Dla sir Freda Hoyle’a i Chandry Wickramasinghe’a – dwóch znanych i kontrowersyjnych uczonych brytyjskich – cała sprawa jest jasna: we Wszechświecie istnieje życie – bogate i różnorodne. Nie potrafimy sobie wręcz wyobrazić wszystkich form i przejawów istnienia materii ożywionej na wysokim stopniu swego zorganizowania, aż do jego najwyższej, rozumnej formy. Tyle jest ich w całym szerokim spektrum i we wszelkich odcieniach. Występują też wszędzie.
Nie od dzisiaj ci dwaj badacze, po przystosowaniu do aktualnego stanu wiedzy koncepcji panspermii (dosłownie: powszechności, wszechobecności i przenikliwości zarodków życia kursujących po kosmicznych szlakach i szukających możliwości “zakotwiczenia się’’ na dogodnym podłożu) – lansowanej jeszcze w ubiegłym wieku przez znakomitego fizyka angielskiego Lorda Kelvina, a później, w początkach naszego stulecia, przez szwedzkiego chemika Svante Arrheniusa – twierdzą, iż pewnego dnia, wówczas na naszej “jałowej” planecie, wylądowały owe zarodki życia i rozpoczęły swoją, trwającą do dzisiaj inwazję.
I znowu za jakiś czas, twierdzą, mogą wylądować na “statkach kosmicznych’’, czyli we wnętrzu meteorytów, jakieś bakterie czy drobnoustroje, które rozpoczną kolejny cykl życia, zwalczając zastane na Ziemi organizmy i samodoskonaląc się do swych najwyższych form na “pożywce”; będziemy my sami ich “nawozem”. Powiecie: ale bajka, bujać to my, ale nie nas! Czyżby?
Niektóre badania pozyskanych meteorytów, które spadły na nasz glob, a przywędrowały z kosmosu, wydają się potwierdzać w całej rozciągłości to, co sobie założyli brytyjscy naukowcy. Oto np. Cyryl Ponnamperuna odnalazł w metorycie australijskim szesnaście rodzajów aminokwasów, które – jak wiadomo – stanowiły budulec dla ziemskiego życia. Jednak to jeszcze niekoniecznie dowód, który niezbicie potwierdza tezę Hoyle’a i Wickramasinghe’a. Idzie ona najwyraźniej ‘‘pod prąd” ogólnie obowiązującym koncepcjom . Toteż inni nau-kowcy uważają, że ich brytyjscy koledzy uprawiają już nie tyle naukę ze swą śmiałą teorią, co fantastykę naukową.
‘‘To nieprawda – odparowują natychmiast obaj kontrowersyjni naukowcy – w ostatnich latach odkryliśmy wiele argumentów na poparcie swojej tezy”.
Tu trzeba wyraźnie powiedzieć, że Fred Hoyle nie jest byle kim w nauce ogólnoświatowej, lecz astronomem o ugruntowanej już sławie, który ogłosił wiele prac z tej dziedziny o fundamentalnym wręcz znaczeniu. Słynie też ze swych oryginalnych hipotez, jak również wielkiego upodobania do polemik. Krótko mówiąc, cieszy się opinią człowieka, który lubi “rozrabiać w astronomii”. Na koniec, co jak się wydaje, jest nie bez znaczenia, Hoyle jest znanym i cenionym pisarzem ‘‘s-f”. Stąd też wielu jego kolegów uważa go infant terrible brytyjskiej astronomii i wyraża zdanie, iż dał się ponieść temperamentowi i swe bujne pomysły pisarskie pragnie zaszczepić na gruncie prawdziwie naukowym: Hoyle po prostu miesza dwie rzeczy, dowolnie interpretuje swój świat fikcji i świat nauki, co wychodzi tylko na niekorzyść dyscypliny uprawianej przez niego, czyli astronomii.
Wszystkiego tego, nawet najzaciętsi wrogowie, nie mogą powiedzieć o Chandrze Wickramasinghe’u. Jest on typem naukowca starannie badającego wszelkie aspekty sprawy. Ten Hindus z pochodzenia, panuje całkowicie nad dowolnością i chaotycznością swego sławnego kolegi. Mimo to, a może właśnie dlatego, dał się podpisać pod całością teorii i we wszystkim jest lojalny wobec Freda Hoyle’a.
Zdaniem Hoyle’a i Wickra-msinghe’a opozycja, z jaką się teraz spotykają w środowiskach naukowych, jest nie tyle natury naukowej, co kulturowej: najpopularniejsza obecnie teoria, że życie – a co za tym idzie i człowiek – wykształciło się samoistnie z “pierwotnej gorącej zupy, która otrzymała zapłon w postaci wyładowania elektrycznego”, znacznie bardziej odpowiada właściwym człowiekowi skłonnościom antropocentrycznym, jedyności i unikalności naszego życia w skali całego Wszechświata, niż – powiedzmy – teoria o “zaludnionym” Kosmosie, w którym, bez ładu i składu, błąkają się zarodki życia.
Człowiek – tak w gruncie rzeczy – chce być niepowtarzalny i samotny. Nie znosi konkurencji. Nic zatem dziwnego, że teoria Kopernika, która “wstrzymała Słońce a ruszyła Ziemię” była w swoim czasie takim szokiem kulturowym, jak i jednocześnie prawdziwą rewolucją naukową. Kto wie, czy przypadkiem nie stajemy obecnie przed podobnym zagadnieniem?
Uczeni brytyjscy są zatem obrażeni na “antropocentryków, nie mogąc zrozumieć dlaczego to, podczas niedawnego przelotu komety Halleya przez Układ Słoneczny, w żadnym poważnym artykule naukowym nie znalazła się wzmianka o ich hipotezie, że w jądrach komet można odszukać całe kolonie żywych mikroorganizmów, które – w wypadku zderzenia się komety z jakąś planetą – są już gotowe do “akcji’’ i przystępują do ‘‘kolonizowania” nowego obszaru.
Aby załagodzić sprawę, pismo “Nature”, uznawane niemal za wyrocznię w nowych tendencjach, trendach i kierunkach wiedzy ludzkiej, zwróciło się do Hoyle’a i Wickramasinghe’a o przedstawienie przez nich argumentów przemawiających na korzyść ich teorii. Przyjrzyjmy się więc bliżej ich sposobowi rozumowania i całości argumentacji, bo jest to – jak narazie – jedyny wykład autorski twórców teorii, który został zaprezentowany szerokim rzeszom czytelników. Twierdzą też, że za moim skromnym pośrednictwem, zapozna się z teorią Brytyjczyków spora grupa Polaków tak w kraju, jak i poza jego granicami.
Pierwszy z argumentów użytych przez uczonych jest bardziej opinią niż niepodważalnym faktem naukowym, ale godzi się i taką opinię przytoczyć dla całości obrazu. Hoyle i Wickramasinghe uważają mianowicie, że okres między narodzinami Ziemi, a pojawieniem się na niej pierwszych bakterii (niecały miliard lat) jest zbyt krótki na to, by mogły się one ukształtować w sposób naturalny z “pierwotnej zupy”. Tak więc, ich zdaniem, pierwsze formy życia na Ziemi przybyły na nią z kosmicznych szlaków i właśnie owymi ‘‘przybyszami’’ przeniesionymi z innych miejsc nasza planeta została ‘‘zaludniona”.
W latach pięćdziesiątych Fred Hoyle zainteresował się jednym z obłoków pyłów gwiezdnych znajdujących się w konstelacji Magellana, a później zainteresowania swoje przerzucił w ogóle na wszystkie dostrzegalne obłoki w dostrzegalnych przez obserwatoria ziemskie rejonach Wszechświata. Obłoki te składały się głównie z drobnych cząsteczek ciał stałych, ale dokładny skład tych cząsteczek nie był wówczas jeszcze rozpoznany; przyjmowało się na ogół, że miały one twarde jądro, składające się z kwarcu i kryształów lodu bądź też tylko z tych ostatnich. Po latach Hoyle i Wickramasinghe, na podstawie analizy światła odbijanego przez te ziarenka pyłu, doszli do wniosku, że muszą one zawierać drobinki węgla, mimo iż występowały różnice między wynikami osiąganymi doświadczalnie, a rezultatami obliczeń teoretycznych. Nasi autorzy odkryli jednak, że wyniki te mogą być zbliżone do siebie, jeśli przyjmie się, iż w skład “ziaren kosmicznych” wchodzi też jakaś substancja o niskim współczynniku załamywania się światła.
Coż to mogłaby być za substancja? Przy badaniu pyłów z gwiazdozbioru Oriona dokonali przeglądu ewentualnych kandydatów do uzupełnienia składu obserwowanych tam pyłów: wodór stały wyeliminowany został jako zbyt... nietrwały, podobnie mieszanina magnezu z krzemem, ponieważ przynosiła zbyt duże rozbieżności wyników przy różnych proporcjach składników, wreszcie, choć wcale tego czynić nie chcieli, wysunęli przypuszczenie, że w składzie gwiezdnych pyłów znajdują się polimery organiczne! I nagle wyniki poczęły uczonym zgadzać się przy wielokrotnych próbach wykonywanych w różnych miejscach.
Z wielu możliwości wybrali jeszcze tę jedną, ostatnią, która doskonale tłumaczyła takie, a nie inne załamywanie się światła, a mianowicie, że cząstki pyłu międzygwiezdnego mają otoczkę z... celulozy i skrobi. Co już, zaistne było rewolucyjnym wręcz wnioskiem, gdyż wówczas cały Wszechświat podobny byłby do garnka gotującego się bulionu życia. Od czasu do czasu następowało nieuniknione – zawartość gotującej się “zupy życia” ulewała się i przy pomocy wielu niezbędnych czynników, “zaludniała’’ coraz to inne obszary Kosmosu!
Po postawieniu tak “zwariowanej” hipotezy, uczeni zaczęli mieć całkiem ziemskie kłopoty. Nie chciano im – jak dzisiaj twierdzą – publikować ich “dziwnych’’ prac, pomimo iż coraz silniej podbudowywali je obliczeniami teoretycznymi i pochodzącymi nie tylko od nich, lecz z centrów obliczeniowych obserwatoriów astronomicznych, obliczeniami empirycznymi. Wszyscy poczęli twierdzić, że uprawiają coś z pogranicza fantazji naukowej niż z samej nauki i w ogóle zmodyfikowana teoria panspermii upadła im na głowę.
Skąd nagle wzięły się te polimery i to jeszcze w otoczce z celulozy i ze skrobi? Otóż – zdaniem Hoyle’a i Wickramsinghe’a – świadczą one o istnieniu w przestrzeni kosmicznej mikroorganizmów. Mikroorganizmy te, w pewnych, określonych warunkach mogą wyzbyć się całkowicie swego “wnętrza”, pozostawiając tylko rodzaj “powłoki”, którą tworzą polimery organiczne o współczynniku załamania się światła 1,5. Byłyby to takie ‘‘ususzone” bakterie w stanie przetrwalnikowym, a jednocześnie w dogodnych dla siebie warunkach – z fazy przetrwania przechodziłyby do aktywności i do fazy budowania życia, czyli “kolonizacji” każdego regionu zawłaszczonego przez siebie.
Taki współczynnik załamania się światła mają akurat tajemnicze pyły kosmiczne, w których Brytyjczycy dostrzegli zalążki życia, a nie jeszcze jedną formę materii nieożywionej czy skupiska kryształów lodu, krążących sobie tam i siam po bezdrożach Wszechświata. A więc? No więc postawili wniosek prosty zarazem i bulwersujący opinię środowiska naukowców na całym świecie: mikroorganizmy, a wśród nich bakterie wędrują sobie po calutkim Kosmosie.
Większość specjalistów odpowiada na to, że i inne substancje – niekoniecznie zaraz polimery organiczne – mają podobny współczynnik załamania światła i wykazują podobne właściwości. Nieprawda – odpowiadają sami zainteresowani – nikt jeszcze inny nie zaproponował podobnego zadowalającego rozwiązania tajemnicy pyłów międzygwiezdnych, a ich problem naukowy istnieje przecież w każdym obserwatorium astronomicznym. Ponadto, pyły te gromadzą się tylko w określonych miejscach Wszechświata, i to akurat w tych miejscach, gdzie najlepiej im “trwać”.
Na podstawie wyników badań laboratoryjnych, nasi dwaj naukowcy są bowiem przekonani, że mikroorganizmy mogą “żyć” w przestrzeni międzygwiezdnej, przynajmniej przez jakiś czas, jeśli – oczywiście – zarodki życia grupują się blisko niektórych słońc tak, by temperatura ich otoczenia nie była zbyt niska, ani zbyt wysoka. I co powiecie? Pyły kosmiczne rzeczywiście unikają pustych szlaków, a gromadzą się i kondensują w pobliżu gwiazd. Można to tłumaczyć w zgoła inny sposób, np. niewzruszonymi prawami grawitacyjnymi, a nie poszukiwaniem przez mikroorganizmy światła i ciepła. Zresztą tylko nieco powyżej zera bezwzględnego. Ale można też przyznać rację akurat tym badaczom.
Hoyle i Wickramasinghe dowodzą nawet, że szereg epidemii, które od wieków trapiły ludzkość zostało zawleczonych na Ziemię z Kosmosu, a “inwazja” zarazków trafiła na zupełnie całkowicie bezbronnego na nie człowieka, organizm ludzki był nieprzygotowany na ich odparcie. Trzeba było dopiero jakiegoś czasu, żeby wytworzyły się przeciwciała. Czyżby – powiedzmy – także i zarazki HIV, czyli AIDS herpes i ‘‘wirus zapomnienia” były, obok grypy, darem niebios?
W tym stadium nie można jeszcze Hoyle’owi i Wickram-singhe’owi nic zarzucić. Droga, jaką kroczy, mieści się w stylu i tradycji poszukiwań naukowych, przeto starałem się zbliżyć jak najbardziej ich rozumowanie do czytelnika, bo w “Nature” dokonali całego szeregu skomplikowanych wyliczeń i przytoczyli wiele danych porównawczych, które tylko zaciemniają obraz przeciętnemu odbiorcy. Wchodząc w ściśle określone hipotezy, badacze zbudowali teorię wyjaśniającą pewne zaobserwowane zjawiska empiryczne.
Koncepcje ich są rzeczywiście śmiałe i nowatorskie, ale wiedza ludzka nie rozwija się właśnie dzięki niekonwencjonalności i niecodzienności podejścia badaczy? Wszystko zależy od tego na jakim czubku postawione zostanie jajko Kolumba.
Na podstawie:
‘‘Nature” i ‘‘Discover”
Życie we Wszechświecie – hipoteza czy fantazja?
- 10/03/2007 05:12 PM
Reklama








