Królowa pracowni
Tak, koza. I to nie byle jaka, bo krnąbrna, niezależna i z charakterem, który mógłby konkurować z samym Picassem. To właśnie ona, z rogami sterczącymi dumnie niczym korona, z psotnym spojrzeniem i uporem godnym prawdziwej koziej arystokratki, stała się dla Picassa czymś więcej niż tylko zwierzęciem domowym.
Esmeralda trafiła do Picassa w latach 40. XX wieku, kiedy osiedlił się w Vallauris, malowniczym miasteczku na południu Francji. Podobno przygarnął ją od miejscowego rolnika, urzeczony jej charakterystycznym wyglądem i niesfornym temperamentem. Była z nim przez wiele lat, stając się nieodłącznym elementem jego życia i artystycznego królestwa a także – jak twierdzą niektórzy – jedną z jego najdziwniejszych muz. Przechadzała się po pracowni mistrza jak królowa, wyjadała resztki z talerzy, a czasem – ku rozpaczy gości – „korygowała” dzieła sztuki, przypadkowo tupiąc kopytem w rozlaną na podłodze farbę.
Nie znosiła obojętności i czuła się pełnoprawnym członkiem artystycznej świty. Reagowała na otoczenie z niezwykłą swobodą i nonszalancją – potrafiła przewracać puszki z farbą, rozrzucać pędzle i zdawała się mieć własne upodobania artystyczne. Czasem długo wpatrywała się w niektóre obrazy Picassa, jakby oceniając ich wartość, a innym razem z pełnym lekceważeniem ignorowała nawet największe arcydzieła. W momentach, gdy coś jej się nie podobało, potrafiła głośno pobekiwać, jakby w proteście przeciwko kompozycji. Picasso śmiał się z tych wybryków, traktując je jak część artystycznego chaosu, który tak bardzo kochał.
Często można było ją zobaczyć, jak beztrosko żuje stare płótno, a nawet rozkłada się leniwie na stosie szkiców mistrza. Picasso uwielbiał jej towarzystwo. Twierdził, że wprowadza do jego życia element „dzikiego porządku”, co wydaje się całkiem logiczne w kontekście jego artystycznej filozofii. Poza tym Esmeralda nigdy nie krytykowała jego obrazów, nie robiła mu scen zazdrości i nie próbowała go poprawiać. W przeciwieństwie do niektórych ludzkich towarzyszy życia, po prostu była sobą – i to wystarczyło.
Miejscowi w Vallauris początkowo patrzyli na ten duet jak na dziwactwo. Z czasem jednak Picasso, ubrany w pasiastą koszulkę, z pędzlem w jednej ręce i kozą na smyczy w drugiej, stał się lokalną atrakcją. Esmeralda z kolei miała w sobie coś z hiszpańskiej arystokratki – była dumna, nieprzewidywalna i miała własny styl. Gdy ktoś jej nie przypadł do gustu, potrafiła ugryźć go w łydkę.
Anarchistka w pracowni
W 1950 roku Picasso stworzył jedno ze swoich najbardziej znanych dzieł – rzeźbę, którą zatytułował po prostu La Chèvre („Koza”). Była to niezwykła kompozycja. Zbudowana z kawałków drewna, drutu, starych naczyń i wiklinowego kosza, wyglądała jakby powstała w wyniku spontanicznego kaprysu. Picasso eksperymentował z materiałami, tworząc coś, co wyglądało jak połączenie zabawki, antycznego totemu i współczesnej abstrakcji.
Ale w tej przypadkowej kompozycji kryła się głęboka prawda o Esmeraldzie. Bo nie ma wątpliwości, że to ona była inspiracją dla powstania tego dzieła. Rzeźba oddawała jej niezależność, pewność siebie i charakterystyczny, lekko nonszalancki wyraz pyska. Picasso nie idealizował koziej natury – ukazał ją taką, jaką była: dziką, nieokiełznaną i pełną życia.
Czy Esmeralda naprawdę była muzą Picassa? Bez wątpienia. W końcu to ona swobodnie przechadzała się po jego pracowni, przestawiała tubki z farbami i zostawiała „artystyczne ślady” na podłodze. Można powiedzieć, że była współautorką jego dzieł – nie bez powodu Picasso często twierdził żartobliwie, że Esmeralda „rozumie sztukę lepiej niż wielu ludzi”. Nie musiała mówić, by inspirować. Wystarczyło, że była sobą.
Goście odwiedzający pracownię relacjonowali, że Picasso mówił o niej jak o prawdziwej artystce. Niektórzy uważali, że wpływała na jego kreatywność, inni traktowali ją jako kaprys ekscentrycznego mistrza. Niezależnie od opinii, Esmeralda bezsprzecznie stała się częścią legendy Picassa. A jej obecność w pracowni dowodzi, że natchnienie może przychodzić z najmniej spodziewanych stron.
Dziś rzeźba La Chèvre stoi dumnie w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, przypominając światu o niezwykłej relacji Picassa i Esmeraldy. I choć prawdziwa Esmeralda, ta z krwi i kości, odeszła już dawno temu, jej duch nadal żyje – w anegdotach, wspomnieniach i właśnie w tej jednej, niezwykłej rzeźbie.
W historii sztuki nie brakuje artystów, którzy otaczali się zwierzętami. Salvador Dalí miał mrówkojada, Frida Kahlo – małpki, a Picasso miał kozę, która niemal dosłownie wchodziła mu na głowę. Esmeralda była częścią jego artystycznego świata. I choć nie pozowała do portretów, jej duch unosi się nad każdym dziełem, które powstało w Vallauris. Była symbolem niezwykłego podejścia Picassa do życia i twórczości.
Picasso zawsze twierdził, że sztuka powinna być wolna i dzika, tak jak koza uciekająca przed człowiekiem, który chce ją zamknąć w zagrodzie. Jego podejście do pracy odzwierciedlało ten sam bunt przeciwko ograniczeniom – sztuka nie miała być realistyczna, lecz dynamiczna, przeobrażona i pełna energii. W swojej twórczości Picasso nieustannie eksperymentował z formą, tak jak Esmeralda instynktownie ignorowała narzucone jej granice.
Dla niego sztuka, podobnie jak koza, miała być nieokiełznana i niemożliwa do przewidzenia – odrzuca reguły i stale ucieka
przed konwencją. Esmeralda była ucieleśnieniem tej idei – anarchistką, która nie dbała o konwenanse i zawsze szła własną drogą. I może właśnie dlatego stała się dla niego tak ważna.
Monika Pawlak