Deszcz na pustyni z zaległą lekturą w tle
Zastanawia mnie jak wielu z nas zna to uczucie: jedziesz na wyczekiwane wakacje, a tu – deszcz, który pada w tym miejscu tylko siedem razy w roku, ale ty właśnie trafiasz na ten tydzień. Większość z nas się wścieka na irracjonalną złośliwość losu, na cholernego pecha...
- 06/05/2011 01:44 PM
5 czerwca 2011
Zastanawia mnie jak wielu z nas zna to uczucie: jedziesz na wyczekiwane wakacje, a tu – deszcz, który pada w tym miejscu tylko siedem razy w roku, ale ty właśnie trafiasz na ten tydzień. Większość z nas się wścieka na irracjonalną złośliwość losu, na cholernego pecha i na męża, który wybrał wakacje w tym terminie, w tym miejscu i nie sprawdził długoterminowej pogody.
W czasie moich krótkich wakacji trafiłam na deszcz na pustyni i uznałam to za...szczęście. Patrzyłam na roślinność i ludzi stęsknionych deszczu i czułam się trochę jak szaman, którego sama obecność już czyni cuda. Ofiarowałam im deszcz, a sobie czas na zaległą lekturę.
Wpadło mi w ręce jedno z dobrze sprzedających się polskich czasopism kobiecych. Co prawda mocno przeterminowane, ale na wakacjach nie ma to najmniejszego znaczenia. To co najbardziej mnie w nim uderzyło, to zachwyt innymi krajami; fotoreportaże, zdjęcia i nawet moje ulubione felietony – wszystko poświęcone światowi dalekiemu od tego, co nad Wisłą. W jednym z artykułów dziewczyn pisze o samotnej podróży do Indii w celu praktykowania jogi, potem ktoś opisuje Andaluzję, tak jakby spędził tam całe swoje życie, choć urodził się w Mońkach, następnie tekst o festiwalu jedzenia w Singapurze, a w dziale „kultura” - obszerny artykuł o francuskiej pisarce, mieszkającej w stanie Maine.
Przeglądając czasopismo, nachodzi mnie smutna refleksja: po to kupuję polskie gazety, skoro czytam w nich o świecie poza Polską? A mnie się tęski do opowieści o tym, co nowego może zaoferować mój kraj, o tym jak nowatorsko można w nim spędzić wakacje, gdzie wyjechać na urlop pod gruszą, albo do eleganckiego spa. I chciałabym czytać sobie w takim przeterminowanym magazynie felietony pisane językiem uchodzącym za polski, bez tych wszystkich anglojęzycznych wtrąceń, które tylko drażnią, ale i śmieszą z perspektywy mieszkania w kraju, który posługuję się na co dzień „dajrekszynami” i „dilerami”. Biorąc do ręki polską gazetę fajnie byłoby rozwinąć swój język ojczysty, a nie snuć domysłów jaka nowa kalka językowa właśnie się upowszechniła i czemu to ma służyć.
Słuchając kropel uderzających o szybę mojego samochodu przemierzającego pustynię, wyglądając słońca przebijającego się przez chmury, mając w pamięci uśmiech tubylców doceniających deszcz, za całą pewnością nie tęsknię do polskiej rzeczywistości, która zachowuje się jak młodsza siostra z kompleksami w stosunku do starszej, której na imię America i która nie musi nikogo udawać.
Karolina
Reklama








