Czekając na przeszczep
“Nazywam się Artur. Mam 37 lat i jestem tatą 7-letniej Gabrysi, którą bardzo kocham. Chciałbym żyć i widzieć, jak dorasta. Jestem w Stanach od 11 lat. Pracowałem jako kontraktor. Po wirusowym zapaleniu nerek, całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa. Jestem dializowany 3 razy w tygodniu, po 5 godzin. Moje życie to ciągły koszmar, cierpienie i niepewność jutra. Chcę żyć dla córki Gabrysi i mamy Krystyny. Czekam na wspaniałomyślnego dawcę, który pozwoli mi wrócić do normalnego życia”.
Ten wzruszający apel słychać czasem na falach “Wietrznego Radia” – renomowanego, polonijnego programu, nadawanego na fali 1080 AM w Chicago. Co kryje się za tymi słowami? Kim jest człowiek, który – przełamując nieśmiałość i dumę – zdecydował się publicznie na tak osobistą prośbę? Czy nie zginie ona w fali kolejnych apeli i błagań o zdrowie i życie, jakich przecież sporo w miejscowych mediach?
Artura poznałem przez jego mamę – panią Krystynę. Zrozpaczona, szukała pomocy dla syna. No bo co można zrobić samej, pracując na sprzątaniu i nie mając nigdzie przysłowiowych “wejść”? Tym bardziej, że syn nie ma w Stanach uregulowanego pobytu. A tragedia uderzyła bezwzględnie.
– Ze szczęśliwego, pogodnego chłopaka stawał się powoli innym człowiekiem – pani Krystyna mówi przez łzy. – Bałam się o niego. Drżałam nawet, czy czegoś sobie nie zrobi.
Czy świadomość nieszczęścia nie załamie go. Przecież młody człowiek, wskutek takiej choroby może uznać, że jest wrakiem. Że nie ma szans na powrót do normalnego życia...
Nawet dziś, gdy najgorsze dni minęły, Arturowi trudno o tym spokojnie mówić. Czuł się wtedy, jak maszyna stopniowo odłączana od prądu. Bez pracy nerek, nieodprowadzany mocz zatruwa krew. Puchną nogi. Robią się z nich toporne kloce. Płyny podchodzą pod serce i płuca. Ciężko oddychać. Grozi zawał. Męczy ogólne osłabienie. Są zawroty głowy. Nadciśnienie. Obrzęk płuc. Toksyny powoli wyłączają organizm. Ale najgorsza może być świadomość, że to już koniec.
– Nie mogłem się z tym pogodzić – przyznaje Artur. – Ja i choroba? To przecież niemożliwe! Człowiek był bez przerwy aktywny. Pływanie, narty, biegi, wypady w teren. Całe życie na szybkich obrotach. A tu nagle taki dół...
Gdy siedzi przede mną, rzeczywiście trudno uwierzyć, że coś takiego mogło go trafić. Kawał chłopa. No i po Akademii Wychowania Fizycznego. W Krakowie. Wprawdzie kierunek trenerski, ale swoje przeszedł. Sporo krwi, potu i łez zostawił na boiskach, w salach gimnastycznych, na arenach sportowych. No ale wtedy przynajmniej wiedział, z czym walczy. Z czymś, co mógł zdefiniować. A tu – musiał zmierzyć się z Nieznanym. Z czymś, czego nie da się pokonać samą siłą woli, zacięciem, desperacką brawurą.
– Myślałem o chorobie, analizowałem ją, zastanawiałem się, co też takiego w życiu zaniedbałem, że akurat mnie to spotkało – dodaje. – I niczego takiego nie mogłem znaleźć. Zero papierosów. Alkohol? Jak każdy. Nawet mniej. Nie jestem z tych imprezujących. I nigdy nie byłem. Ze studiów wyniosłem zdrowe nawyki. Wiem, co to dobre odżywianie się. Aktywność fizyczna. Dbałość o ciało. W sumie – żadnych szaleństw. No więc dlaczego?
Lekarze wyjaśniali w skomplikowany sposób bezlitosną diagnozę – przewlekle, wirusowe zapalenie i niewydolność nerek. Z objawami choroby Buergera. Potęgowane przez kolejne przeziębienia, grypy, anginy. Stopniowo osłabiają i paraliżują nerki. I nikt na dobrą sprawę nie wie do końca, dlaczego choroba staje się odporna na antybiotyki i coraz ostrzej atakuje. Proces jest nieodwracalny. A nerki, w przeciwieństwie do wątroby, nie mają takiej zdolności regeneracji. Na szczęście, z jedną można jeszcze żyć. Ale jak siadają dwie – zaczyna się prawdziwy dramat.
– Po każdej dializie jestem wykończony – przyznaje Artur. – Bywało, że jak wstałem po zabiegu, to dosłownie leciałem na twarz. Miałem jakieś zaburzenia ciśnienia krwi. A po dializie, musiałem jeszcze godzinę, dwie leżeć, jak kłoda w domu. I dochodzić powoli do siebie.
Nic dziwnego. Zabieg, choć rutynowy, należy do poważnych. Krew jest wielokrotnie przetaczana do sztucznej nerki. Ta, pozbywa się toksyn, normalnie oddawanych z moczem. A w przerwach pomiędzy dializami – koszmar. Ścisła dieta. Niewiele płynów. I ta ciągła świadomość, że jutro– pojutrze, trzeba znowu podpiąć się do maszyny. Na 5 długich godzin. I tak bez końca...
– Czasu jest dużo i różne myśli przychodzą wtedy do głowy – przyznaje Artur. – Trudno się z tym pogodzić, że człowiek tyle jeszcze chciałby zrobić, i ma tak dużo planów, a tu choroba nie pozwala....
No i jak wytłumaczyć małej Gabrysi, że tatuś nie może z nią pobiegać, pograć w piłkę, pójść na basen. Że musi uważać na wszystko. Opowiadając o córce, Artur rozpromienia się.
– Jedna z najzdolniejszych w klasie – przyznaje z dumą. – Inteligentne, wrażliwe dziecko. Nauczyłem ją pływać. I w zeszłym roku właśnie miałem ją uczyć jeździć na nartach, gdy mnie trafiło...
Najważniejsze jednak, że ma dla kogo żyć. Gdy Artur wpadł ostatnio do redakcji, wymienić się newsami o przeszczepach, nerwowo patrzył na zegarek. Obiecał przecież córeczce, że przyjedzie wcześniej i się pobawią. Wspiera go Joanna. Są razem od paru lat. Gdyby nie ona, naprawdę ciężko by było. Mobilizuje do walki. Szuka na internecie nowinek medycznych. Śledzi dyskusje o chorobie nerek i przeszczepach. Podsuwa kolejne pomysły.
Może specjaliści z Loyola Hospital zainteresują się przypadkiem Artura? A może spróbować w Rush Hospital, a nie tam, gdzie teraz prowadzony jest Artur? Słyszała o dwóch “nielegalnych” z Meksyku. Podobno, mimo braku prawa do stałego pobytu, dostali zgodę na przeszczep. I to w Loyola!
Warto też sprawdzić, czy w USA obowiązuje ogólnokrajowa lista oczekujących na nerkę, czy też można coś przyspieszyć. Poza tym słyszała, że każdy stan, a nawet szpital też może niezależnie rejestrować biorców. Kto może być dawcą: tylko członek najbliższej rodziny czy nawet osoba obca? Ile kosztuje przeszczep? W Stanach, Polsce, krajach trzeciego świata, bo i tam przecież ludzie próbują. Ile płaci chory, a ile pokrywa “insiura w krajach trzeciego świata”? Gąszcz informacji, pogłosek, przypuszczeń. Ze wspólnym mianownikiem nadziei...
Siedzimy w studiu radiostacji WPNA 1490 AM w Oak Park. Audycja “Radio Interamer”. Sobota. Jedenasta piętnaście w nocy. Prowadzi red. Marek Kulisiewicz. Artur opowiada swą historię.
Może znajdzie się słuchacz, który zechce pomóc? Wskaże życzliwy szpital czy dobrego lekarza. Rzuci pomocną radą, wskaże życzliwy szpital czy dobrego lekarza. A może nawet zechce zostać dawcą? Może i szansa niewielka, ale cuda przecież też się zdarzają.
Trudno jednak w 15– 20 minut opowiedzieć całe życie. Wszystkie emocje, obawy, nadzieje. Czasem łamie się głos. Ale gdy w eter płynie historia Artura, ludzie reagują.
Dzwoni pan Wiesław. Dobrze zna ten ból. Sam przeszedł podobne korowody. Albo nawet i gorsze. Wysiadły mu obie nerki. Do dziś lekarze nie wiedzą, dlaczego. Pan Wiesław się zastanawia, że może to od prądu, który dawno temu, jeszcze w Polsce go porządnie skopał.
W Stanach – 4 lata czekania na dawcę. I tak krótko, bo kolejka to czasem i 8– 10 lat. Dializy, przeplatane pracą w “szapie”. Przy obrabiarkach. I coraz częstszymi wizytami w szpitalu. Na szczęście – było ubezpieczenie. I w końcu – cud. Świadomym dawcą jest anonimowa kobieta. Żyje, choć zwykle dawcami są ofiary wypadków. Co ją skłoniło do ofiary? Pan Wiesław do dziś nie wie.
– Nie dali mi kontaktu na nią; powiedzieli, że może kiedyś, po latach... – wyjaśnia. A chciałby jej po ludzku podziękować. No bo kto tak od siebie daje cudzej osobie nerkę? W dzisiejszych czasach? I to bezpłatnie? Z dobrego serca? A jednak! Okazuje się, że nawet w tej drapieżnej, kapitalistycznej Ameryce ludzie mają jeszcze serce.
Po przeszczepie jednej nerki, pan Wiesław wrócił do życia. Ale co przeżył, to jego. Operacje serca, zagrożonego podbiegającymi płynami ustrojowymi. Zablokowany stent, czyli metalowa wstawka przepływowa w przewodzie z nerki. Kolejne zabiegi i operacje. Na koniec – kilka dni na urwanym po znieczuleniu filmie. Ale gdy obudził się w końcu na szpitalnym łóżku po ostatniej operacji, wiedział już, że będzie dobrze. I chciałby ten optymizm zaszczepić Arturowi.
– Człowiek nie może się bać – podsumowuje. – Trzeba walczyć. Bo gdy siądą nawet obie nerki, to jeszcze nie jest koniec świata. Bywa znacznie gorzej, jak Kuzynka w Polsce już chyba dwudziesty dziewiąty rok ciągnie na dializach.
Dla Artura, pan Wiesław to kopalnia wiedzy. I źródło trzeźwego optymizmu. Na własnej skórze przerabiał to, przez co teraz przechodzi Artur. I pan Wiesław nie owija w bawełnę. Mówi, co i kiedy czeka pacjenta.
Łatwo nie będzie, ale ludzie mają gorzej. Znacznie gorzej. No bo co, na ten przykład, ma powiedzieć 25-letnia Polka, z rakiem mózgu i bez ubezpieczenia? Jedyne, co może zrobić, to załapać się na jakiś lek eksperymentalny. Ale też nie wiadomo, z jakim skutkiem. I na jak długo.
A w Stanach – wiadomo: lekarze, z brutalną szczerością podchodzą do pacjenta. “Ma pani 6 miesięcy życia...” – usłyszała tamta Polka. Po takiej diagnozie, naprawdę trudno się pozbierać. Ale za to każdy dzień to dar niebios. Dopiero wtedy człowiek docenia, co to jest życie. I jak naprawdę smakuje kawa i lampka wina, koncert z przyjaciółmi, rozmowa z kimś bliskim...
Pan Wiesław rozważał każdą możliwość. Nerka kosztuje w Chinach zaledwie 10,000 dolarów. Niby tanio. Ale trzeba doliczyć przelot, sam zabieg, nieznane koszty dodatkowe. No i nie wiadomo, w jakim szpitalu i kto będzie kroił człowieka. Ryzyko w sumie cholerne...
– Wolałem chodzić całymi latami na dializy w Stanach, niż przejść operację w jakimś garażu, z ręki jakiegoś rzeźnika – podsumowuje pan Wiesław, z typową dla siebie otwartością.
Pokusa jednak jest. Turystyka przeszczepowa to Indie, Brazylia, Indonezja, kraje byłego Związku Radzieckiego. Polska raczej odpada. Dawcami mogą tam być tylko najbliżsi członkowie rodziny. Tymczasem Artur ma w kraju tylko kilku kuzynów. Rzucił wśród nich hasło, że jakby któryś zdecydował się pomóc to nieba przychyli. Zwróci wszystkie koszty. Wynagrodzi. Na razie chętnych nie ma. Ale sprawa pozostaje otwarta. Tym bardziej, że wiadomo, iż rekompensata musi być. Nie chodzi o nielegalny biznes i lewy zarobek. Raczej o rekompensatę za czas na badania, urlop z pracy, leki, właściwe odżywianie się, niezbędne podróże.
W Polsce, mimo oficjalnych zakazów i 5,000 zł kary za samo ogłoszenie, istnieje czarny rynek na organy. Nerkę można kupić już za 60,000 zł. Inni windują ceny do 150 tys. euro. I to bez zabiegu. Są firmy, specjalizujące się w znajdowaniu dawców i organizowaniu p. euro. I to bez zabiegu. Są firmy, specjalizujące się w znajdowaniu dawców i organizowaniu przeszczepów. Ale zawsze jest ryzyko. Finansowe i kryminalne.
W Stanach zresztą też. Niedawno, pewien Izraelczyk dostał 2.5 roku więzienia za handel organami. Ale na większą skalę. Prawo zabrania handlu organami, ale nie utrudnia oddawania ich. Nawet obcym. Normalnie, chory czeka w kolejce. Nawet i 10 lat. Chyba, że znajdzie kogoś, kto chce mu oddać nerkę.
Wtedy, po badaniach obu osób, następuje operacja. Poważna, choć już rutynowa i raczej bezpieczna. Z tym, że trzeba potem do końca życia brać prochy, żeby organizm nie odrzucił przeszczepu.
Wie coś o tym pan Wiesław. – Sam już nawet nie wiem, ile tych tabletek dziennie łykam – wyjaśnia. – Może nawet ze trzydzieści. Ale to niewielkie utrudnienie, gdy człowiek może odzyskać prawie pełnię zdrowia i niezależności. Wrócić do życia. Prowadzić biznes. Artur miał firmę budowlaną. W najlepszych czasach zatrudniał kupę ludzi. Było na dom, wakacje, oszczędności. Potem, wszystko zaczęło topnieć. – Kolegów szybko ubywało – wspomina z goryczą. – Wokół człowieka robi się pusto.
Firma nadal jest, choć teraz na papierze. Ale można byłoby jeszcze postawić ją na nogi. Z tym, że Artur raczej nie targałby już tubajforów po dachach, ale doglądnąć budowy czy remontu jeszcze mógłby. Lata doświadczenia ma za sobą. Kontakty też pozostały. Żeby tylko zdrowie odzyskać..
Wie, że nie będzie łatwo. Największa niepewność dotyczy tego cholernego statusu imigracyjnego. Ten wątek powraca nieubłaganie. – Bzdura! – uspokaja pan Wiesław. – Mnie nigdy nikt nie pytał o “zieloną kartę”, czy obywatelstwo. Po prostu przeszczepili mi nerkę.
Teraz najważniejsze, to znaleźć dawcę. Nawet takiego, który grupą krwi nie pasuje do Artura. Wtedy, dawca, po prostu udostępnia nerkę innej osobie, pierwszej na liście oczekujących. Ale za to, w zamian za odstąpienie nerki nienadającego się mu dawcy, Artur trafia na przód listy oczekujących. I jest pierwszy, gdy tylko trafi się organ z jego grupą krwi.
Szansa więc jest. Tym bardziej, że ostatnio słychać w Stanach o powstawaniu takich łańcuszków ludzi dobrej woli. Na początku sierpnia, Stany obiegła informacja o niezwykłym darze życia. Czarnoskóra Honica Brittman z Północnej Karoliny, podarowała swą nerkę obcemu nowojorczykowi. Za darmo! I potem już poszło.
– A cóż mam do stracenia? – mówi Honica, matka, samotnie wychowująca czwórkę dzieci, leżąc na szpitalnym łóżku w nowojorskim Columbia University Medical Center.
– To wspaniałe uczucie przedłużyć komuś życie.
Honica chciała podarować nerkę członkowi rodziny, czekającemu na przeszczep. Nie zgadzała się jednak grupa krwi. Honica postanowiła więc, mimo wszystko, oddać organ obcej osobie. Liczyła, że skłoni to innych do pomocy potrzebującym. I łatwiej będzie znaleźć nerkę dla członka rodziny.
W ten sposób ruszył łańcuszek ludzi dobrej woli. Honica uruchomiła pierwszy z pięciu przeszczepów nerek. W kolejce czekała para gejów, zwlekająca ze ślubem do udanego zabiegu. Zaangażowanych było dwóch ojców z synami. A więc jedna nerka ratuje pięć osób. Sporo, biorąc pod uwagę, że w samych Stanach, na taki przeszczep czeka ponad 90,000 osób. A Honica była dodatkowo cenna – żywy dawca znacznie zwiększa szanse przyjęcia organu i jego żywotność.
Ostatecznie, łańcuszek zadziałał tak: Britmann dała nerkę 39-letniemu producentowi telewizyjnemu, Adamowi Abernahty. Jego partner od 10 lat – Dave Ferguson z kolei podarował nerkę biznesmenowi ze stanu Nowy Jork – Arnoldowi Jamalowi. W odpowiedzi, najmłodszy z jego 4 synów – student, podarował swą nerkę 23-latkowi, który przyjechał z Haiti. A jego znajomy przekazał nerkę emerytowanemu nauczycielowi z New Jersey. Zaś jego żona, dała swój organ innej kobiecie, od 4 lat czekającej na przeszczep.
Uff... Trochę to skomplikowane, ale najważniejsze, że się udało.
W serię przeszczepów zaangażowana była więc spora grupa mężczyzn i kobiet w wieku 23– 68 lat– 68 latu 23– 68 lat. Plus – 10 ekip chirurgicznych, które w przeciągu 2 dni dokonały wszystkich operacji.
– A wszystko to ruszyło za sprawą młodej kobiety, która zdecydowała się przekazać swą nerkę nieznanej osobie – mówi Lloyd Ratner, chirurg zaangażowany w serię przeszczepów. – Co ważniejsze, widać tu już pewien trend. Rokrocznie, zdarza się do 200 podobnych przypadków. A każdy skłania innych do bezinteresownej pomocy.
Większość uczestników łańcuszka ma zamiar spotkać się po udanym zabiegu.
– Nie mogę się już doczekać, by ich poznać – mówi Brittman.
Nasz Artur liczy na podobny gest solidnym zabiegu.
– Nie mogę się już doczekać, by ich poznać – mówi Brittman.
Po programie w “Radiu Interamer”, zadzwonił też pan Ryszard. Żona pracowała w Loyola Medical Center. Trzeba spróbować, bo pracuje tam wielu Polaków. Są znakomici chirurdzy. W tym – od operacji serca. Nie brakuje znanych internistów. Na pewno pomogą. Doradzą...
Zadzwoniła też pani Mira. Chirurgiem wprawdzie nie jest, ale ma świetne zioła. Dobre zwłaszcza na zapalenia. Na pewno pomoże. Bezpłatnie. Biorę namiary. Spróbujemy i tej terapii.
Jest też Chicago pani Maria Klich. Zajmuje się bioenergoterapią. Przyjmie Artura za darmo. Spróbować nie zaszkodzi. Wesprzeć człowieka, ogólnie wzmocnić organizm.
Kiedyś miała taką sytuację – jako opiekunka do amerykańskich dzieci opiekowała się dziewczynką, której po urodzeniu siadały właśnie nerki. Niańczyła małą. Trzymała swe gorące, napromieniowane energią ręce na plecach przytulanego dziecka. No i mała z tego wyszła. Rodzice do dziś nie wiedzą, jakim cudem. Pani Maria nie powiedziała. Może więc i z Arturem warto spróbować?
A ona samo teraz już wie, że musi o siebie zawalczyć. Że nie ma co rozpamiętywać przyczyn i następstw choroby, tylko wziąć się z nią za łby. Ale mądrze. I przy pomocy tych, którzy mogą asystować i pomagać. A jest ich już spora grupa. Lekarzy, znajomych, dziennikarzy. I całkiem obcych, lecz bardzo życzliwych ludzi, którym obiła się o uszy ostatnia wojna Artura.
– Nie miałem pojęcia, że tych przyjaciół jest tak wielu – mówi wzruszony Artur. – To już niemal cała armia ludzi dobrej woli.
Artur wierzy, że będzie ich coraz więcej. I że wspólnie, na pewno się uda! W końcu obiecał przecież Gabrysi, że nauczy ją jeździć na nartach. I co to byłby za tato, gdyby słowa nie dotrzymał?
– Szlag mnie trafi, ale wyzdrowieję – mówi przekornie. A jeżeli się już czymś martwi, to jedynie tym, gdzie pomieści wszystkich tych dobrych ludzi na weselu Gabrysi. Bo nie ma wątpliwości, że będzie to całkiem spora grupa.
Andrzej Wąsewicz
P.S. Dodatkowe informacje i kontakt w tej sprawie – u autora, tel. (773) 577– 6218.








