Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 12:32
Reklama KD Market

Co z tym Wałęsą? (Korespondencja własna “Dziennika Związkowego”)

Warszawa — Gdyby ktoś zapytał, o co najczęściej pytają mnie Polonusi, to na pierwszym miejscu byłoby to pytanie w stylu „Co się dzieje w tej naszej Polsce?” albo „Co oni tam w kraju wyprawiają?” Bo poczynania polskiej klasy politycznej rzeczywiście często bywają mało czytelne, zastanawiające, jeśli nie wręcz gorszące, zwłaszcza widziane z emigracyjnego oddalenia. Ale chyba już na drugim miejscu uplasowałoby się pytanie: „Co z tym Wałęs'?”

Jest to zrozumiałe, bo dotyczy najbardziej znanego w świecie Polaka, człowieka o wielu obliczach: Wałęsa jako legendarny przywódca naziemnej i podziemnej „Solidarności”, który przeskoczył przez mur Stoczni Gdańskiej, by pokierować ruchem strajkowym w 1980 r. i założył pierwszy w bloku sowieckim wolny związek zawodowy; Wałęsa więzień Jaruzelskiego, Pokojowy Noblista, gasiciel kolejnych fal strajkowych i współorganizator Okrągłego Stołu, i zwycięzca wyborów 4 czerwca 1989 r. Był też Wałęsa trzecim w historii cudzoziemcem, któremu dane było przemówić do połączonych Izb Kongresu USA (listopad 1989 r.). Chyba wszyscy pamiętamy, jak rozpierała nas duma na jego słowa: „My, naród!”

A dalej – pierwszy w historii demokratycznie wybrany w powszechnych wyborach prezydent RP (dotychczasowych prezydentów wybierało Zgromadzenie Narodowe). Różnie ocenia się jego prezydenturę oraz fakt, że przegrał reelekcję na rzecz ekskomunisty Aleksandra Kwaśniewskiego. Kontrowersje także otaczały zamach sejmowy, jakiego Wałęsa dokonał w czerwcu 1992 r., by obalić rząd Jana Olszewskiego za ujawnienie teczek SB-eckich.

Była to nie przemyślana, krótkowzroczna i raczej impulsywna osobista reakcja na skojarzenie go z tajnym współpracownikiem o kryptonimie „Bolek”. Ale zamiast uciszyć te podejrzenia, spowodował, że efekty nie doprowadzonej do końca lustracji odbijają się czkawką do dziś. Raz po raz do mediów wyciekają notatki pomawiające tego polityka, profesora czy duchownego o kolaborację z bezpieką, i końca tego nie widać. Także raz po raz wypływa w tej lub innej formie kolejna odsłona historii „TW Bolek”, która od tego czasu za nim się ciągnie.

Stało się tak ostatnio w Rzymie, gdzie Wałęsa przemawiał na kongresie euro-sceptycznej (lub, jak kto woli, euro-realistycznej) partii Libertas, na który przybyło ok. tysiąca delegatów z całej Europy. Zwięzłe przemówienie co chwilę przerywała grupa polskich krzykaczy skandujących „Lechu – Bolek”, „agent”, „zdrajca”. Wałęsa zaczął ironicznie bić im brawa i pod adresem delegatów dodał: „Musicie się pozbyć takich ludzi, bo nic nie zwojujecie”.

Nie zrażając się wyskokami garstki przeciwników, Wałęsa kontynuował wyraźnie improwizowane wystąpienie mówiąc m.in.: „Europę trzeba poprawiać – Unię, inne struktury, programy. Organizacyjnie nie jest to najlepiej. Widzę miejsce dla was. Jest miejsce w Europie dla różnych pomysłów. Za mało ludzi chodzi na wybory, programy są niedobre, za duża biurokracja, więc w diagnozie waszej ja się zgadzam”. Pochwalił też założyciela Libertasu: „Rozmawiałem z panem Ganleyem parę godzin. Ten szef ma intelekt, ten szef ma pomysły, ja temu szefowi uwierzyłem”.

Sprawnie zorganizowaną kampanią wpłynął na opinię swoich rodaków irlandzki multimilioner Declan Ganley i doprowadził do tego, że Irlandczycy odrzucili w referendum Traktat Lizboński, będący lekko zawoalowaną wersją niedoszłej Konstytucji Europejskiej odrzuconej wcześniej przez Francuzów i Holendrów. Oddziały jego partii Libertas działają obecnie w całej Europie i dzięki czerwcowym wyborom mają nadzieję dostać się do Parlamentu Europejskiego.
Ponieważ polskie elity polityczne faktycznie bojkotują rzekomo antyeuropejską partię Libertas, na Wałęsę spadła lawina krytyki. Nawet nie za to, co powiedział, ale za to, że w ogóle na tym kongresie się pojawił. Przyznał to otwarcie jeden z nadwornych klakierów rządzącej Platformy Obywatelskiej, Stefan Niesiołowski, który nazwał decyzję Wałęsy politycznym błędem: „Nieważne, co Wałęsa tam powiedział, ważne, że tam był. Człowiek tej klasy, co pan prezydent Wałęsa, powinien wiedzieć, że uczestnicząc w kongresie Libertas umacnia pana Declana Ganleya, umacnia ludzi wrogich wobec koncepcji jedności Europy. Takie wydarzenia jak kongres Libertas powinno się ignorować, a nie umacniać swoim autorytetem” .

Szczególnie grubą rurę wobec twórcy „Solidarności” wytoczył liberalno-lewicowy publicysta Jacek Żakowski: „Jeżeli Lech Wałęsa poparł Ganleya, to znaczy, że przeszedł na stronę interesów Kremla. Trzeba sprawy nazywać jasno. To jest partia, która chce osłabić Europę i wystawić ją na ryzyko zdominowania przez Rosję”. Ubolewanie z powodu obecności Wałęsy na kongresie Libertasu wyraził także premier Donald Tusk i nie można się temu dziwić.

Platforma chciała zawłaszczyć Wałęsę, uczynić zeń swój emblemat polityczny, a Wałęsa pokazał, że zawłaszczyć się nie da. Mimo że jego syn Jarosław jest posłem z ramienia PO, a sam Wałęsa twierdzi, że prawdopodobnie zagłosuje na Platformę, chce sobie pozostawić pewien margines samodzielności i swobodę manewru. Może jest to ilustracja mało dotychczas zrozumiałego powiedzonka przypisywanego Wałęsie: „Jestem za a nawet przeciw!” Po pewnej refleksji można z tego wyciągnąć niegłupią myśl, że prawie wszystko ma plusy, na jedno pomaga, a na co innego szkodzi, czy – jak kto woli – nie ma róży bez kolców. Z drugiej strony, może bez głębszego namysłu tak się Wałęsie kiedyś po prostu powiedziało.

Do chóru krytyków Wałęsy dołączył były opozycjonista Władysław Frasyniuk, który twierdzi, że wstydzi się za Wałęsę, iż wystąpił na kongresie Libertasu za pieniądze. Tak się składa, że wielu Polaków wstydziło się za ikonę podziemnej „Solidarności” Frasyniuka za to, że w roku ub. wciągnął swoją Partię Demokratyczną do sojuszu z postkomunistami. Mimo to Frasyniuk dał dość dobrą, zwięzłą analizę Wałęsy mówiąc: „Świetnie go znam, on w 70% ma tzw. umysł chłopski, taki spryt chłopski. Ale z tym wiążą się też negatywne cechy, jak pazerność, nadmierne przywiązanie do materialnych wartości”.

Faktem jest jednak, że byli prezydenci regularnie otrzymują honoraria za publiczne wystąpienia. Świetnie się na tym dorobił i nadal dorabia b. prezydent Bill Clinton oraz, w znacznie mniejszej mierze, Kwaśniewski i Wałęsa. Tak czy inaczej po powrocie z Rzymu Wałęsa musiał się gęsto tłumaczyć z „grzechu” wystąpienia na kongresie Libertasu, co zrobił z właściwą sobie przebojowością i swadą.

„Jestem człowiekiem walki, będę wszędzie tam, gdzie wykuwa się rozwiązanie dla Europy – powiedział w jednym z licznych wywiadów. – Partia ta jest w Europie partią proeuropejską i prointegracyjną. Głoszą nawet większą integrację niż dziś, bo polegającą na udziale i aktywności obywateli, na referendach, na wspólnych wartościach. Libertas odwołuje się do wartości religijnych, chrześcijańskich i katolickich. To także moje wartości. W tych punktach się więc zgadzamy. Zgadzamy się też w dużej części z jej diagnozą Europy. Widzę, jak wiele jest błędów, jaka jest biurokracja i niewydolności”.
Zaabsorbowane samym faktem obecności Wałęsy na rzymskim kongresie Libertasu media na ogół nie zauważyły jednej ważnej myśli wypowiedzianej tam przez legendę „Solidarności”. Powiedział, że Europę należy budować na fundamencie wspólnych wartości, ale najpierw trzeba ustalić, jakie one są. Wokół tych spraw toczy się od lat podjazdowa wojna, którą wie
le elit politycznych jak i mediów woli przedstawiać w biało-czarnych barwach: jest się albo za Europą, albo przeciwko niej. Tak jest prościej i łatwiej dla manipulatorów opinii publicznej.

Tymczasem rzadko podnosi się na forum rządowym w kraju czy w Brukseli podstawowe pytanie: czy Unia Europejska ma być federalistycznym super-państwem rządzonym przez brukselską biurokrację, czy też wspólnotą suwerennych ojczyzn łączących się we wspólnym interesie? Łatwiej i prościej agitować za ślepym przyjęciem Traktatu Lizbońskiego nie znając jego treści. Okazało się, że żaden ze znanych polskich i obcych polityków, gorąco nawołujących do jego ratyfikacji, nigdy go nawet nie przeczytał. Natomiast jego entuzjaści krajowi skrzętnie pomijają fakt, że wejście w życie tego traktatu znacznie osłabi liczbę głosów Polski w Unii w stosunku do obecnie obowiązującego.

Warto dodać, że Libertas nie odrzuca Traktatu Lizbońskiego jako takiego, tylko proponuje jego odbiurokratyzowanie, uproszczenie i ograniczenie do dwudziestukilku stron, aby był to dokument dla każdego zrozumiały. Ale zamiast polemizować z tym argumentem, łatwiej i prościej wykląć Libertas za rzekomo niszczenie Europy bez zapoznania się z jego programem.

Dla samego Wałęsy epizod rzymski prawdopodobnie był kolejną okazją do ponownego zaistnienia na scenie polityczno-medialnej. Choć miejsce w świecie i historii ma już zapewnione, wciąż uważa, że poza rolą symbolu obalenia komunizmu może coś jeszcze zrobić dla swoich rodaków w kraju. W najgorszym wypadku, w taki czy inny sposób, o sobie przypomina, jak niedawno, kiedy zagroził, że może zbojkotować uroczystości 20. rocznicy III RP. Ale niezależnie od udziału w nich Wałęsy, mogą zostać i tak odwołane. Premier Tusk bowiem przestraszył się gróźb związkowców, którzy zamierzają wobec zagranicznych notabli zorganizować demonstrację, i teraz rozważa alternatywny scenariusz.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama