Stefański odłożył pióro. Popatrzył na lichtarz. Świeca już się dopalała. Resztki knota kopciły i migotały rzucając pulsujące niespokojne światło na białe arkusze. Zbyszko sięgnął po nową świecę. Odpalił knot od dogasającego płomienia i umocował ją na lichtarzu... W komnacie znów zrobiło się jaśniej... Usłyszał za drzwiami szmer. Czyżby któryś z domowników nie spał?
- Hej, bywaj tam!
Po chwili drzwi uchyliły się ostrożnie. W szczelinie ukazała się twarz Bertie.
- Jeszcze nie śpisz? - w jej głosie dało się wyczuć nutkę gniewu. - Do czego to podobne?
- Mógłbym zapytać cię o to samo...
- Nie mogę zasnąć... - odpowiedział wymijająco.
Weszła do środka, spojrzała na tlące się w kominku głownie. Dorzuciła drzewa, dmuchnęła i ogień zajął się. Zrobiło się cieplej...
- A nie znalazłabyś, duszko, jeszcze odrobiny wina?
Bertie popatrzyła nań cierpko.
- A nie za dużo to?
- I gdybyś mogła jeszcze zagrzać z korzeniami...
- Och, ty... - uśmiechnęła się. - Czego to się zachciewa na starość...
- Nie muszę ci tłumaczyć, bo sama lepiej to rozumiesz, niż kto inny...
- Dobrze, ale co najwyżej na jeden pucharek, nie więcej...
- Tylko zadbaj, żeby nie należał do tych najmniejszych...
- Widzę, że humor ci dopisuje...
Stefański położył wymownie dłoń na chorej nodze...
- Już chyba tylko humor...
- Nie narzekaj... Jeszcze niejednego byś dokonał, gdyby zaszła taka potrzeba...
- Tak się mówi, ale ja sam czuję... Że brakuje zdrowia...
- Jak się siedzi do rana...
- Wiesz, że spisuję nasze dzieje, z Wirginii...
- I po co to komu?
- Dla dzieciaków, wnuków... Jak nas już nie będzie, kto im opowie, jak tam było?
- Myślisz, że ich to zaciekawi?
- Myślę, że ludzi zawsze będzie ciekawić, co robią inni za wielką wodą...
Bertie na chwilę zamilkła... Zbyszko patrzył na nią, na jej rozpuszczone długie kędzierzawe włosy... Z tą kobietą łączyło go wszystko, co dobre. Razem przeżyli też złe chwile, Może najgorsze w ich życiu... Ale udało im się wyratować z najgorszych opresji... Z jej twarzy zniknął pogodny wyraz. Bertie nie lubiła Wirginii i wspomnień z nią związanych. Zbyszko stuknął palcem w omszałą flaszę.
- Pusta...
Bertie popatrzyła na niego i dopiero po chwili uśmiechnęła się.
- Już mnie poganiasz...
- Wcale nie...
- Zaraz ci przyniosę...
Gdy zbliżyła się do stołu i sięgnęła po butelkę, wziął jej spracowaną dłoń i pocałował...
- Dziękuję, duszko...
- Jaki miły potrafisz być, jak za młodu, jak ci na czymś zależy...
Zniknęła w drzwiach, a on sięgnął po pióro...
- To stało się rankiem 22 marca 1622 roku... Atak nastąpił tuż przed świtem... Chyba z pięciuset Indian uderzyło na Jamestown i pobliskie osady. Huty nie ruszyli, może dlatego, że mieszkała tam Amonuje i jej córeczka... Ale gdy tylko rozległ się wrzask bitewny, natychmiast ruszyliśmy biegiem do fortu... A Jamestown płonęło... Co rusz było słychać jak ktoś pali z bandoletu, salwy z armatek i krzyk zabijanych... A wokół dym płonących domostw...
Wpadli między zabudowania, z rapierami, toporami, z czym kto miał w ręku... A tam rzeź... Tubylcy nie patrzyli, czy mężczyzna, kobieta, czy dziecko... Czy ma broń, czy zasłania się gołymi rękami... Nie oszczędzali nikogo, zabijali wszystkich, bez różnicy, jakby brali odwet za te wszystkie lata, kiedy cierpieli od białych biedę i sromotę... W tym zamieszaniu przed Bogdanem wyrósł Paspahegh... Sprzęgli się, mając w rękach tylko topory. Paspahegh przerastał Polaka o głowę, był silniejszy... Sprawa nie trwała i minuty, jak Bogdan padł bez życia... Jurko Mata też nie przeżył... Znaleźli go w kościele przepołowionego na pół... I dwóch młodych Onoszków z Pomorza, co dopiero drugą zimę spędzali w Wirginii... Takoż samo...
Stefański zawahał się... Chciał dołożyć opis tego co przeżył na widok zamordowanych przyjaciół. Westchnął tylko i pisał dalej...
- Paspahegha dopadł Staszko Sadowski... Wypalił mu z guldynki prosto w gębę, kładąc trupem na miejscu... Gdy to się skończyło i policzono trupy, okazało się, że ponad połowa wszystkich białych mieszkańców Wirginii straciła życie. Z pięćset osób... I ponad dwustu tubylców... Huta była nietknięta... Nasze kobiety i dzieci uniosły głowy. Amonuje ukryła je w lesie... Bertie uciekła z Johanną do lasu. Z nimi Maćko Gramza, który dzierżył zapasową ojcowską guldynkę, gotowy zastrzelić każdego, kto podniósłby rękę na Johasię... Gdy ich znalazłem, Bertie prosiła mnie na wszystkie świętości, byśmy wracali do Holandii... Nie chciała iść na południe, nie chciała być na tej ziemi... Kilka tygodni później wsiedliśmy na pierwszy żaglowiec, który po tej masakrze odchodził do Europy... A ziemia? Nasza ziemia, na którą tak długo czekaliśmy? Oddaliśmy ją Stachowi Sadowskiemu.
*
Stali na tym spłachetku ziemi, niedaleko zza zarośli wyłaniało się zadaszenie huty. Na horyzoncie było widać wieżyczki forteczne Jamestown...
Zbyszko pokazał rękę...
- Nasze ziemie stykają się. Tak zatem dzierżawię ci ją... Moja ona jest... I jeśli wrócę, oddasz mi ją, jeśli nie, przekaż ją swoim potomkom... Żeby wiedzieli, że te cztery akry są moje, lub mojej córki, jeśli się o nią upomni...
- Tak będzie, Zbyszko... Dziękuję wam, z Bertie... I niech wam błogosławi Bóg w powrocie do Europy... A planujesz to wracać na nasze ziemie, do Gdańska?
- Bertie chce jechać do swoich, do Holandii...
- Rozumiem... To pomyślnych wiatrów...
- Z nas „starych”, tylko ty zostajesz... Musisz zaopiekować się Amonuje i Marysią...
- Tak będzie, Zbyszko... Tak będzie... Jak tylko żałoba się skończy, pastor nam pobłogosławi... A Maryśkę jak własną córkę wychowam...
- Pamiętaj o Janie i naszej przyjaźni... Wart tego, by pamięć o nim nie zaginęła i aby jego bliskim w niczym nie zbywało...
- Bądź spokojny... Tak będzie!
I tak się rozstali. Zbyszko wraz z Bertie i Johasią, jeszcze tego samego dnia wsiedli na okręt odpływający do Europy. Na brzegu długo stał Maćko Gramza wypatrując stojącej przy barierce na mostku Johasi. A ta stała jak wmurowana, póki ziemia nie skryła się za horyzontem.
*
Stefański usłyszał stuknięcie. Bertie doprawiała wino korzeniami... A jemu został już do napisania ostatni rozdział...
- 24 maja 1624 roku sąd królewski wydał wyrok rozwiązujący The Virginia Company of London. Ziemia, której ogromu wciąż nie pojmowano, miała być odtąd kolonią Korony Brytyjskiej. Nikt nie protestował... A my wróciliśmy do Holandii i zamieszkaliśmy z rodziną Bertie blisko portu pod Amsterdamem... Ja zająłem się handlem... I przez czas jakiś handlowałem ze Stachem tytoniem, który odsprzedawałem z zyskiem do Gdańska i Królewca. Obaj na tym zarabialiśmy... Do czasu, aż Staszko wyzionął ducha na jakąś szybką chorobę, która w miesiąc zabrała go do lepszego świata... Jego synowie, Jan i Antoni, których dochowali się z Amonuje wyprawiali się z Wirginii do Tennessee, Kentucky i do Ohio. Po śmierci matki podobno wywędrowali do Ohio i tam zamieszkali.
Stojka i Źrenica oddali ziemię Gramzom i przenieśli się do Nowej Holandii, gdzie zamieszkali w Nowym Amsterdamie. Stojka założył karczmę, a Źrenica tartak. Interesy po nich przejęli ich synowie, którzy pożenili się z Holenderkami. Rosjanin Smirnow, ten sam, który był wspólnikiem Jurka Maty alkoholowym rękodziele, oddał ziemię doktorowi Bohunowi, który na stare lata zrezygnował z praktyki i w spokoju ducha wytwarzał kukurydziankę, z biegiem czasu coraz bardziej doskonałą. Później dołączył do niego Francuz, podający się za potomka Burbonów. Po śmierci Bohuna wywędrował do Tennessee, tam przenosząc całe przedsiębiorstwo. Na początku jego klientami
byli miejscowi Indianie. W ten sposób zapisał niezbyt pochlebną kartę w historii podboju Ameryki...
Z tego co wiem, nigdy nie powstała Nowa Polska... Spotykałem w porcie Polaków, którzy nadzorowali handel tytoniem z Wirginią i często tam bywali... Po śmierci Bogdana i Maty i po naszym wyjeździe, nikt już nie myślał o Nowej Polsce... Sadowski nie znalazł poparcia wśród innych Polaków. Każdy patrzył tylko swojego interesu... I tak to się rozmyło...
Odłożył pióro i wytarł ręce z inkaustu akurat w chwili, gdy Bertie postawiła przed nim pucharek ciepłego wina, od którego aromat rozchodził się po całej komnacie.
- Nie szkoda ci tych nocy? - zapytała. - Nie lepiej to iść do łóżka, wywczasować się na stare lata?
- Jakby tak każdy patrzył tylko końca swego nosa, to...
- To co?
- Nic, połóż się, do rana jeszcze daleko...
Popatrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek. Znała go tyle lat. Nie musiał mówić, by wiedziała o czym myśli.
- Ty tęsknisz? Do Wirginii? Czy do tej waszej Nowej Polski, co to nigdy nie powstała?
- Do czegoś ważnego, co nie zostało przypilnowane i umknęło...
- Zbyszko... W życiu nie jest tak, że wszystko zależy od ciebie... Choć trzeba wiedzieć, że nie jest też tak, że nic od ciebie nie zależy... Ale teraz już nie dogonisz czasu... Nie czas rozdzierać szat...
- Chodźmy spać...
- Zgaś świecę...
CDN
Andrzej Dudziński
Jamestown - Nowa Polska XXVI - Opowieść o polskich osadnikach
- 09/12/2008 04:48 PM
Reklama








