O Polonii i Ameryce
W polonijnych, a także w polskich mediach głośno ostatnio o decyzji amerykańskiego Departamentu Stanu w sprawie ograniczenia programu "Work and Travel" umożliwiającego młodym ludziom z całego świata przyjazd na czas wakacji do Stanów Zjednoczonych na podstawie wizy J-1, by tu popracować, a za zaoszczędzone pieniądze obejrzeć Amerykę. Departament Stanu, pod którego auspicjami realizowany jest "Work and Travel", określa go jako program międzynarodowej wymiany kulturalnej adresowany do obcokrajowców w wieku od 18 do 23 lat, studiujących na studiach dziennych i znających język angielski na poziomie wystarczalności komunikacyjnej. Warunkiem uczestnictwa w programie jest znalezienie zatrudnienia w USA, najczęściej za pomocą organizacji sponsorskich, lub firm prywatnych, a także wniesienie przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych ustalonych przez Departament Stanu opłat. Program "Work and Travel" działa tylko w 5-miesięcznym okresie wakacji letnich – od maja do końca września.
Przykładem dobrego funkcjonowania "Work and Travel" w środowisku polonijnym może być letnisko Wisconsin Dells w stanie Wisconsin, do którego na okres wakacji przyjeżdżają tradycyjnie mieszkańcy Chicago z całymi rodzinami. Ponieważ wiele tamtejszych moteli należy do Polaków, a gośćmi są często również amerykańscy Polacy, to do pracy przy ich obsłudze zatrudniani są chętnie polscy studenci przejeżdżający do USA w ramach programu "Work and Travel". I wprawdzie dla studentów z Polski pragnących w czasie wakacji przede wszystkim zarobić korzystniejsza finansowo może okazać się praca w jednym z krajów Unii Europejskiej, to jednak możliwość poznania Stanów Zjednoczonych, ich mieszkańców, kultury i przyrody nie z hollywoodzkiego filmu, ale dzięki wizycie w USA sfinansowanej z pracy swych rąk, stanowi o atrakcyjności "Work and Travel". Z Polski na "Work and Travel" przejeżdża co roku około 10 tysięcy osób. Ogółem liczba uczestników programu wzrosła od około 20 tys. w 1996 r. do ponad 150 tys. w 2008 r. W ciągu ostatniej dekady z "Work and Travel" skorzystało prawie milion osób.
Niestety recesja w Ameryce odbiła się także na uczestnikach programu. Niektórzy z nich, wbrew kontraktowi, byli opłacani poniżej obowiązującej stawki. Trafiały się przypadki, że studenci zarabiali dolara na godzinę. Agencja Associated Press opisuje sprawę pewnej studentki, która miała zakontraktowaną pracę w restauracji w stanie Virginia, ale pobito ją i zmuszono do pracy striptizerki w nocnym klubie w Detroit. Wiele do życzenia pozostawiały warunki, w których musieli mieszkać niektórzy studenci, stłoczeni do maksimum i dzielący łóżka z innymi.
Najgłośniejszy przypadek w ostatnich miesiącach dotyczył fabryki czekoladek Hershey's w Pensylwanii. W sierpniu grupa kilkuset zagranicznych studentów pracujących tam za mizerne wynagrodzenie przy taśmie produkcyjnej zbuntowała się i zorganizowała uliczny protest, oskarżając Amerykanów o traktowanie ich jak niewolników. W sprawie tej nie chodziło jednak o studentów z Polski.
Publikowane przez amerykańskie media opisy przypadków jawnego wykorzystywania uczestników "Work and Travel" skłoniły ostatecznie Departament Stanu do wprowadzenia zmian. Ale jest to przysłowiowe wylewanie dziecka z kąpielą. Zamiast podjąć kroki, które ukróciłyby przypadki żerowania na zagranicznych studentach, urzędnicy amerykańskiego resortu spraw zagranicznych postanowili po prostu ograniczyć liczbę uczestników popularnego programu i wprowadzić moratorium na zgłaszanie nowych sponsorów, czyli firm chętnych do tymczasowego zatrudnienia zagranicznych studentów.
"Work and Travel " to nie tylko zwykły program wymiany kulturalnej to także element dobrze pojętej dyplomacji publicznej nastawionej, w przeciwieństwie do tradycyjnie pojmowanej dyplomacji, bardziej na wielostronną, otwartą współpracę oraz promocję, niż na tajne układy czy walkę o wpływy. Dlatego w interesie Ameryki leży, by program rozwijać, a nie redukować w obliczu możliwych do pokonania trudności.








