Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Wojna nazw

Wojna nazw
Grenlandia

Autor: Adobe Stock

Mogłoby się wydawać, że amerykański Kongres ma wiele ważnych rzeczy do robienia. W końcu stanowi organ ustawodawczy jednego z najważniejszych krajów świata. Wydaje mi się jednak, iż republikański poseł Buddy Carter ze stanu Georgia ma jakieś zupełnie spaczone priorytety. Mianowicie ostatnio zaproponował nową ustawę o niezwykle atrakcyjnej nazwie: „Red, White, and Blueland Act of 2025”. W swym legislacyjnym majstersztyku proponuje, by amerykański rząd zmienił nazwę Grenlandii na „Red, White, and Blueland”, czyli na Krainę Czerwieni, Bieli i Błękitu. Jest to oczywiście gest w stronę wcześniejszych wypowiedzi obecnej administracji, która chciałaby przejąć duńską posiadłość w imię „interesów strategicznych”.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Proponowana ustawa nakazuje sekretarzowi spraw wewnętrznych Dougowi Burgumowi nadzorowanie zmiany nazwy i zapewnienie, że „oficjalna dokumentacja i mapy będą się odnosić do Grenlandii pod jej zaktualizowaną nazwą”. Ten sam akt prawny upoważnia również prezydenta do rozpoczęcia negocjacji z Danią „w celu zakupu lub w inny sposób przejęcia Grenlandii”. W czasie konferencji prasowej pan poseł Carter powiedział dodatkowo: „Prezydent Trump prawidłowo zidentyfikował zakup tego, co jest teraz Grenlandią, jako priorytet bezpieczeństwa narodowego i z dumą powitamy jej mieszkańców, by dołączyli do najswobodniejszego narodu, jaki kiedykolwiek istniał, gdy nasz negocjator naczelny podpisze tę monumentalną umowę”.

Jest jednak pewien problem. „Nie chcemy być Duńczykami” – powiedział premier Grenlandii, Múte Egede. „I nie chcemy być Amerykanami. Chcemy być Grenlandczykami”. Premier Danii Mette Frederiksen również twierdziła stanowczo, że ​​Grenlandia nie jest na sprzedaż i że to Grenlandczycy muszą podjąć decyzję o swojej niepodległości.

Pomijając ewentualne cele strategiczne oraz jakiekolwiek inne argumentacje, chciałbym nieśmiało przypomnieć, iż żaden kraj nie ma prawa zmieniać oficjalnej nazwy innego kraju, niezależnie od intencji. Pomysł kongresmena Cartera jest po prostu kretyński i na szczęście (tak mi się przynajmniej pochopnie wydaje) nie ma szans na zatwierdzenie. Zanim Hitler najechał na Polskę we wrześniu 1939, nie ogłosił nagle, iż kraj nad Wisłą będzie się odtąd nazywał „Deutschland Bis”. W nowszej historii Czesi sami postanowili zmienić angielską nazwę swojego kraju z Czech Republic na Czechię, ale zrobili to głównie po to, by nie używać dwóch słów do państwowego nazewnictwa. Natomiast w znacznie mniejszej skali gmach Sears Tower w Chicago został przemianowany na Willis Tower, ale wszyscy nadal używają starej nazwy, zastanawiając się nad tym, kim jest Willis i czego on chce.

Cały ten nazewniczy galimatias powstał przede wszystkim dlatego, iż prezydent Trump postanowił, że nie będzie już Zatoki Meksykańskiej, tylko Zatoka Amerykańska. O ile tacy potentaci jak firma Google pomysł ten zaakceptowali, Meksykanie nie kryją, że zmianę nazwy mają gdzieś (i to nie w zatoce) i że pozostaną przy starej nomenklaturze. A agencja Associated Press naraziła się władzy i została wykluczona z Białego Domu oraz pokładu Air Force One, ponieważ nadal używa nazwy Zatoka Meksykańska.

Jest to oczywiście spór o nic. W przeciwieństwie do oficjalnych nazw krajów, każdy może sobie nazywać inne obszary geograficzne jak mu się żywnie podoba, gdyż nie niesie to ze sobą żadnych konsekwencji. Ja osobiście jestem zdania, że Zatoka Meksykańska (vel Amerykańska) winna się nazywać Zatoką Gdańską na Emigracji, choć wątpię, czy jakiś Anglosas byłby to w stanie poprawnie wymówić. Jeśli zaś chodzi o najwyższą górę Ameryki, która ma się przestać nazywać Denali i wrócić do nazwy Mount McKinley, ponownie proponuję rozsądny i zrozumiały kompromis: Amerykańskie Rysy.

Spór o nazwę tej góry jest doskonałym przykładem totalnego bezsensu tego wszystkiego. W 1975 roku parlament stanu Alaska zwrócił się do rządu federalnego USA o oficjalną zmianę nazwy z „Mount McKinley” na „Denali”. Jednak pomysłowi temu sprzeciwiali się systematycznie przedstawiciele stanu Ohio w Kongresie, bo to stamtąd pochodził prezydent William McKinley, który notabene z Alaską i górą nigdy nie miał nic wspólnego, a zasłynął głównie z tego, że został zamordowany przez zamachowca.

Nazwa Denali pochodzi z języka koyukon, w którym „deenaalee” oznacza coś wysokiego. Dopiero w sierpniu 2015 roku sekretarz spraw wewnętrznych Sally Jewell ogłosiła, że ​​nazwa zostanie oficjalnie zmieniona na Denali we wszystkich dokumentach federalnych. Jednak w grudniu 2024 roku prezydent elekt Donald Trump oświadczył, że planuje przywrócić oficjalną nazwę góry, czyli Mount McKinley.

Liczni rdzenni mieszkańcy tego obszaru mieli własne nazwy dla tego szczytu. Lokalna nazwa góry w języku koyukon athabaskan, używana przez rdzennych Amerykanów mających dostęp do zboczy góry, to Dghelay Ka’a („Wielka Góra”). Pierwsze historyczne europejskie dostrzeżenie Denali miało miejsce 6 maja 1794 roku, kiedy to George Vancouver wspomniał w swoim dzienniku o „odległych, zdumiewających górach”. Jednak, co nietypowe, nie nazwał tego masywu.

Góra została po raz pierwszy nazwana jako Tenada na mapie Ferdinanda von Wrangla w 1839 roku. Von Wrangel był głównym administratorem rosyjskich osad w Ameryce Północnej od 1829 do 1835 roku. I w czasach, gdy Alaska znajdowała się pod rosyjskim panowaniem, powszechną nazwą góry była Bolshaya Gora (ros. Большая Гора, czyli „Duża Góra”).

Góra stoi nadal tam, gdzie wykształciła się przed milionami lat, a jak ją zwał, tak ją zwał. Nie widzę niczego specjalnie zdrożnego w przemianowaniu jej na Amerykańskie Rysy albo przynajmniej na Kasprowy Peak.

Andrzej Heyduk

Reklama

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama