Warszawa – W sondażach opinii publicznej Polacy na wysokim miejscu stawiają udane życie rodzinne, które przynajmniej w deklaracjach przedkładają nad dobrobyt, karierę, sławę i dostatnie życie. A jednak coraz częściej mówi się o kryzysie rodziny. Jak zatem radzi sobie z wyzwaniami współczesności dzisiejsza polska rodzina? Czy faktycznie przeżywa kryzys? Czy przetrwa różne zawirowania i zagrożenia? Czy rodzina jest nadal podstawową komórką społeczną? Takie pytania w różnej formie dziś stawiają sobie wychowawcy, publicyści, politycy, duszpasterze i same rodziny. Skoro tak, to musi być ku temu przyczyna. Właściwie przyczyn jest wiele.
Tradycyjna rodzina polska (i nie tylko polska) zapewniała i w dalszym ciągu, choć już nieco rzadziej, zapewnia oparcie i stanowi punkt odniesienia w stosunkach z innymi ludźmi. Ale nie ulega kwestii, że obecnie następują w tej dziedzinie zmiany. Coraz rzadziej możemy liczyć na rodzinę jako bastion i schronienie, gdyż ten niegdyś zwarty zespół coraz bardziej daje się rozbijać na poszczególne cząstki i "każdy sobie rzepkę skrobie". Każdy patrzy tylko na siebie i liczy na siebie lub na pozarodzinnych rówieśników – przyjaciół, kolegów z pracy, znajomych. Często powtarza się powiedzonko, że "z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciach".
Wszelkie systemy totalitarne usiłują rozbić lub podporządkować sobie rodzinę, tworząc zastępcze grupy rodzinopodobne jak Hitlerjugend, Komsomol czy dzisiejsze… MTV i różne popkomercyjne subkultury! Tak, wszystkie te formacje, choć niby reprezentujące różne bieguny ideologiczne, widzą w silnej, zwartej rodzinie zagrożenie dla tego, co chcą zaproponować, sprzedać czy narzucić. Rodzina, mądrością pokoleń silna, jest hamulcem dla wyzysku, jakie różne formacje pozarodzinne uprawiają. Gdy rodzinę się skłóca, rozbije się jej solidarność i buntuje jednych przeciw drugim, w wynikłym rozgardiaszu łatwiej coś wcisnąć jej poszczególnym członkom, którzy mniej chętnie się poradzą pozostałych. I biznes się kręci, i zyski spływają od kasy mącicieli!
Konsekwencji tego jest wiele. Coraz więcej młodych ludzi boi się i odkłada moment zakładania rodziny albo w ogóle z niego rezygnuje. Na małżeństwo decydują się niechętnie, bo boją się zobowiązań i wolą żyć wygodnie, swobodnie i przyjemnie. Jeszcze nie tak dawno Polacy mówili, że chcą dzieci wychować na porządnych ludzi. Dziś mówią, że chcą, aby dziecko osiągnęło w życiu sukces, ale mają coraz mniej czasu, aby je wychowywać. To zadanie chętnie cedują na żłobki, przedszkola czy płatne opiekunki. Ci, których na to stać, najczęściej nie żałują na komputery, aparaty cyfrowe, komórki, zegarki i drogie zabawki. Tylko czasu poświęcają dzieciakom coraz mniej.
We współczesnych ludziach zanikają wartości społeczne i patriotyczne. Poświęcenie dla ojczyzny, bohaterstwo czy też wiara, które niegdyś były wartościami najważniejszymi i którymi ludzie kierowali się w życiu, praktycznie nie mają dziś większego znaczenia. Różnicą, między rodziną z dawnych czasów a tą XXI-wieczną, jest podział ról w ognisku domowym. Niegdyś to mężczyźni zapewniali rodzinie schronienie i pożywienie. Kobiety zaś miały za zadanie zajmować się wychowaniem dzieci i domem. Dziś w niewielu polskich domach możemy zaobserwować jeszcze taki model rodziny. Moment, w którym kobieta zostawia dziecko pod cudzą opieką i idzie do pracy, jest dla niego niekorzystny z punktu rozwoju emocjonalnego. Dziecko oczywiście szybko do tego się przyzwyczaja ale w taki czy inny sposób wyciśnie to piętno na jego psychice i dalszym życiu.
Jeszcze większym ciosem wymierzonym w małą istotę ludzką jest rozłąka spowodowana emigracją. Tu mamy do czynienia z najróżniejszymi scenariuszami. Rodzice wyjeżdżają na Wyspy Brytyjskie i dziecko lub dzieci zostawiają pod opieką schorowanych dziadków, którzy z ich wychowaniem nie bardzo sobie radzą. Albo tylko ojciec lub matka wyjeżdża, ale po jakimś czasie gastarbeiter ściąga współmałżonkę lub współmałżonka. A dzieci? Trafiają pod opiekę jakiejś dalszej rodziny, choć nie brak przypadków zaprowadzenia i zostawienia ich w domu dziecka.
"Eurosieroty" to tytuł amatorskiego filmu przygotowywanego w ramach projektu szkolnego przez uczniów technikum komunikacyjnego w Poznaniu. "Wyjechali tata, mama, brat, pies i żółw. Alex został sam w domu". To pierwsza scena scenariusza filmu, jaki z kolegami kręci o sobie 18-letni Aleksander Makowiak. Najdłużej spierali się o to, jak rozegrać scenę pożegnania? Ostatecznie ma być tak: "Alex stoi koło wielkiej szyby i patrzy przez nią. Nie zwraca uwagi na otaczający go tłum. Jego oczy podążają za samolotem, powoli poruszającym się po płycie lotniska. Na czarnym tle zostaje tylko Alex, cały czas zapatrzony".
Rzeczywistość była taka. Najpierw w zeszłym roku w sierpniu do pracy w Holandii wyjechał tata. Alex był na wakacjach, propozycję wyjazdu tata dostał nagle, więc pożegnali się tylko przez telefon. Mama wyjechała w tym roku, dwa miesiące przed wakacjami. Busem spod ich bloku. Alex z 12-letnim bratem pomogli jej się zapakować, pomachali jej i tyle ją widziano. Przez dwa miesiące mieszkali sami, Alex i brat.
"Kiedy zaczęły się wakacje, zawiozłem do Holandii brata – tłumaczy Alex. – Teraz chodzi tam do szkoły dla emigrantów. Moja rodzina chce tam zamieszkać na stałe. Do matury, czyli przez półtora roku, będę mieszkał sam. A potem? To jest pytanie, na które będę musiał sobie odpowiedzieć".
Alex już jest pełnoletni i wygląda na to, że poradził sobie z nagłym rozpadem domowych pieleszy. Ale nie wszystkim tak się udało. "Próbowałem was ostrzec, ale nikt mnie nie słuchał" – napisał w swoim ostatnim liście 14-letni Adam, którego rodzice wyjechali za granicę zostawiając jego i trójkę rodzeństwa pod opieką dziadków. Także 14 lat miała dziewczynka, która po tym, jak jej matka wyjechała robić w Anglii karierę, rzuciła się ze słupa wysokiego napięcia. O dramatach przeżywane przez dzieci pozostawione w kraju lub na siłę zabranych za granicę coraz częściej zabierają głos naukowcy i publicyści.
Jak pisze tygodnik "Polityka", matka Adasia o jego samobójstwie dowiedziała się przez telefon. Zasłabła, lecz na pogrzeb nie dojechała. Z kolei Ania i Luiza swojej mamy już nie pamiętają. Odkąd dwa lata temu wyjechała za granicę, zadzwoniła do córek w sumie dwa razy, obiecywała, że wróci, zapewniała, że kocha. Gdy telefon nie zadzwonił już nawet na święta, dziewczynki wmówiły sobie, że po prostu nie są warte uwagi mamy. W ogóle niewiele są warte...
O swojej mamie też niewiele może powiedzieć ośmioletni Jasio. Ale w odróżnieniu od dziewczynek, wie, co się z nią stało. Wie, że mimo że mama i tak się z nim nie kontaktowała, to nie może już nawet mieć nadziei. Mama nie żyje. Miała w Szkocji wypadek, pochowano ją tam, na koszt podatnika. Adaś, Ania, Luiza, Janek i dziesiątki im podobnych są eurosierotami.
Socjologowie, zajmujący się badaniem obecnej fali emigracji uważają, że tendencje w naszych wyjazdach za granicę uległy zmianie. Obecnie coraz częściej wyjeżdża cała rodzina albo ściąga się ją zaraz po zaaklimatyzowaniu. Dawniej, gdy któryś z członków rodziny wyjeżdżał za chlebem, to przeważnie był to mężczyzna. Emigracja porywała ojców, głównie do Stanów Zjednoczonych. Teraz coraz częściej w drogę wyruszają kobiety. Wśród wyjeżdżających do Wielkiej Brytanii jest ich aż 41%. Połowa z nich ma dzieci, połowa matek zostawia dzieci w kraju. Wyjeżdżają w pojedynkę, tłumacząc, że to do czasu: aż się urządzą, póki nie zarobią, już niedługo, jeszcze trochę…
Dr Patrycja Matusz-Protasiewicz, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, badająca sprawy dzieci wy
wiezionych na emigrację nie ma najlepszych prognoz. Przedstawia scenę z londyńskiego metra: biednie ubrany ojciec wraca z 10-letnim synem do domu. Chłopiec opowiada ojcu, że nikt w klasie nie chce się z nim bawić, że dzieci go popychają, bo nic nie rozumie, ale ojciec nie reaguje. Przysypia wykończony wielogodzinną pracą. Zdaniem uczonej, na szybką integrację za granicą szansę mają właściwie tylko dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Starsze, bez otoczenia ich szczególną opieką i poświęcenia wielu godzin uwagi, raczej nie odrobią edukacyjnych strat.
Małgorzata Kozik, polski konsul w Dublinie, w wygłoszonym ostatnio apelu oskarżyła polskie media o to, że życie na emigracji przedstawiają jako sielankę. Przyjeżdżający tu potem Polacy, często nieznający języka, oczekują, że praca będzie na nich czekała wszędzie, a niektórzy nawet się dziwią, że nikt nie wypatruje ich już na lotnisku.
Człowiekowi wydaje się, że zagranica rozwiąże życiowe problemy. Potem już się nie wraca, bo wstyd przed rodziną i sąsiadami się przyznać, że się nie udało.
Robert Strybel
Czy zmierzch polskiej rodziny? - (Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
- 01/21/2008 09:14 PM
Reklama