W teatrze bywam w miarę często, ale w sądzie byłem po raz pierwszy w życiu. Na szczęście. Sąd zawsze kojarzy mi się ze “świątynią prawa”, porządku, powagą, miejscem, gdzie wszystko jest ustalone i uregulowane prawem, gdzie nie ma miejsca na improwizację, gdzie prawda jest święta a kłamstwo i krętactwo wykluczone. Widać miałem błędne pojęcie, bo to, co zobaczyłem i usłyszałem, zakrawało na satyrę.
Nie w wykonaniu Wysokiego Sądu. Aktorami, którzy tę satyrę usiłują uprawiać są dziennikarze pozwani przez Jana Kobylańskiego: niekwestionowanego przez polską emigrację przywódcę Polonii w Ameryce Łacińskiej, twórcy i prezesa jednej z największych i prężnie pracujących organizacji polonijnych Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAŁ). To polscy dziennikarze usiłują wmówić polskiemu społeczeństwu czarny obraz człowieka, który jest uhonorowany wieloma odznaczeniami polskimi i zagranicznymi, był szanowany przez rządy polskie za czasów Wałęsy i Kwaśniewskiego, a teraz nagle został wyklęty. Odebrano mu konsulat honorowy, a media odsądziły od czci i wiary.
Zastanowić się należy, czy na pewno dziennikarze ci są polscy. Jeżeli bowiem Jan Kobylański buduje pomniki polskiemu papieżowi i we wszystkich swoich działaniach wspiera każdą inicjatywę dla obrony i promocji Polski w świecie, a dziennikarze za to go poniewierają, to czy naprawdę można mówić o nich “polscy”? Czy naprawdę można mówić o nich dziennikarze? Bowiem dziennikarz to zawód obligujący do rzetelnego i zgodnego z prawdą przekazywania informacji, tymczasem teksty napisane przez pozwanych do sądu są stekiem kłamstw. Takie pisanie nie ma nic wspólnego z etyką dziennikarską. Powinni być pozbawieni wykonywania zawodu, tymczasem zachowują się przed sądem tak, jak piszą w gazetach, butnie i bez szacunku dla prawa, sądu i publiczności słuchającej ich kłamliwych wywodów. Wychodząc z sądu ktoś z publiczności powiedział: “Czuło się ducha lat pięćdziesiątych w Polsce”.
Dlaczego tak uważam? Dlaczego mam prawo tak uważać? Otóż jestem na emigracji w Ameryce Łacińskiej od 24 lat, znam dokładnie działalność organizacji polonijnych, znam działalność USOPAŁ i jej prezesa Jana Kobylańskiego. On to osobiście zainspirował nas w Meksyku do stworzenia organizacji polonijnej. Przez kilkanaście lat działalności możemy poszczycić się wieloma akcjami. Wspomnę nasz udział w organizacji trzech wizyt Lecha Wałęsy, a także premiera Marka Belki z kilkoma ministrami ówczesnego rządu. Żaden zespół muzyczny i folklorystyczny, żaden artysta czy sportowiec, ba żaden student przyjeżdżający na semestralną wymianę do Meksyku, nikt nie pozostawał bez pomocy naszego związku.
Ale wróćmy do procesu. Wszyscy pozwani śpiewają jak w zgodnym chórze: “Czy zgadza się Pan (i) z zarzutami?” “Nie”. “Czy będzie Pan (i) odpowiadał na pytania sądu” “Nie”??? “Co ma Pan (i) na swoje wyjaśnienie”? No i tutaj zaczyna się satyra. Wszyscy pozwani odpowiadają, że to, co napisali lub powiedzieli oparte było na wiarygodnych źródłach. ‘‘Jakie są to więc te wiarygodne źródła”? Po pierwsze publikacja Mikołaja Lizuta z 2004 roku będąca perfidnym paszkwilem i stekiem kłamstw. Przykład: opisując ranczo Jana Kobylańskiego Lizut pisze: “Na równo przystrzyżonych trawnikach stoją pomniki Prezesa”! Byłem wielokrotnie na “Estancji” Don Juana i jakoś jego pomnika nie mogłem się tam dopatrzeć. Tak, ale jak to kłamstwo może zweryfikować polski czytelnik? Inni oskarżeni dziennikarze powołują się na ‘‘materiał źródłowy”, jakim była audycja telewizyjna z udziałem Ryszarda Schnepfa i Jarosława Gugały, w której zmieszali z błotem Jana Kobylańskiego. A była to zemsta za czasy, w których obydwaj panowie pełnili funkcje dyplomatyczne w Ameryce Łacińskiej. Zapomina się jednak, że Schnepf został przez MSZ odwołany z funkcji za przekręty finansowe i machlojki nie licujące z godnością ambasadora, czego nie pochwalał Jan Kobylański, a tamtejsza Polonia uznała takich przedstawicieli Polski za “persona non grata”.
Pani Agnieszka Kublik stwierdza przed sądem, że teksty “Sowiecki szpieg” i “Kobylański zawsze szkodził Polsce” nie są napisane przez nią, ale jest to “wybór dokonany przeze mnie z wywiadu Jarosława Gugały i Ryszarda Schnepfa z Moniką Olejnik (...). Rozmówcy to osoby godne zaufania, mające doświadczenie i wiedzę o Janie Kobylańskim”. W ten sposób można w Polsce zniszczyć każdego. Ktoś napisze lub powie kłamstwo, ktoś inny opiera się na tym kłamstwie jako na “materiale źródłowym”, nie uznając za stosowne sprawdzenia wiarygodności informacji. Satyra!!!
Na koniec rozprawy sędzia proponuje termin następnej na sierpień. Na to nie zgadza się jedna z pań obrońców: “Niemożliwe, w sierpniu ja jestem z dzieckiem na wakacjach”! Czy naprawdę strona pozwana może dyktować sądowi terminy rozpraw?
Porównajmy dwa przypadki bardzo podobne. Oto w “Gazecie Wyborczej” z dnia 1 lipca 2009 ukazał się tekst pt. “Dziennikarz skazany za artykuł”. Czytamy: “Robert Rewiński był ścigany za pomówienie (art. 212 kodeksu karnego) z oskarżenia prywatnego”. A więc zupełnie jak w procesie Kobylańskiego. Dalej: “Rewiński przeprowadził się w tym czasie do Warszawy. Sąd wysłał za nim list gończy z decyzją o tymczasowym aresztowaniu na dwa miesiące”.
Dalej informacja, że siedział w areszcie i wyszedł po wpłaceniu 15 tys. zł kaucji. Oskarżeni w procesie Kobylańskiego nie stawiają się w sądzie “z uwagi na ważne obowiązki służbowe”, “święto gazety”, “zaświadczenie lekarskie” lub po prostu bez żadnego wyjaśnienia. Główni pozwani, M. Lizut i A. Michnik, nie pokazali się ani na drugiej, ani na trzeciej rozprawie. Są na miejscu w Warszawie i nikt za nimi listów gończych nie wysyła. Rewiński tak przez sąd pierwszej jak i drugiej instancji “został skazany za to, że w tekście podał nieprawdę, “a wobec dziennikarza oczekuje się wyższych zasad i środków ostrożności”.
Jak to jest? Od jednych dziennikarzy oczekuje się przestrzegania “wyższych zasad” etyki dziennikarskiej, a inni pisząc wierutne kłamstwa i poniżając człowieka nie poczuwają się do winy. A więc państwo prawa równego dla wszystkich, czy atrapa prawa, z którego wybrańcy mogą sobie robić satyrę?
Dziś widać wyraźnie, że proces toczący się przed sądem dla Warszawy-Mokotowa obliczony jest na zmęczenie materii. Porównajmy. Przewinienie dotyczące Rewińskiego dokonane było w 2004 roku, dziś w 2009 jest już wyrok sądów dwóch instancji. W przypadku Kobylańskiego pierwszy ohydny paszkwil ukazał się latem 2004 roku, a sprawa weszła na wokandę sądu dopiero wiosną 2009 roku. Ktoś liczy na to, że sterany obozami koncentracyjnymi i życiem Jan Kobylański odejdzie z tego świata i będzie po problemie. Komuś zależy na poróżnieniu Polaków, tych mieszkających w Polsce i na emigracji. Komuś zależy na rozbiciu jedności Polonii. Od tego zresztą się zaczęło. “Gazeta Wyborcza” wysłała swojego szpicla Lizuta do Urugwaju, który pod zmienionym nazwiskiem dostał się do USOPAŁ jako student, aby “zbierać materiały do swojej pracy dyplomowej”. A wszystko było po zorganizowaniu przez Jana Kobylańskiego Kongresu Obu Ameryk, na którym porozumiały się największe organizacje kontynentu amerykańskiego: Kongresu Polonii Amerykańskiej, Kongresu Polonii Kanadyjskiej i USOPAŁ. Kogoś kłuje w oczy jedność Polonii i Polaków. Kogo i dlaczego?
P.S. Autor jest profesorem tytularnym uniwersytetu oraz prez
esem Związku Polaków i Przyjaciół Polski w Meksyku.
Dr Zygmunt Haduch
Satyra w sądzie (Oskarżeni dziennikarze w procesie Jana Kobylańskiego ignorują bezkarnie obowiązujące procedury prawa)
- 08/26/2009 04:06 PM
Reklama








