Wyobraźmy sobie, że u schyłku I wojny światowej, gdy rozpoczyna się na serio dyskusja o wskrzeszeniu państwa polskiego, wysłannik USA, Francji oraz Wielkiej Brytanii spotyka się z polską delegacją i mówi jej, co następuje: „Owszem, Polska może ponownie istnieć, ale nie będziecie mieli kontroli nad granicami kraju ani też nad jego przestrzenią powietrzną. poza tym, musicie się całkowicie rozbroić i nie wolno wam mieć żadnej armii, a ta wasza Warszawa, która ma być stolicą, pozostanie pod kontrolą Rosji”.
W miarę oczywiste jest to, że żaden szanujący się Polak warunków tego rodzaju nie byłby w stanie przyjąć, jako że w sumie stanowią one definicję kolonii lub państwa wasalnego, a nie suwerennego, niepodległego kraju. Nie można się zatem specjalnie dziwić temu, że podobnie zareagowali Palestyńczycy, którym premier Izraela Benjamin Netanjahu zaproponował pseudopaństwość, czyli palestyńską enklawę, niemal całkowicie kontrolowaną przez państwo żydowskie i nie posiadającą zasadniczych atrybutów niepodległego kraju. W ten właśnie sposób „Bibi” widzi izraelskie „ustępstwa” wobec Palestyńczyków.
Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Netanjahu jeszcze do niedawna o żadnym palestyńskim państwie w ogóle nie chciał słyszeć, jego ostatnie propozycje można uznać za postęp. Jednak jego wizja tzw. dwupaństwowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest bezczelna i obraźliwa. Należy podejrzewać, iż „Bibi” – zaniepokojony naciskami ze strony Białego Domu – sklecił pospiesznie swoje „przełomowe” wystąpienie, by rzucić w stronę prezydenta Obamy jakiś ochłap mglistej ugodowości. Poza tym liczy zapewne na to, iż w ewentualnych negocjacjach pokojowych musi zacząć od stanowiska radykalnego i niemożliwego do przyjęcia, tak by później mógł się skutecznie targować o szczegóły. Nie zmienia to faktu, że opowiadaniem głupot o rozbrojonej i zniewolonej Palestynie udowodnił, że partnerem w ustanawianiu pokoju na Bliskim Wschodzie raczej nie będzie.
Administracja Obamy zareagowała na propozycje izraelskiego premiera stwierdzeniem, iż jest to „krok we właściwym kierunku”. W przekładzie „na nasze”, z pominięciem dyplomatycznego protokołu, oznacza to mniej więcej tyle, że zdaniem Białego Domu Netanjahu tworzył swoje najnowsze „propozycje pokojowe” zaraz po skoku z trampoliny na główkę do basenu bez wody. Pan premier nie może sądzić na serio, że na jego plany przystanie rząd USA, nie mówiąc już o Palestyńczykach. A skoro jest świadom bezsensowności wysuwania tego rodzaju propozycji, trzeba uznać, że jest to manewr bez znaczenia, który ma izraelskiemu przywódcy kupić nieco czasu na wymyślenie lepszych metod przeciwstawiania się nowej administracji w Waszyngtonie.
Zarówno w Izraelu jak i USA zaczynają się tu i ówdzie pojawiać głosy, że Biały Dom w zasadzie już nie zamierza zbyt serio pertraktować z Netanjahu i czeka raczej na zmianę izraelskiego rządu. Jeśli ostatnie wynurzenia „Bibi” miały w jakiś sposób uspokoić stronę amerykańską i zapewnić ją, że nadal jest o czym rozmawiać, nic z tego nie wyszło. Zresztą wszyscy doskonale wiedzą o tym, iż poglądy Netanjahu są bardzo odległe od wszystkich dotychczasowych planów pokojowych oferowanych przez różne strony. Wszak to pan premier powiedział kiedyś, że Strefę Gazy „najlepiej by było zepchnąć do morza”.
Netanjahu marzy o Palestynie bez Palestyńczyków, czyli skrycie chciałby anektować na stałe wszystkie tereny zagarnięte przez Izrael po roku 1967 i zasiedlić je ludnością żydowską. Szkoda, że rzadko ma odwagę, by to powiedzieć otwarcie, opowiadając zastępczo banialuki o wasalnym państwie Palestyńczyków.
Andrzej Heyduk
Państwo wasalne - Ameryka od środka
- 06/25/2009 05:38 AM
Reklama








