Już po kilku dniach od czasu mianowania nikomu nieznanej gubernator Alaski na wiceprezydenta Sarah Palin okrzyknięta została “wschodzącą gwiazdą” amerykańskiej prawicy i Partii Republikańskiej. Jej przemowa w czasie konwencji tejże partii przyjęta została z entuzjazmem, mimo że w zasadzie wykazała jedynie, iż Palin musiała dobrze przeczytać napisany dla niej tekst, który zresztą nie zawierał niczego konkretnego, prócz sarkazmu pod adresem Baracka Obamy. Jednak to, iż Palin nagle stała się szlagierem obecnego sezonu wyborczego jest bardzo wymowne.
Przypomnę, że nie tak dawno temu podobne gwiazdorstwo było udziałem równie mało znanego senatora z Illinois. On również został okrzyknięty wschodzącą gwiazdą plityki USA, mimo że nawet dziś, po wielu miesiącach prawyborów, nadal wiemy o nim stosunkowo niewiele. W ten oto sposób Ameryka sprawiła sobie wybory, w których po obu stronach są kandydaci o trudnych do określenia zdolnościach. A wszystko to bierze się stąd, iż po ośmiu latach rządów Busha, które nie były dla kraju zbyt pomyślne, absolutnie wszyscy – po obu stronach politycznej barykady – chcieliby czegoś nowego, radykalnego, mało związanego z dotychczasowymi układami w Waszyngtonie. Stąd przedziwny syndrom zachwytu – wystarczy być w miarę młodym, w miarę elokwentnym i dużo mówić o potrzebie zmian, by natychmiast tysiące wyborców padło w stan irracjonalnej ekstazy. Taki nagły zachwyt zwykle skutecznie eliminuje jakiekolwiek wątpliwości na temat kandydatów. Eliminuje też tak bardzo potrzebną dyskusję o konkretnych zamierzeniach polityków na przyszłość.
O ile początkowe zaurocznie Obamą nieco już wszystkim przeszło, zresztą z korzyścią dla jego kandydatury, bo zmusiło go do mówienia o konkretach, o tyle euforia z powodu Palin dopiero się zaczyna. Jeśli ktoś spojrzy na postać pani gubernator bez obezwładniających mózg emocji, szybko dojdzie do wniosku, iż partnerka Johna McCaina wyznaje poglądy dość skrajnie prawicowe i niemal całkowicie zgodne z obecnym lokatorem Białego Domu. Nie ma w tym oczywiście niczego złego, bo każdy ma prawo do własnego światopoglądu, ale z drugiej strony zachwyt nad jej debiutem politycznym nagle przesłoni fakt, iż jest to osoba, która uważa, że ma doświadczenie na forum międzynarodowym, ponieważ jej stan jest blisko Rosji. Powiedziała też w swoim czasie, iż amerykańscy żołnierze w Iraku “wykonują misję powierzoną im przez Boga”, co sugeruje wiarę w katastrofalne krucjaty mesjanistyczne, do których od dawna przywiązany jest George W. Bush. Jeśli to ma być właśnie osoba, która dokona w Waszyngtonie rewolucji, to raczej stoimy na straconej pozycji.
Być może Sarah Palin w niedalekiej przyszłości nieco jaśniej sprecyzuje swoje poglądy na takie tematy jak kreacjonizm w szkołach, podatki, rolę Boga we wprowadzaniu na siłę demokracji w odległych krajach, etc. Na razie jednak mamy do dyspozycji stosunkowo niewiele danych, z których wyłania się obraz osoby z pewnością ambitnej i utalentowanej, ale wcale nie reprezentującej dramatycznego zerwania z marazmem ostatnich ośmiu lat. Na trzeźwiejszą ocenę jej kandydatury trzeba będzie poczekać – najpierw trzeba jakoś dać sobie spokój z tym zachwytem.
Czy jednak przeciętny amerykański wyborca jest w stanie w porę odzyskać realizm i zacząć się troszczyć o realne problemy kraju? W kontekście zrujnowanego rynku realnościowego, olbrzymiego zadłużenia Ameryki, odradzającej się hegemonii Rosji, kiepskiej gospodarki i wojen w Iraku oraz Afganis-tanie, wydawać by się mogło, że nie czas na ekstazę, lecz na odważne i obiektywne przepytywanie kandydatów z najważniejszych dla nas wszystkich tematów. Tymczasem w przedwyborczej debacie dominują zwykle głupoty, personalne ataki, przeinaczanie prawdy, naciąganie faktów itd. W Białym Domu nie jest potrzebna gwiazda, lecz ktoś, kto będzie miał jakieś pojęcie o tym, co robić dalej, bo tak samo jak dotychczas być nie może. Dobrze by zatem było, jak najszybciej ustalić, który z wyborczych teamów lepiej do tego zadania przystaje.
Andrzej Heyduk
Syndrom zachwytu - Ameryka od środka
- 09/12/2008 04:45 PM
Reklama








