Powróciłem właśnie schorowany z Afryki i rozmawiam z Wojciechem Wierzewskim. Jest przygnębiony. Wycofał się sponsor książki o polskiej Ameryce i z wydania nic na razie nie będzie. Wojciech mówi przy tej okazji o przeróżnych swoich dolegliwościach, choć bez narzekania. Obiecujemy sobie, że za parę tygodni znowu pogawędzimy przez telefon, a jak nadarzy się sposobność, to się spotkamy.
Potem toczy się wszystko szybko. Z szybkością lawiny. Telefon od Miry Puacz. Nie ma już Wojtka. Zniknął. Rozpłynął się. Wczoraj jeszcze siedział z nami przy stole. Pił wino. Robił wykład na temat najnowszych filmów. Filmem pasjonował się najbardziej. Tak w zasadzie go poznałem. Byłem studentem Uniwersytetu Warszawskiego. On prowadził seminarium z teatrologii i filmu. Zapamiętałem, że jednym z recenzentów jego rozprawy doktorskiej była profesor Stefania Skwarczyńska. Polonistyczny świat jest mały.
Zaproszony przez Indiana University, Wojciech pozostał w Stanach Zjednoczonych i wspólnie z Ellen przeszedł okres akomodacji w nowych warunkach życia, tak bardzo innego od tego, jakie jest udziałem mieszkańca Europy. Jednak Polskie sprawy pochłaniały Wojtka wciąż najbardziej. Przez lata prowadził program radiowy, do którego kilkakrotnie mnie zaprosił. Występowali także tam stale goście z kraju. Tacy, jak choćby pisarz Wojciech Chmielewski. I z Ameryki, jak Leopold Tyrmand, którego trudną do dostania powieść zatytułowaną Filip, podarował mi pewnego dnia Wojciech, czy pisarz i tłumacz sienkiewiczowskiej Trylogii, Wiesław Kuniaczak. I z Wielkiej Brytanii, jak Adam Zamoyski, czy jego imiennik Czerniawski.
Także dom Wojtka i Ellen otwarty był dla wszystkich chętnych dobrej rozmowy. Nie przypadkiem “lądował” tam Jacek Kaczmarski czy Antoni Libera. Nie mówiąc o ludziach Chicago, takich jak Mira Puacz, Piotr Domaradzki, czy Wojciech Białasiewicz, stanowiących zresztą krąg najbliższy.
I nagle wszystko zamknięte. Skończone. Nie ma Wojtka. Magma słów, którymi się posługujemy okazuje się tylko nic nie znaczącym słowem. Wszystko uproszczone i sprowadzone do jednego słowa: Śmierć. 67 lat życia poddane cenzurze. Ostatecznej. Bezwzględnej.
Pozostają obrazy, z których te najbardziej intymne, dotyczące zapachu i związane z dotykiem pozostaną w Ellen. Te związane z barwą głosu i gestem, pozostaną wśród tych, którzy go znali, kiedy rozgrzany rozmową przekonywał, że film Antonioniego, czy Bergmana, to obcowanie z ludzkim geniuszem.
Przed kilku laty opowiadałem Wojciechowi o księdzu Janie Twardowskim, przyjacielu mego Ojca sprzed wojny i świadkiem na ślubie mych rodziców w roku 1942 w warszawskim kościele świętej Barbary.
Obaj z Wojtkiem delektowaliśmy się znaną frazą poety: “Kochajcie ludzi, tak szybko odchodzą”. Dzisiaj to już tylko niedokończona rozmowa. Jedna z tych, której nieraz jeszcze chciałoby się doświadczyć.
Henryk Skwarczyński
Niedokończona rozmowa
- 12/14/2008 10:41 PM
Reklama








