Szwedzkie środowisko żużlowe wstrząśnięte jest wypadkiem Krzysztofa Buczkowskiego. Dla klubu Smederna, w którym jeździ zawodnik, to kolejny cios po wypadku Kima Janssona 16 sierpnia, który spowodował paraliż od pasa w dół. Trzy dni później Jonas Davidsson doznał uszkodzenia śledziony.
W niedzielnym spotkaniu Polonii Bydgoszcz z Intarem Lazur Ostrów Wielkopolski Buczkowski zderzył się z Maciejem Piaszczyńskim. Obaj wpadli na dmuchaną bandę, a zawodnik bydgoskiego klubu został jeszcze uderzony w plecy motocyklem.
"Boję się odbierać telefony, bo mam już przeczucie, że usłyszę wiadomość o kolejnym wypadku" - powiedział PAP dyrektor sportowy klubu Smederna Bosse Jansson.
Dodał, że oglądał wielokrotnie film z wypadku Buczkowskiego. "Wyraźnie widać, że pneumatyczna banda jest dobrym zabezpieczeniem, jednak nie wystarcza. Strach pomyśleć jakie byłyby skutki, gdyby jej nie było".
Zdaniem Janssona "w dzisiejszym żużlu jest zbyt duża szybkość i coś musimy z tym zrobić, gdyż lista wypadków wydłuża się coraz bardziej. Dla kibica nie jest aż tak istotne czy okrążenie pokonywane jest w 57 czy 60 sekund, gdyż obserwuje walkę na torze i to ona jest ważniejsza niż szybkość".








