Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 16:36
Reklama KD Market

Południe kraju pod wodą i szlamem - Tysiące miejscowości zalała „wielka woda”; wielkie sprzątanie trwa – Do 6000 zł zapomogi dla powodzian, 1,5 mld na odbudowę zniszczeń – Opozycja zarzuca premierowi rozpoczęcie kampanii

(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Południe Polski po raz kolejny dotkliwie przeżyło klęskę żywiołową. A właściwie nadal przeżywa, bo wielkie sprzątanie i odbudowa po wielkiej wodzie trwać będzie miesiącami. Od graniczącego z Niemcami Dolnego Śląska, poprzez Opolszczyznę, Śląsk, Podhale i inne części Małopolski, aż po Podkarpacie pod ukraińską granicą, miliony Polaków w ten lub inny sposób ucierpiało z powodu szalejącego żywiołu.

Padający od wielu dni deszcz, chwilami ulewny, zamienił spokojne strumyki i rowy melioracyjne z rwące rzeki zmiatające wszystko, co znajdowało się po drodze. W najboleśniej dotkniętej Kotlinie Kłodzkiej rozwścieczony żywioł zerwał kilkadziesiąt mostów. Leżące na boku, zwisające czy poskręcane mosty i kładki zatrzymywały niesione prądem konary drzew, gałęzie i różne skrzynie i sprzęty i wkrótce przeobraziły się w zapory hamujące spływ wody i rozlewające ją po pobliskich polach i osadach.

Wezbrane potoki i rzeki pozostawiły po sobie niewyobrażalne nieszczęścia: zalane miasta i wsie, zniszczone mosty, drogi, gospodarstwa rolne, domy, budynki gospodarskie – dobytek całych pokoleń. Ludzie uciekali na piętro swoich domów, zabierając z parterów i piwnic, co się dało. Innych ewakuowali ratownicy, a jeszcze inni woleli zaryzykować życiem, by pozostać na swoim i pilnować dobytku przed plądrowaniem. Niestety, na całym świecie przy takich kataklizmach pojawiają się hieny żerujące na ludzkim nieszczęściu.

W Kotlinie Kłodzkiej najbardziej ucierpiały wsie Jaszkowa Górna i Dolna oraz miejscowości Żelazno i Krosownice. Zalane zostały też Polanica Zdrój, Lądek Zdrój i Stronie Śląskie oraz sąsiednie miejscowości. Skala zniszczeń jest ogromna: domy się przechylały, drogi zapadały, woda porywała samochody, furmanki, komórki, meble, sprzęty. Ludziom brakowało prądu i gazu, a do wielu zalanych miejscowości dostarczano wodę pitną i żywność. Kiedy już można było wprowadzić ciężki sprzęt, wojsko zaczęło usuwać zatory powstałe przy zerwanych mostach na rzekach.

Po kolejnych ulewach w Małopolsce zmagano się z żywiołem m.in. w powiatach dąbrowskim, gorlickim, nowosądeckim i tarnowskim, gdzie doszło do podtopień gospodarstw i budynków. Najbardziej ucierpiały miejscowości: Grybów, Kamionka Wielka, Ptaszkowa i Nowy Sącz, a także Ropica Polska i Szymbark w pow. gorlickim.

Nad powiatami tarnowskim, nowotarskim i limanowskim przeszły gwałtowne burze z intensywnymi opadami i porywami wiatru dochodzącymi do 70 km na godzinę. Po oberwaniu chmury w okolicach Witowa w pow. tatrzańskim zniszczona została infrastruktura drogowa, przepusty i mosty. W miejscowości Jabłonka w powiecie nowotarskim wichura uszkodziła dachy na czterech domach mieszkalnych i sześciu budynkach gospodarczych.

Na Podkarpaciu (dawne woj. rzeszowskie) trzeba było ewakuować ludzi z kilku miejscowości powiatów dębickiego i mieleckiego. W Ropczycach katastrofę spowodowała występująca z brzegów wezbrana rzeka Wielopolka. W Brzezinach dwumetrowa fala zmiotła z powierzchni ziemi szereg gospodarstw i sklepy. Podobnie było w podsanockiej Rakowej w gminie Tyrawa Wołoska, która już drugi rok z kolei została zalana. Na skutek zawalonych mostów kilka miejscowości zostało odciętych od świata.

Nic jednak w Polsce nie może się odbyć bez zmagań politycznych. Już po pierwszym dniu powodzi posłowie opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości w Sejmie zażądali bezzwłocznej pomocy finansowej dla miejscowości dotkniętych powodzią i skrytykowali obecny rząd za skreślenie w ramach oszczędności projektów przeciwpowodziowych, które miały być finansowane ze środków Unii Europejskiej. „Okazuje się, że w sytuacji kryzysowej rządu tak naprawdę nie mamy” – grzmiał na konferencji prasowej w Sejmie sekretarz generalny PiS, wiceprzewodniczący komisji administracji i spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński.

W odpowiedzi na krytykę premier Donald Tusk, wyekspediował swego ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę do zalanej gminy Ropczyce w województwie podkarpackim wraz z obietnicą pomocy finansowej dla powodzian. Poszkodowani będą mogli otrzymać do 6000 złotych (ok. $1875), a wypłata ma nastąpić bezzwłocznie. Jego ministerstwo ma 65 milionów złotych (ok. $20 mln) na odbudowę zniszczonych dróg i mostów, a w razie potrzeby dalszych 100 milionów będzie można wziąć z rezerwy budżetu państwa.
Następnie sam Tusk wybrał się w rejon klęski, a w Zawadzie koło Dębicy na Podkarpaciu oznajmił, że do końca roku rząd jest w stanie wyasygnować pół miliarda złotych na usuwanie klęsk żywiołowych. Cała Polska widziała w telewizji jak premier oglądał doszczętnie zniszczony dom i zadeklarował: „W niektórych, szczególnych przypadkach będziemy świadczyli także szybszą pomoc, jeżeli chodzi o zasiłki doraźne w wyższym stopniu niż 6 tys. złotych”. W Dziewiętlicach na Opolszczyźnie premier stwierdził, że południe kraju wymaga bardzo poważnych inwestycji, by zmniejszyć zagrożenie powodziowe.

W małopolskim Radwanie, gdzie strażacy musieli ewakuowali setki osób, Tusk zapowiedział dodatkową pomoc dla powodzian, m.in. wyprawki szkolne dla dzieci. Powódź zalała tam 400 domów i 1600 gospodarstw, ponieważ zawiodła przepompownia, która miała wytłaczać wodę za wał rzeki Breń. Premier ostro skrytykował tych, którzy przed kilkunastu laty podjęli „głupią decyzję” i wadliwie zaprojektowali miejscową przepompownię. „Powoli zidentyfikujemy tych, którzy się przyczynili do takich skutków podtopień” – groźnie zadeklarował.

Opozycja jednak podejrzewa, że premier cały czas ma na względzie przede wszystkim przyszłoroczny wyścig do Pałacu Prezydenckiego. Czy aby ta aktywność Tuska to nie początek kampanii prezydenckiej, tym bardziej że wcześniej jego rząd znacznie ograniczył wydatki na inwestycje przeciwpowodziowe? – pytają. Czy za sprawą doraźnej pomocy nie próbuje być dobrym wujaszkiem i przypodobać się przyszłemu elektoratowi? Premier bronił się przed tymi oskarżeniami i tłumaczył, że rozmiar szkód jest znaczny, stąd ich usuwanie będzie trwało jeszcze wiele lat. „Kiedy woda się leje, kiedy ludzie tracą domy, to chociaż na moment warto być razem, a dopiero później się krytykować. Ja bym wolał, żeby dzisiaj wszyscy przez ten moment, kiedy ludzie mają łzy w oczach, raczej z szacunkiem myśleli o tym, jak pomóc” – apelował.

Po gehennie powodzi zaczyna się mozolna, iście syzyfowa praca. Kiedy woda ustąpiła, straż, wojsko i ochotnicy zabrali się za wypompowywaniu wody z domów, piwnic i studni. „Tylko ci, co nigdy nie przeżyli powodzi na własnej skórze, mogą sobie pomyśleć, że wystarczy wypompować, osuszyć i żyć dalej” – skomentował sprawę 45-latek, który przed paru laty przeniósł się z rodziną z dolnośląskiego Lądka Zdroju pod Warszawę. Przede wszystkim powódź to nie czysta woda, która jedynie wszystko moczy, a po opadnięciu wysycha i wyparowuje, tłumaczył b. powodzianin.

Powódź to potężny, niszczycielski żywioł, a zarazem toksyczna ciecz z szamb, gnojowisk i podtopionych cmentarzy, błotnista maź, która wdziera się w każdą szparę. Po opadnięciu woda wszędzie pozostawia po sobie cuchnący szlam, czyniąc większość zalanych przedmiotów bezużytecznymi. Kanapy, fotele, tapczany, materace, poduszki, dywany, odzież, książki i wiele innych przedmiotów nadaje się tylko do wyrzucenia, a elektrycznych sprzętów domowych przeważnie nie opłaca się naprawiać. Żywność w domowych śpiżarniach i sklepach należy zniszczyć.

Nawet gdy pomoc państwa i pieniądze z ubezpieczenia nadejdą, perspektywa odbudowywania wszystkiego od podstaw przeraża i przerasta wielu powodz
ian. Zwłaszcza tych, którzy co parę lat coś podobnego przechodzą. Niektóre miejscowości w tym roku zostały podtopione po raz pierwszy, inne zaś mają bogate doświadczenie w tym względzie. Prognozy klimatologów nie są obiecujące. Z powodu globalnego ocieplenia niemal każdego lata będzie można się spodziewać jakiejś klęski: powodzi lub suszy. Ostatnia klęska żywiołowa nie da się oczywiście porównać z katastrofalną „powodzią tysiąclecia”, która nawiedziła Polskę latem 1997 roku, powodując 55 ofiar śmiertelnych i straty materialne obliczone na ok. $3,5 miliarda. Ale dla tych, którzy już nieraz się zmagali z falą powodziową, prawie bez różnicy jest, czy woda tym razem sięgnęła aż do sufitu czy tylko do połowy parteru. W obu przypadkach straty materialne można jakoś naprawić, ale urazy psychiczne bywają nieodwracalne.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama