Warszawa – Każdy kraj ma swoją taką czy inną specyfikę. Jednym z elementów specyfiki polskiej wydaje się to, że historia często wkrada się do rzeczywistości współczesnej. W pewnym sensie dzieje się tak w każdym kraju, ale tendencja ta występuje o wiele wyraźniej w Polsce niż w Stanach Zjednoczonych. Daje się ją także zaobserwować w innych krajach tzw. „nowej Europy”, choć również do pewnego stopnia występuje na zachodzie kontynentu.
Sytuacja ta nieraz rodzi zaskakujące wydarzenia, jakim zapewne był niedoszły rajd kolarski szlakiem Stepana Bandery. Wydawało się, że najważniejszym problemem dyplomacji rządu Donalda Tuska jest zapewnienie przyjazdu Władimira Putina na obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny i związany z nim stan stosunków polsko-rosyjskich, a tu znienacka wybuchł historyczny spór z Ukrainą.
Parlament ukraiński proklamował rok 2009 „rokiem Stepana Bandery” dla uczczenia setnej rocznicy jego urodzin. Z tej okazji wydawane są na Ukrainie publikacje, urządza się rocznicowe wystawy i organizowane są różne imprezy upamiętniające postać bardzo ważną dla większości Ukraińców. Między innymi grupa młodych kolarzy ukraińskich wystartowała w rajdzie, który z Ukrainy poprzez Podkarpacie, Kraków i Oświęcim miał podążyć do Monachium, gdzie znajduje się grób Bandery. Ale zamiar ten zniweczyła polska straż graniczna na przejściu Terespol-Medyka, nie wpuszczając kolarzy do Polski. W sumie rajdowcy mieliby do pokonania około 2000 kilometrów.
Pogranicznicy oczywiście nie działali z własnej inicjatywy, lecz jedynie wykonali płynące z Warszawy rozkazy. Mający wciąż przed oczami perspektywę przyszłorocznych wyborów prezydenckich Tusk jest niezwykle wrażliwy na głos opinii publicznej, a w tym przypadku nie było żadnych wątpliwości, jakie przeważają nastroje. Zwłaszcza na Podkarpaciu, gdzie wiele rodzin do dziś pielęgnuje pamięć o bliskich zamordowanych przez polakożerczych ukraińskich zbirów.
„Z zaskoczeniem i niedowierzaniem przyjęliśmy informację podaną przez media, że Sanok ma być miastem etapowym młodzieżowego rajdu rowerowego Europejskimi śladami Stepana Bandery” – napisali w oświadczeniu działacze Sanockiego Stowarzyszenia Wiara Tradycja i Rozwój.
„To na ziemi sanockiej w latach 1944–1947 z rąk UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) zginęły setki niewinnych mieszkańców i spalono dziesiątki wsi. (…) Patron rajdu był wrogiem Państwa Polskiego również w okresie międzywojennym, czego wyrazem było przygotowanie przez niego szeregu akcji dywersyjnych i zamachów, z których najgłośniejszy był ten na polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, przeprowadzony w 1934 r.”
Kim naprawdę był Bandera? Urodził się w regionie lwowskim w 1909 r. jako syn księdza grekokatolickiego (celibat w tym obrząku nie obowiązuje) i matki, której ojciec też był kapłanem tegoż wyznania. Od młodych lat działał w ukraińskich organizacjach niepodległościowych i stał się jednym z czołowych przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a następnie jej zbrojnego ramienia – UPA.
W latach 1943–44 Bandera bezpośrednio nie uczestniczył w antypolskich czystkach etnicznych, zwanych rzezią wołyńską. Za ogłoszenie powstania niepodległego państwa ukraińskiego w 1941 r. na ziemiach okupowanych przez III Rzeszę uwięziono go w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Jednak za zbrodnię ludobójstwa, w której mogło zginąć nawet 100 tys. Polaków, niewątpliwie ponosi odpowiedzialność polityczną i moralną, ponieważ dokonali jej banderowcy, terroryści z organizacji przez niego stworzonej. Polacy także pamiętają mu udział w zamachu na ministra polskiego rządu w latach 30.
Dla Ukraińców wręcz odwrotnie, Bandera był patriotą i bohaterem, który całe życie poświęcił sprawie niepodległej Ukrainy. A gdy polski sąd za zamach na ministra skazał go na karę śmierci, stał się idolem pokolenia swoich 20-kilkuletnich ukraińskich rówieśników. Ostatecznie stał się męczennikiem za sprawę, gdyż długie ręce Kremla wreszcie dosięgnęły go na emigracji w Monachium.
Raz jeszcze potwierdziła się prawda, że cudzy bohater może być czyimś zbrodniarzem, czego mamy przykłady w Irlandzkiej Armii Rewolucyjnej, baskijskiej organizacji ETA i – daleko nie szukając – w Armii Krajowej. Niekoniecznie oceniają ją w kategoriach bohaterstwa i patriotyzmu niektórzy Ukraińcy, Litwini i Żydzi.
Oficjalnie władze polskie nie powoływały się na względy historyczne, lecz oparły swą odmowę wjazdu dla banderowskich kolarzy na przepisach wizowych. Jak powiedział wiceminister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak, „dokumenty wizowe kolarzy zawierały fałszywe informacje i przez to stały się nieważne. Nie chcemy oceniać historii ani poglądów cudzoziemców pragnących odwiedzić Polskę”.
Młodzi rowerzyści usiłowali wyłudzić wizy wjazdowe do Polski, podając, że zamierzali uczestniczyć w innym rajdzie, który już się odbył, a zatajając prawdziwy cel swego przyjazdu. Zresztą jeden z ukraińskich organizatorów otwarcie przyznał, że nie dostaliby wiz, gdyby zadeklarowali faktyczny charakter tego rajdu.
Do rozpalenia em
ocji znacznie się przyczynił ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, dotychczas głównie tropiciel ubeckich wtyczek wśród duchowieństwa. W swoim blogu kapłan się dziwił, że na Ukrainie, gdzie jest tyle biedy i tylu żebraków, znalazły się pieniądze na nowiutkie rowery sportowe i inny sprzęt oraz na pobyt w strefie euro dla czcicieli Bandery. Pochwalił też władze za niewpuszczenie ich do kraju. Jan Skalski, prezes Światowego Związku Kresowian, skomentował sprawę: „Po raz pierwszy rząd w tej sprawie zachował się zgodnie z polską racją stanu”.
Ale historia codziennie powraca do życia w Polsce, także w różnych innych obszarach. Może to być odkrycie masowego grobu albo niewypałów, które do dziś potrafią ranić i zabijać, czy też nieznanego dotąd dokumentu, który rzuca nowe światło na jakąś niezbadaną kwestię historyczną. Jakaś kontrowersyjna książka, artykuł czy oświadczenie autorstwa niemieckich wypędzonych, Rosjan, Litwinów, Żydów i innych potrafi rozpalić jakiś dawny spór. Przykładem była strona internetowa rosyjskiego Ministerstwa Obrony, pomawiająca Polaków o współwinę za wybuch II wojny. Mogliby jej uniknąć, gdyby tylko zgodzili się na przyłączenie Gdańska do Rzeszy i budowę przez polskie terytorium niemieckiej linii kolejowej i szosy.
Większość takich kontrowersji pochodzi z zagranicy, ale nie wszystkie. Opinię publiczną podzieliła wystawa pod nazwą „Tysiąc Lat Wrocławia” w stolicy Dolnego Śląska. W przeciwieństwie do tradycyjnego pojmowania rozbiorów przez Polaków, wystawa bagatelizuje ten kataklizm dziejowy jako „przyłączenie terenów przygranicznych” przez pruskiego cesarza Fryderyka i rosyjską carycę Katarzynę. Chwali też pruską dynastię za aneksję ziem polskich, ponieważ to stworzyło nowe rynki zbytu.
Niekiedy pojawiają się też wydarzenia o historycznym wydźwięku, mające jednoznacznie pozytywy wymiar. Do takich zaliczam zwrot pierwszego tak wielkiego daru archiwaliów akowskich z USA. Za sprawą kombatantów polonijnych wróciły do Polski materiały dotyczące Polskiego Państwa Podziemnego i Powstania Warszawskiego, w tym korespondencja Władysława Andersa i Tadeusza Bora-Komorowskiego. Są tam periodyki wydawane w USA i Kanadzie, różne broszury, liczne fotografie, kroniki i informacje na temat pomocy udzielanej Polsce w okresie komunistycznym.
Archiwalia zebrali akowcy z Detroit, a szczególnie cenne były zbiory akowskie przechowywane dotychczas w pobliskich polonijnych uczelniach w Orchard Lake, a także z Chicago, San Francisco, Nowego Jorku, Filadelfii, Pittsbur
ga i Nowej Anglii. „Są to wartościowe dokumenty – podkreślił p. Czesław Cywiński, prezes Światowego Związku Żołnierzy AK. – Dobrze, że coś zaczyna się dziać i wreszcie historia będzie pełniejsza, ponieważ do dzisiaj tych białych plam jest sporo”.
Bywa, że w niektóre dni, zwłaszcza w sezonie ogórkowym, prawie połowa wiadomości politycznych wychodzących z Polski ma swoje źródło w historii. Nie można się temu dziwić w kraju doszczętnie przeoranym przez rozbiory i dwie wojny światowe. Ale ludzie Zachodu nieraz przecierają oczy i zarzucają Polakom, że za bardzo żyją przeszłością, a za mało patrzą w przyszłość.
Problem w tym, że Zachód od końca wojny miał prawie 65 lat, żeby dojść do porządku z własną przeszłością, podczas gdy „nowa Europa” – zaledwie 20. W okresie PRL-u wszelkie spory historyczne przedstawiano zgodnie z aktualną linią Kremla. Polacy w szczególności nadal mają wiele jeszcze nierozliczonych spraw. Podczas gdy w okresie jelcynowskim wyglądało na to, że spór katyński dąży do pomyślnego rozwiązania, twarda linia Putina spowodowała regres w tej dziedzinie.
Ponieważ Kreml żywi obawę, że rodziny ofiar katyńskich mogłyby się domagać materialnej kompensaty za poniesioną utratę bliskich, rzezi katyńskiej oficjalnie nie nazywa się w Rosji ludobójstwem ani nawet zbrodnią polityczną, lecz pospolitym przestępstwem, które przedawniło się i już nie podlega ściganiu. Jednak, różnymi kanałami, Rosjanie dają obecnie do zrozumienia, że Putin ma coś ważnego do powiedzenia Polakom, kiedy zjawi się na Westerplatte 1 września. Krążą spekulacje, że może to dotyczyć „ostatecznego rozwiązania” sporu katyńskiego.
Robert Strybel
Polska – krajem historią żyjącym… (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
- 08/20/2009 05:50 AM
Reklama








