Czy to nie śmieszne: nawet nasze czasy będą kiedyś nazywane dobrymi, dawnymi czasami.
Alberto Moravia,
pisarz włoski
Przebywając u swoich przyjaciół w Yale, miałem okazję poznać i rozmawiać z Johnem Szallem, znanym naukowcem amerykańskim specjalizującym się w zagadnieniach ochrony środowiska naturalnego. Wkrótce nasza rozmowa przekształciła się w gorącą, nieplanowaną dyskusję, w której każdy dodawał swoją bardzo ważną prawdę do wytoczonych już prawd pozostałych. Kilka osób pojadających fistaszki i zapijających je lemoniadą w dwóch godzinach potrafiło stworzyć obraz wręcz minorowy, katastroficzny co do niedalekiej przyszłości cywilizacji ludzkiej. Prawie wszyscy dyskutanci byli zdania, że nasza cywilizacja nie ma żadnych szans przetrwania, a cóż dopiero rozwoju w postaci, którą sobie narzuciła w naszej dobie.
“Jesteśmy cywilizacją egoistyczną, zawłaszczającą wszystko z dóbr przyrody – powiedziała gospodyni wieczoru, Anita. – Twierdzę, że Gaja, Ziemia-rodzicielka, nie zniesie naszej bezczelnej ingerencji i “wykopie nas w kosmos”, bo jesteśmy trucicielami, rabusiami i burzycielami zjawisk homeostazy w naturze!” (Tu muszę stwierdzić, że Anita jest zwolenniczką teorii, iż Ziemia jest tylko jednym organizmem, pomimo całej swej złożoności i bogactwa gatunkowego, i wszędzie daje do zrozumienia, że “człowiek jest jednym zwierzęciem, które niszczy środowisko naturalne w taki sposób, że wkrótce pozostanie panem ogołoconej Ziemi i trzech panujących na niej gatunków: ludzkiego, szczurzego i karaluchów!”)
Perspektywa dość przerażająca, ale może jednak nasz gatunek w porę zreflektuje się i nie zbliży do tej demarkacyjnej linii, spoza której nie ma już odwrotu. A jeśli tak, to kiedy ten zwrot nastąpi? Na razie poruszamy się tylko w jednym kierunku – globalnej katastrofy, której zarysy już widać tuż nad krawędzią przepaści. Mami nas i kusi. A my, choć wiemy, że to miraż, nirwana, pędzimy na oślep. “Po nas choćby potop”, jak stwierdził XVIII-wieczny francuski rewolucjonista, hrabia Paul Francois Barras. Dalsze jego losy były przykładem osiemnastowiecznej ‘‘oświeceniowej” lekkomyślności. Ale dlaczego mają być przykładem nowożytnym, z XXI wieku, tego po prostu nie potrafię zrozumieć. Historia lubi się powtarzać, tak ale w krainie głupców, a nie myślących trochę dalej od swojego nosa ludzi, którym wciąż zależy na tym, by nadchodzące pokolenia, ich dzieci i wnuki, żyły na planecie doprowadzonej już przez nas do jakiego takiego porządku. Bo za ich czasów może być na rekonstrukcję przyrody po prostu za późno.
Dwa przykłady postawyprosozologicznej
Podczas wizyty w szwedzkich zakładach “Volvo” zadziwił mnie pewien pracownik, który siedział na odpowiednio podwyższonym stołku i w samochodzie fabrycznie nowym otwierał i zamykał drzwi, a co jakiś czas z furią trzaskał nimi. Wyraziłem zdziwienie, po co komu jego wyczyny? Ale oprowadzający mnie po zakładach inżynier z całą powagą wyjaśnił, iż ten test związany z ręcznym otwieraniem i zamykaniem drzwi samochodu prowadzi do oceny stopnia zużycia zamka i poszczególnych jego części, gdyż dopiero po 145 tysiącach takich prób, można ocenić, czy kolejny model klamki będzie używany (a może udoskonalony?) w tym typie samochodu!
Zachowałem kamienną twarz, choć szczęka (w myślach) opadła mi aż do pasa. Ale też od razu zrozumiałem, że Szwecja stara się produkować długowieczne samochody tzn. takie, które będą użytkownikowi służyły co najmniej przez następnych kilkanaście lat, a na drogach tego kraju nierzadko jeżdżą wozy z lat pięćdziesiątych. “Jakość znaczy uczestniczyć w ochronie środowiska”. Ten plakat ze ścian fabryki stanowczo wbił się w moją pamięć. A myślę, że i w dniu dzisiejszym nic się pod tym względem nie zmieniło.
Inny przykład wywiozłem z Wiednia. Mieszkałem u mojego przyjaciela red. Kowalewskiego na Burgerstrasse, prawie w samym centrum miasta. I nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że o dwie przecznice dalej wznosiła się jakaś kolorowa, fantazyjna budowla jako żywo wyniesiona z jakiegoś futurologicznego filmu. Zapytałem więc przyjaciela: A co to jest takiego? – To, spalarnia śmieci! – I mieszkańcy nie protestują? – Z początku protestowali, teraz już nie? – Dlaczego? Przecież musi być uciążliwa dla otoczenia! – Otwórz okno, sam się przekonasz. Otworzyłem. I nic nie poczułem, chociaż chciałem poczuć ten “aromat”. Nad spalarnią zaś unosił się biały obłoczek pary. I nic. Po prostu nic!
Postanowiłem więc wzbogacić swą wiedzę o takim “dziwie” w samym centrum miasta i skłoniłem swego przyjaciela, żeby poszedł ze mną do tej cudownej spalarni. Poszliśmy.
Nic w niej nie było “cudownego”. Po prostu – zupełnie nowa technologia i system pełnego wykorzystania każdej drobiny ‘‘śmiecia” do produkcji ciepła, gazu oraz energii elektrycznej. Zaopatrzony w prospekty, z których mogłem dowiedzieć się jak “to” się robi (pełno w nich było wykresów o opłacalności tego rodzaju inwestycji), na koniec nieśmiało tylko zapytałem, czy właściciele tej technologii udostępniają ją zainteresowanym i otrzymałem natychmiastową odpowiedź: ‘‘Tak. Technologia ta jest wykorzystana aż w szesnastu krajach świata, po większej części rozwijających się. Zakupu jej dokonały także Japonia i Korea z krajów rozwiniętych. Natomiast – o dziwo – Stany Zjednoczone wręcz odrzuciły ją, dodając przy tym, że jest niekompletna i nieprzydatna w warunkach amerykańskich”. Nie wiem na czym ta “niekompletność i nieprzydatność’’ ma polegać, skoro od wielu lat Ameryka boryka się z narastającymi lawinowo górami śmieci.
Dławiący łańcuch zależności
John Szall, o którym już powyżej wspomniałem, podczas dyskusji o zagadnieniach ochrony środowiska naturalnego, nie bez racji stwierdził, że ludzka cywilizacja jest związana ze swymi odpadami i śmieciami.
‘‘Śmiem twierdzić – powiedział – że odpady i śmieci substancjonalnie są ostatnim ogniwem długiego łańcucha produkcji i konsumpcji. Produkuje się po to, żeby konsumować, przy czym wytworzony towar jest celowo “psuty” i jakościowo wykonany byle jak, gdyż musi wkrótce być zastąpiony innym, o tym samym przeznaczeniu i wartości. Wiecie, co to oznacza?
W praktyce oznacza marnotrawstwo surowców, energii i pracy ludzkiej. Jest to tylko myślenie na ‘‘teraz”, nikogo – poza obrońcami środowiska, facetami z Greenpeace – nie interesuje, co będzie “jutro’’, jaka będzie sytuacja przyszłych pokoleń na Ziemi: wyschniętej, z zatrutym powietrzem i wodą, z wyczerpanymi do dna surowcami naturalnymi. Mówi się, że pewno w niedalekiej przyszłości odkryte zostaną sposoby na pozyskanie nowych źródeł surowców, czy ja wiem, z meteorytów albo z Księżyca. Niekiedy mówi się o “przeniesieniu się ” ludzkości, miliardów kolonistów, na inne planety pod innymi słońcami. Lecz pytam się, czy naprawdę o takie alternatywy nam wszystkim chodzi, czy nie potrafimy oszczędzać tego, co naprawdę mamy? Albo naprawić zło, które wyrządziliśmy naszej planecie? Ona nas zrodziła i wykarmiła. Ona dała szansę na cywilizacyjny rozwój, obdarowała człowieka niezbędną bazą materialną i surowcową. Natomiast on odwdzięczył się Ziemi czarną niewdzięcznością, dewastacją zasobów i gatunków żyjących pod tym samym dla wszystkich Słońcem, ruiną podstawowych składników życia: wody, powietrza i gleby.
Niekiedy wydaje mi się, że wcale nie jesteśmy pierwszą i jedyną cywilizacją, że – być może –
poprzedzały naszą inne, a sami jesteśmy jedynie kontynuatorami tych, którzy także nie dali sobie rady z wielkimi problemami i wyzwaniami w przeszłości, nawet jeśli nie byli tak zaawansowani technicznie, jak dzisiaj my jesteśmy.
Sięgamy do gwiazd, zaczynamy manipulować genami, zastanawia nas, w jaki sposób podróżować przez ‘‘czarne dziury” ku innym światom, natomiast niezwykle trudno zrobić nam porządek dookoła siebie i w nas samych. Taki jest ten najwspanialszy ze wszystkich światów”.
Powiem szczerze, że John poruszył mnie swym z pasją wygłoszonym monologiem, trafił do przekonania owym “krzykiem rozpaczy’’, który chyba każdy z nas czuje nie tylko jako uczestnik długiego łańcucha produkcji i konsumpcji, ale przede wszystkim jako człowiek. Jest w końcu jakaś granica, której przekroczyć nie można. Granica indywidualna i zbiorowa. Dlaczego Szwedzi i Austriacy myślą o przeszłości, a inni mają ją w tzw. głębokim poważaniu, satysfakcjonując się jedynie przeżuwaniem i konsumpcją? A przecież można i trzeba zacząć podchodzić do problemu inaczej. Inaczej, to znaczy, jak? Proste: racjonalnie. Śmieci powinny być traktowane – po przesortowaniu – jako surowiec wtórny. Zaś w gotowych już produktach trzeba zadbać o ich jakość i długowieczność.
Kryzys śmietnikowy
Na świecie powstaje corocznie około 50 mld ton śmieci, raczej więcej niż mniej. Proszę sobie uświadomić 50.000.000.000 ton. Tak przynajmniej twierdzą eksperci Rady Ochrony Zasobów Naturalnych, najważniejszej instytucji ekologicznej w Stanach Zjednoczonych.
Według tej instytucji (w bardzo ostrożnych szacunkach) w swoich gospodarstwach domowych obywatele amerykańscy “produkują” dwa razy więcej odpadków, niż obywatele jakichkolwiek krajów świata (około 5 funtów dziennie na głowę), a gdzie dopiero odpady poprzemysłowe! Greenpeace twierdzi, a nie ma powodu nie wierzyć tej organizacji, iż Amerykanie są największymi trucicielami środowiska naturalnego, np. nowojorczycy potrafią wyrzucić (bez ładu i składu) na śmietnik cztery-pięć razy więcej niepotrzebnych resztek, niż mieszkańcy innych światowych metropolii – Meksyku, Kalkuty i Dżakarty, nie mówiąc już o Paryżu, Londynie i Tokio, w których mieszkańcy są “przyuczeni’’ do skrzętności, zapobiegliwości i sortowania swoich odpadów i śmieci, na czym dobrze zarabiają, sprzedając je do osiedlowych sortowni. Natomiast Amerykanie, od czasów zakończenia II wojny światowej, kupują, konsumują i wyrzucają na śmietnik, oprócz odpadków żywności, czy odzieży, w coraz szybszym tempie wyroby przemysłowe, a wśród nich i takie, które – reperowane i odpowiednio konserwowane – mogłyby im służyć przez długie lata. Można zastanawiać się, dlaczego tak się dzieje, dlaczego święcą w Ameryce swe triumfy “psujochy” i “tandeciarze”, ale na koniec jawi się niezbyt ładna opinia o tym narodzie: marnotrawić za wszelką cenę, bo dzięki temu można produkować. Nikt nie zastanawia się nad zreperowaniem czegokolwiek, gdy taka reperacja kosztuje prawie tyle samo co produkt nowy, prosto z fabryki. Kupuje się zatem to, co wkrótce powędruje na śmietnik.Kupuje się według schematów mody, reklamy, na “spłaty”, a ostatnio nawet na kredyty roczne czy dzierżawę. Byle tylko wszystko kręciło się i tryby egoistycznego posiadania zbytnio nie zgrzytały. Nowy, ciemny amerykański mit o sukcesie i szczęściu.
Nie wiem, drogi czytelniku, czy przypominasz sobie dyskusję na temat depozytu za puszki i butelki, która toczyła się z górą dziesięć lat temu? Ów depozyt można było odzyskać najpierw sprzedając je w sortowniach, a obecnie w maszynach miażdżących wsunięte do opowiednich otworów “zbyteczne opakowania”, a w zamian za to wydających kwit honorowany w kasie sklepu. No i butelki, i puszki zniknęły z ulic, dowodząc, że bez trudu można byłoby tak postąpić z innymi rzeczami, które nadają się do ponownego przerobu jako surowce wtórne. Albo, mój czytelniku, przypominasz sobie perypetie barki “Mobro”, załadowanej kilkoma tysiącami rozkładających się i cuchnących śmieci, które Nowy Jork usiłował “sprzedać” kilku sąsiednim stanom. Barka dryfowała przez 156 dni w 1987 roku, przebywając 6 tys. mil. W rezultacie śmieci trafiły z powrotem do Nowego Jorku, gdzie całą tę breję spalono na Brooklynie, co stało się powodem kolejnych swarów politycznych, ponieważ znaleźli się żarliwi obrońcy pokrzywdzonych obywateli, natomiast ani jeden z miodoustnych katonów nawet nie usiłował wyciągnąć na światło dzienne ‘‘kryzysu śmietniskowego”, uznając zapewne, że Stany Zjednoczone są krajem na tyle dużym, aby na swoim terytorium umieścić całe góry własnych śmieci, co znaczy – w konsekwencji – że jeszcze nie przyszła pora na zastanawianie się nad problemem zmiejszenia objętości tej góry. Ale przecież istnieje on, jest coraz dobitniejszy i niepokojący.
Śmieci, odpadki, resztki, nieczystości są w naszej dobie czymś takim, co wyrzucamy najdalej od siebie, co wprawdzie oznacza, iż jesteśmy od nich chwilowo wolni, gdyż przejął je “sąsiad”. Ale już nocą ten podrzuci nam swoją górę odpadków. I sprawa zacznie się od nowa...
A może jednak utylizacja i przemysł śmieciowy uratuje naszą egzystencję pożeraczy wszystkich dóbr ponad miarę?
Leszek A. Lechowicz
Cywilizacja śmietników - (Korespondencja z Nowego Jorku)
- 01/21/2008 09:16 PM
Reklama