitumiczny i tam, gdzie wydobywano antracyt. Węgiel bitumiczny znajdował się głównie w zachodniej i południowo-zachodniej części stanu, natomiast antracyt można było znaleźć na obszarze ok. 500 mil kwadratowych pomiędzy górami powiatów Lackawanna i Dauphin. Antracyt to węgiel kamienny, poddany olbrzymiemu ciśnieniu i temperaturze – nie aż tak olbrzymiemu, co prawda, aby powstał diament, ale wystarczająco, by było to najbardziej energetyczne znane paliwo węglowe. W antracycie jest najwięcej węgla w węglu – nawet do 97%. Nic zatem dziwnego, że zapotrzebowanie na antracyt wciąż rosło, a w północno-wschodniej Pensylwanii jak grzyby po deszczu powstawały nowe kopalnie, a wokół nich – górnicze osiedla.
Jedno z takich osiedli powstało w pobliżu kopalni Lattimer w 1869 r. Początkowo zamieszkałe było głównie przez imigrantów z Walii. Później, w II połowie XIX w. przybyła nowa fala imigrantów. Pochodzili ze środkowej Europy i uciekali przed biedą. Podziały gospodarstw rolnych doprowadziły do plagi gospodarstw karłowatych, które nie wystarczyły nawet na zapewnienie egzystencji jednemu członkowi rodziny. Te warunki doprowadziły do masowej emigracji do Stanów Zjednoczonych. Mieszkańcy Galicji, Kongresówki, Litwy, Słowacji, Kresów, a także Węgrzy i Włosi, opuszczali swe rodzinne strony i wyjeżdżali szukać szczęścia za oceanem. Byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy i nie znali zbyt dobrze angielskiego – nic więc dziwnego, że od razu znajdywali zatrudnienie w kopalniach.
Praca w kopalniach różniła się od dzisiejszej. Przede wszystkim kopalnia miała przynosić zyski, a nie zapewniać bezpieczeństwo robotnikom, którzy byli przecież łatwo zastępowalni i w dodatku wciąż z Europy przybywały tysiące nowych. Wypadki śmiertelne były więc normą, którą nikt specjalnie się nie przejmował. Nadto właściciele kopalń tworzyli systemy wiązania robotników z fabryką – mieszkali oni w wynajętych lub wykupionych od kopalni domkach, robili zakupy w kopalnianych sklepach, leczyli się u kopalnianego lekarza. Z pensji potrącano każdemu imigrantowi 3 centy dziennie na podatek od zatrudniania osób, nie będących Amerykanami, a także koszta mieszkania, zakupów, lekarza itd. Bywało zatem tak, że po dokonaniu potrąceń robotnicy nie dostawali ani centa pensji i musieli zapożyczać się – oczywiście u właściciela kopalni. Wreszcie nowo przybyli, którzy nie mieli szczególnie wielkich możliwości kapryszenia w wyborze pracy, dostawali najcięższe, najbardziej niebezpieczne i jednocześnie źle opłacane posady.
Do tej nieszczególnie komfortowej sytuacji pod względem ekonomicznym dochodziły jeszcze różnice kulturowe. Polacy, Słowacy, Litwini, Włosi i Węgrzy byli w przeważającej mierze katolikami, a Pensylwańczycy byli protestantami – niektóre wspólnoty były nawet tak ortodoksyjne, że nie korzystały ze zdobyczy techniki i posługiwały się własnym językiem – pensylwańskim. Stosunki, istniejące pod koniec XIX w. w Pensylwanii, można uznać za rasistowskie – istniało nawet specjalne, obraźliwe określenie na katolickich imigrantów z obszarów Austro-Węgier, którym potem objęto wszystkich pochodzących ze środkowej Europy. Nazywano ich “hunky”, od “Hungary” – Węgry.
Do tego wszystkiego doszły jeszcze w 1897 r. dramatycznie niskie ceny węgla. Nie było to zaskoczeniem dla znawców ekonomii – rosnące lawinowo wydobycie, dzięki taniej sile roboczej, spowodowało w końcu zwiększenie podaży antracytu i spadek jego cen. Zmniejszenie cen antracytu powodowało spadek zysków z jego wydobycia – co można było zniwelować dwiema metodami. Jedna polegała na obniżaniu i tak już niskich wynagrodzeń, a druga – na zmniejszeniu wydobycia, co z kolei powodowało zwolnienia z pracy. Nie trzeba dodawać, iż mimo tego, że Słowianie otrzymywali i tak niższe pensje, niż zatrudnieni na takich samych stanowiskach anglosascy protestanci, to jednak właśnie przybyszów zwalniano w pierwszej kolejności.
Do tego wszystkiego, co już w sumie zakrawa na drobiazg, kopalnie płaciły pensje co miesiąc, zamiast, jak nakazywało prawo, co dwa tygodnie.
Tymczasem, niepostrzeżenie dla właścicieli kopalń, wśród robotników zaczęło rosnąć niezadowolenie. Było ono umiejętnie podsycane przez związkowców, a także domorosłych przywódców. Jedną z takich przywódczyń była “Big Mary” Deptak. Jej olbrzymim atutem było to, że – dzięki prowadzeniu zajazdu – znała kilka języków. Wygłaszała w nich mowy, zachęcając robotników do oporu przeciwko tyranii właścicieli kopalń i prezentowała poglądy i program związku zawodowego United Mine Workers of America. Program ten brzmiał zachęcająco dla górników – któżby się nie zachwycił koncepcją sprawiedliwości ekonomicznej i końca wyzysku.
Przez całe lato 1897 r. napięcie rosło – dochodziło do spięć pomiędzy przybyszami a lokalnymi. W dn. 16 sierpnia miarka się przebrała – w kopalni Honey Brook w McAdoo pikietował pokojowo młody robotnik. Został zaatakowany przez służby ochrony kopalni – co jednak nie przyniosło uspokojenia, bo w jego obronie stanęło 350 górników. Ruszyli razem do pobliskich kopalń Lehigh i Wilkes-Barre zamykając każdą z nich – do końca dnia ponad 3,000 górników przyłączyło się do strajku.
Kopalnia Lattimer
- 08/02/2007 09:55 PM
Reklama








