Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 11 grudnia 2025 17:15
Reklama KD Market

Być taką, jaką jestem - z Małgorzatą Kiesz, dziennikarką i społeczniczką rozmawia Agnieszka Flakus

Małgorzata Kiesz – dziennikarka i społeczniczka. Mówi się o niej: nad wyraz czuła i wrażliwa osoba, kobieta o nieprzeciętnym humorze, zawsze roześmiana, życzliwa innym, altruistka, niestrudzona działaczka, niosąca pomoc potrzebującym. Od przeszło 15 lat prowadzi z mężem Andrzejem program radiowy na stacji 1490 AM w Chicago. Od 2000 roku działa w fundacji dla osób z problemem onkologicznym Zdrowie Plus. Udziela się również w American Cancer Society. Na co dzień sama walczy z chorobą nowotworową.

Małgorzata Kiesz przyjechała do Stanów Zjednoczonych razem z mężem Andrzejem-aktorem w 1990 roku. Mimo że posiadała dyplom Politechniki Świętokrzyskiej, jak większość imigrantów zaczynała od ciężkiej pracy fizycznej. Podobnie jej mąż. – Po jakimś czasie mąż zaczął brać udział w różnych słuchowiskach radiowych i tak zaczęła się jego przygoda z radiem. A ja starałam się mu pomóc w zdobywaniu reklam. I tak również ja trafiłam do radia – opowiada M. Kiesz. Po jakimś czasie państwo Kieszowie podjęli decyzję o wspólnym prowadzeniu audycji. Było to duże wyzwanie, zwłaszcza że stacja, na której nadawali, była stacją amerykańską, a oni prowadzili 3-godzinny program, który musieli nie tylko sami przygotować, ale i zdobyć na niego fundusze.

Wydawać by się mogło, że ich pozycja w nowym kraju zaczęła wzrastać, tymczasem postawiono diagnozę...
– Dostałam „jak obuchem w głowę”, gdy okazało się, że mam nowotwór piersi – wyznaje M. Kiesz. Miała zaledwie 35 lat, nie miała ubezpieczenia, a nikt wcześniej w jej rodzinie nie borykał się z tą chorobą.
– Nigdy wcześniej nie byłam na mammografii. Wyczułam sama, że coś się ze mną dzieje. Z wizytą u lekarza zwlekałam kilka tygodni; nie wiedziałam, czy to jest tylko cysta, czy coś innego. Byłam w ogromnym szoku, bałam się, że stracę wszystko, czego się dorobiłam. Poza tym nasze dziecko było jeszcze w tym czasie w Polsce i czekało, by do nas przyjechać... – wspomina pani Małgorzata. – Na początku nie chciałam nikomu mówić o mojej chorobie, by się nie denerwowali. Pierwszą osobą, której powiedziałam, była moja córcia. To było bardzo ciekawe, ale również bardzo trudne dla mnie doświadczenie – dodaje.
– W tym samym czasie również moja koleżanka została zdiagnozowana z tym samym problemem i jak dwie siostry przechodziłyśmy przez leczenie. Więc było nam „łatwiej”...
Małgorzata Kiesz z rozrzewnieniem wspomina pomoc, jaką otrzymała w tamtym okresie od innych ludzi.
– W moim życiu poznałam ludzi, którzy mi pomogli, doradzili, wysłuchali, przynieśli mi jedzenie, kiedy tego potrzebowałam. Ci ludzie wierzyli też w to, że ja będę coś robiła dalej. I robię. Ktoś może zapytać, jaki mam interes w tym, że dziś jadę z dziewczyną do szpitala. Mój interes polega na tym, że wierzę iż ona też kiedyś komuś innemu pomoże. I zrobi to, bo z nią też ktoś kiedyś jeździł. Inna sprawa jest, że jeżdżąc z nią, też się czegoś uczę. Na tym również polega pomoc.
Trzeba ludziom
dodawać odwagi
Jak przebiegało jej leczenie?
– Poddałam się zabiegowi odtworzenia piersi w czasie operacji, to było też doświadczeniem dla szpitala. Należałam do grona „królików doświadczalnych”, ale uważałam, że jeśli chcą to zrobić, to niech zrobią. Aczkolwiek ból, jaki przeszłam, mój Boże, nie chciałabym do tego wracać. Ale było to doświadczenie dla ludzkości. Był moment po powrocie ze szpitala, kiedy byłam – jak to wtedy mówiłam – jak glista pocięta, bardzo słaba, bo po chemioterapii – wpadła mi w ręce gazeta Playboy z pięknymi dziewczynami. Łzy pokazały mi się w oczach. I gdy tak stałam przed lustrem, jeszcze bez włosków, zaczęłam płakać. Przyszedł mój mąż i mówi: „Co się z tobą dzieje?”. On w ogóle nie przejmował się tym, jak wyglądałam, a ja spojrzałam na niego, coś mi się wewnątrz przełamało i powiedziałam „Zobacz, Andrzejku, teraz to ja bym była bardzo dobrym eksponatem do czasopisma fantastyczno-naukowego...”. Obróciłam to wszystko w żart. Bo w pewnym momencie w życiu trzeba nauczyć się żartować...
– W trakcie leczenia nie nosiłam peruki, bo się w niej źle czułam. Chodziłam w różnego rodzaju kapelusikach, berecikach.
Starałam się czuć normalnie, cieszyć się sobą taką, jaką jestem, zgodnie z zasadą, że jak wam się nie podobam, to nie musicie na mnie patrzeć, nie musicie przebywać w moim otoczeniu. – Dzisiaj w klubie, kiedy dziewczynom ciążą te ich peruki, to krzyczymy „Wiwat!” i podnosimy je w górę – opowiada.
– To tak jak z modą. By wprowadzić krótkie spódnice trzeba było coś przełamać, by zacząć nosić wydekoltowane bluzki też. I z ludźmi jest tak samo, trzeba wprowadzać coś w modę, przełamywać bariery.
Kilka lat temu rehabilitacja Małgorzaty Kiesz zakończyła się sukcesem, nie znaleziono więcej aktywnych komórek rakowych. Wyleczona wpadła w wir pracy. Jednak po 7 latach rak powrócił, z przerzutami do kości. – Czy byłam zszokowana? Trochę tak, bo jestem tylko człowiekiem, ale byłam też w pewnym stopniu przygotowana na to, że to może nastąpić.
Choroba nie przeszkodziła jej jednak w działalności na rzecz pomocy innym.
– Nie przesadzam z moimi problemami. Wierzę, że ci lekarze, którzy się mną zajmują, wykonują dobrą robotę. Po prostu muszę się modlić o to, by mój organizm odpowiadał odpowiednio na leczenie. A nie mogę sobie folgować, bo muszę dawać przykład innym pacjentom. To zetknięcie z chorobą, chodzenie do szpitala, rozmowy z ludźmi – Polakami, którzy nie mówili po angielsku, zainspirowało mnie do zorganizowania klubu pomocy dla osób z problemem onkologicznym.
Zdrowie Plus, założone przez Małgorzatę Kiesz, to jedyna polonijna fundacja zajmująca się problemami onkologicznymi. Działa od 2000 roku i posiada statut non-for-profit. Współpracuje z lekarzami i organizacjami, zajmującymi się chorobami nowotworowymi. Zrzesza kilkaset osób.
– Sama nawet dokładnie nie znam liczb, bo są takie osoby, które odchodzą, a niektóre panie, które przeszły już przez chorobę, przychodzą na spotkania nieregularnie. Najwięcej jest oczywiście kobiet chorych na raka piersi, które mogą uczestniczyć w zajęciach. Natomiast chorym np. na raka trzustki, wątroby, czy mającym jakiegoś innego „potworka” jest często trudno być aktywnym. Wiele kobiet przychodzi też do nas z nawrotem choroby. Budzą się po raz drugi – stwierdza. – Ale człowiek ma po to głowę by mógł myśleć. I kiedy raz dostaje szansę od Boga, powinien jakoś mądrzej patrzeć na siebie. Tymczasem wielu chorych „zapomina” o swoim problemie.
– Na co dzień zajmuję się produktami naturalnymi i włosy stają mi dęba , jak słyszę reklamy różnych diet polecanych przy chorobie nowotworowej. Dieta osób chorujących na choroby onkologiczne powinna polegać na wprowadzaniu do organizmu tylu protein, byśmy mieli siłę zwalczać chorobę. W przypadku niektórych nowotworów związanych z działalnością hormonów, trzeba stosować dietę z wykluczeniem fitohormonów. Dieta dla chorego na choroby onkologiczne jest bardzo indywidualną sprawą, ale trzeba zachowywać umiar.
Poza tym trzeba pamiętać, że choroba onkologiczna nie kończy się tylko i wyłącznie na zrobieniu operacji. Jest później kontrola, leczenia prowadzone w zależności od tego, jaki to jest rodzaj raka. Takie „zapominanie” w chorobach onkologicznych powoduje wiele błędów. Choć tak naprawdę chorzy nie zapominają ale tłumią. Mówią np. że nie chcą o tym mówić, chcą zapomnieć. Tymczasem trzeba pamiętać o swoich potrzebach, iść na badanie, nie po to, by uzyskać odpowiedź, że ma si
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama