Racja stanu, według słownika PWN, to „pojęcie powstałe w starożytnym Rzymie (ratio status) związane z uznaniem dobra, interesu i potrzeb państwa za wartość nadrzędną, wytyczną działania nie tylko organów państwowych, ale i obywateli”.
Według Wikipedii to z kolei „nadrzędny interes państwowy, interes narodowy, wyższość interesu państwa nad innymi interesami i normami, wspólny dla większości obywateli i organizacji działających w państwie lub poza jego granicami, ale na jego rzecz”. Dalej czytamy, że za twórcę nowożytnej koncepcji racji stanu uważany jest Niccolò Machiavelli, natomiast pierwsze użycie terminu „racja stanu” przypisuje się arcybiskupowi Giovanniemu della Casa.
Przypominam o tym pojęciu, ponieważ racje stanu – polska i amerykańska – zupełnie się rozjechały. A przynajmniej to, co rządy obu krajów uważają za ratio status. Stany Zjednoczone w praktyce zakończyły swoje wsparcie dla Ukrainy, która opiera się inwazji Rosji. Prezydent Donald Trump zapowiedział natychmiastowe negocjacje z prezydentem Rosji Władimirem Putinem i zadzwonił najpierw do swojego wroga, zanim jeszcze skontaktował się ze wspieranym sojusznikiem. Wysłał też Wołodymyrowi Zełenskiemu sygnał, że należy porzucić nadzieje na odzyskanie zajętych przez Rosję ziem, a jego sekretarz obrony Pete Hegseth twierdził, że członkostwo Kijowa w NATO jest czymś zupełnie nierealnym. I to nie jedyny przednegocjacyjny strzał w stopę. Szef Pentagonu publicznie wykluczył możliwość wysłania wojsk USA na Ukrainę i oświadczył, że priorytetem jego racji stanu jest odstraszanie przed wojną na Pacyfiku.
Takie zakotwiczenie negocjacji, jeszcze przed rozpoczęciem rokowań to nic innego jak poddanie Ukrainy. Tak przynajmniej twierdzi John Bolton, który pełnił funkcję doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego podczas pierwszej administracji Trumpa. „Wielokrotnie ostrzegałem, że Trump będzie faworyzował Rosję w negocjacjach między Zełenskim a Putinem. Osiągnięcia militarne Rosji były żałosne, ale Trump usprawiedliwia decyzję Putina o inwazji (…). Szkody dla interesów bezpieczeństwa USA sięgną daleko poza Europę Środkową, co widzą nasi przeciwnicy na Bliskim Wschodzie i w regionie Indo-Pacyfiku– ” – napisał Bolton na platformie X. Na domiar złego Trump dogadując się z Putinem pominął zupełnie Europę, w tym także Polskę.
Rozmowę Trumpa z Putinem media zdążyły już okrzyknąć czarnym momentem w historii Starego Kontynentu. W Szwecji, która już po rosyjskiej agresji zrezygnowała z neutralności i wstąpiła do NATO, zaczęto porównywać inicjatywę Trumpa z niesławnym układem monachijskim z 1938 roku. Rzeczywiście rozmowa z Putinem była wydarzeniem, którego Europejczycy i Ukraińcy obawiali się od miesięcy, jeśli nie lat. Decyzje USA oznaczają, że rządy europejskie będą teraz ponosić główną odpowiedzialność za własną obronę — a także za obronę Ukrainy. Chyba że Europejczycy grzecznie pogodzą się z faktem, że nowy pokój będzie zawarty przez Amerykanów i Rosjan bez konsultacji nimi i przy ogromnych naciskach na Ukrainę.
Trump wydaje się też realizować scenariusz wycofywania się ze zobowiązań USA dotyczących bezpieczeństwa europejskiego, odchodząc od roli gwaranta porządku na Starym Kontynencie, jaką odgrywały od zakończenia II wojny światowej. A Europa w obecnym stanie musiałaby podjąć naprawdę gigantyczny wysiłek, aby móc się bronić sama. Po zakończeniu wojny na Ukrainie funkcjonująca w trybie wojennym Rosja zacznie naciskać na kraje wschodniej flanki NATO, próbując je zdestabilizować.
Polska udzieliła pomocy Ukrainie nie tylko z powodów humanitarnych i nie tylko z powodu odruchu solidarności z napadanym przez większego sąsiada krajem. Stała za tym także twarda polityczna kalkulacja. Krótko mówiąc: robiła to we własnym interesie. Polską racją stanu jest bowiem, aby za wschodnią granicą mieć przewidywalnego, prozachodniego sąsiada, a nie pozbawiony suwerenności twór będący częścią odradzającego się rosyjskiego imperium. W tym kontekście Ukraińcy walczyli (i walczą nadal) za Polskę odsuwając w czasie groźbę otwartej konfrontacji z Rosją. Zgniły pokój zawarty kosztem Ukrainy może kupić sąsiadom Rosji tylko chwilę czasu, ale na pewno nie uczyni ich bezpieczniejszymi. Pamiętajmy, że od układu w Monachium do wybuchu wojny minął zaledwie niecały rok.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.