Ksiądz Czesław Polak, którego pierwsza rocznica śmierci minęła 15 maja br. był kimś niezastąpionym.
Mieszkam teraz w dzielnicy, w której On mieszkał przez lata. Chodzę Jego śladami i niczego nie rozumiem. Dlaczego Go nie ma? Przecież bylibyśmy prawie sąsiadami. Przecież byłby moim przewodnikiem. Mijam pewną restaurację. Wiem, że jej właściciele nie robią dużych pieniędzy. Przeciwnie, ciężko im idzie, a więc ksiądz Czesław namawiał czasem znajomych: chodźmy tam. Pomagał.
Z uśmiechem. Z pomysłem. Niezauważalnie. Mijam Caffe Arabia. Próbuję odnaleźć restaurację, w której chciał się ze mną umówić. Ze mną i z kimś jeszcze, kto nie dopuścił do spotkania. Szkoda! Okazało się potem, że byłoby to ostanie miejsce naszego spotkania na ziemi. I znowu szkoda! Dlaczego Go nie ma. Teraz, kiedy mieszkam już niedaleko i mam trochę więcej czasu spotykam ludzi, których On znał, tak przypuszczam.
Dziś na ławce pod drzewami poznałam Yvette, roześmianą kobietę o żywym spojrzeniu. Brazylijkę. Śmiałyśmy się i nagle usłyszałam Jego śmiech jakby gdzieś wewnątrz. Zastygłam. No, tak, pamięć głosu jest najdłuższa. Głos męża, też piękny, towarzyszył mi po jego śmierci, przez lata.
Ksiądz Czesław, dlatego że był na misjach w Brazylii, utrzymywał tu później kontakty z Brazylijczykami, których – jak ostatnio odkrywam – nie jest w Chicago tak mało. Przypuszczam, że ksiądz Polak przejął od nich inny rytm właściwy tej rasie. Poszerzony o Brazylię i słabo mi znaną przedwojenną wschodnią Polskę, był inny. Jakby bardziej barwny. Poznanie rzemiosła aktorskiego, co w kapłaństwie jest przydatne, w życiu nie grał. Pozostał Mu jednakże świetnie ustawiony głos.
Ksiądz Czesław pilnie studiował człowieka. Pamiętam to znakomicie: Mówiłam, a On – bo to było widać w spojrzeniu – robił sobie w myślach notatki. Wnikliwie poznawał człowieka, bo tego człowieka brał poważnie, tak jak dobry chrześcijanin powinien. Obserwował, ale gdy już sobie wyrobił zdanie, nie czyhał na potknięcia. Był uwolniony od szpileczek uszczypliwości. Wolał widzieć dobro, nawet na siłę. Zgodnie ze swoim powołaniem był, po kapłańsku, rozwarty, pomocny, nauczycielski. Zawsze wyczulony na dobro. To rys kapłański Dobrego Kapłana.
Bardziej praktyczny ode mnie, czasami bywał jednak naiwny. Trudno Mu było wyrobić w sobie dystans do ludzi. Rozumiem to, bo nie stawiał siebie powyżej. Dość często cierpiał, ale nie mógł odsunąć się od ludzi, bo posłany był przecież do nich. Zwłaszcza w ostatnich dwóch – trzech – latach swego życia, kiedy osłabł, był odsłonięty.
Taktowny, co jest zjawiskiem współcześnie niezwykle rzadko występującym. Był dobrze wychowany, choć pewnie sam śmiałby się z tego, bo pochodził z tzw. skromnego domu. W dodatku półsierota. To, że stracił ojca, gdy był zaledwie kilkuletnim chłopcem, mogło mieć wpływ na pewne wybory w Jego życiu. Długo czytał, bo miesiącami Encyklikę Jana Pawła II „Ut unum sint”. Wyszedł po jej lekturze odmieniony.
Wiedząc, jak wielką czcią otaczałam zawsze postać Papieża, mówił o Nim z podobnym zapałem. Jan Paweł Wielki różne cuda z ludźmi robił i robi. O pewnym dobrym kapłanie – za którego się modlił i któremu po ojcowsku dobrze życzył – mówił: żeby tylko się nie spalił. Tymczasem to On się spalał, ale to już jest tajemnica. Widocznie musiał tak cierpieć i odejść, dla mnie za wcześnie.
Wiązał ludzi, spinał. Na tyle, na ile można nas, krnąbrne istoty zebrać jeszcze. Za życia różnie Mu się to udawało, ale po śmierci gromadzi nas po raz któryś.
Właśnie odbędzie się kolejne spotkanie poświęcone poezji księdza Czesława Polaka, na którym będą prezentowane Jego wiersze z tomiku „Nić mojego życia” wydanego pośmiertnie przez przyjaciół księdza.
Jego poezja jest dojrzała, głęboka, ale prosta. Słucha jej się z prawdziwą przyjemnością. Serdecznie ją Państwu polecam.
Prezentacja i promocja tego interesującego zbioru wierszy odbędzie się w niedzielę 31 maja w Jezuickim Ośrodku Milenijnym, 5835 W. Irving Park Road.
Joanna Bielobradek
Wspomnienie o księdzu Czesławie Polaku - Poetycki tomik "Nić mego życia"
- 06/04/2009 05:20 AM
Reklama








