Największym zwycięzcą okazał się niskobudżetowy film Seana Bakera „Anora” – utrzymana w szybkim tempie mieszanka kilku tradycyjnych gatunków filmowych. Historia striptizerki z Nowego Jorku, która wdaje się w związek z nastoletnim synem rosyjskich oligarchów, odwraca baśń o Kopciuszku do góry nogami. Potencjalny książę z bajki jest niedojrzałym hulaką, a szansa na odmianę losu tytułowej bohaterki okazuje się być tylko złudną iluzją. Witamy we współczesnej, brutalnej rzeczywistości geopolitycznego rozwarstwienia społecznego! Baker odebrał w niedzielę aż cztery statuetki: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz oryginalny i montaż. Pod względem ilości wyróżnień zdobytych w pojedynczym roku wyrównał niniejszym rekord dzierżony przez dziesiątki lat przez samego Walta Disneya. Piąty Oscar dla tego filmu trafił w ręce odtwórczyni roli głównej – Mikey Madison.
Oczywiście, kwestia tego, czy „Anora” rzeczywiście zasłużyła na deszcz nagród Amerykańskiej Akademii jest mocno dyskusyjna. Wiele osób widzi w tej produkcji co najwyżej sprawnie zrealizowane kino rozrywkowe. Jeszcze inni nie kryją swojego oburzenia z racji licznych wulgaryzmów i śmiałych erotycznie scen. Pamiętajmy jednak, że nie istnieją żadne konkretne kryteria jakości dzieła filmowego, które pozwoliłyby uzyskać obiektywny werdykt. De gustibus non est disputandum.
.jpg)
Wydaje mi się, że za sukcesem „Anory” w dużej mierze stoją przeprowadzone w ostatnim czasie zabiegi powiększenia i odmłodzenia gremium Akademii. W ciągu zaledwie kilku lat ilość członków zwiększyła się z około 6000 do prawie 10000 osób. Wśród nowo przyjętych dominują twórcy młodszego pokolenia, mniejszości rasowe, kobiety i osoby spoza Stanów Zjednoczonych. Świat kina staje się coraz bardziej zintegrowaną globalną wioską, a dominujący głos powoli przejmują osoby, które wychowały się w epoce popularności gier komputerowych. Wiele z nich reprezentuje system wartości estetycznych znacząco różniących się od klasycznej formy kina. Te filmy, które były kiedyś uznawane za wybitne, dziś są często postrzegane jako nudne. W ramach nowego kanonu, akcja powinna być wartka, w miarę łatwa do zrozumienia i momentami śmieszna. Dobrze jeżeli scenariusz porusza jakieś ważne problemy, ale tylko w taki sposób, żeby nie wprowadzić widzów w depresję. I taka właśnie jest „Anora”.
Efekty zmiany pokoleniowej widzieliśmy już dwa lata temu, kiedy Oscar dla najlepszego filmu powędrował do twórców szalonego komediodramatu „Everything Everywhere All at Once” („Wszystko wszędzie naraz”). Zwycięstwo „Anory” potwierdza ten kierunek przewartościowania, choć nie oznacza to, że bardziej tradycyjne, rzetelnie zrealizowane produkcje nie liczą się już w oscarowych zmaganiach. Rok temu zwyciężył wszak „Oppenheimer”, a tym razem trzy ważne Oscary (za zdjęcia, muzykę i najlepszą główną rolę męską – Adrien Brody) otrzymał monumentalny epik „The Brutalist”, który błyskotliwie łączy głęboko przemyślaną historię artysty-emigranta z wizualną inwencją artystyczną. Gdyby zdobył też Oscara za najlepszy film roku, nie byłoby w tym żadnej niesprawiedliwości.
Dwie inne, formalnie klasyczne produkcje zostały również zauważone przez członków Akademii. „Conclave” („Konklawe”), który w spekulatywny sposób analizuje wewnętrzne problemy Watykanu, otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz adaptowany, natomiast brazylijski dramat polityczny „I’m Still Here” wygrał w kategorii filmów międzynarodowych. Niekonwencjonalny francuski musical „Emilia Perez”, który miał w tym roku największą ilość nominacji, bo aż 13, musiał zadowolić się tylko dwiema statuetkami: za najlepszą drugoplanową rolę żeńską (Zoe Saldana) i za najlepszą piosenkę. Wśród panów, nagrodę za najlepszą drugoplanową kreację odebrał Kieran Culkin za rolę w filmie „A Real Pain” („Prawdziwy ból”), nota bene całkowicie nakręconym w Polsce. Zwycięstwa wysokobudżetowych hitów hollywoodzkich („Wicked” i „Dune: Part Two”) ograniczyły się do kategorii technicznych.
Światowy wymiar współczesnego kina był bardzo wyraźnie widoczny podczas tegorocznej gali oscarowej. W gronie laureatów znaleźli się m. in. Australijczycy, Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy. Pełnometrażowy film animowany z Łotwy „Flow” niespodziewanie pokonał faworyzowane produkcje amerykańskie. Wśród triumfatorów w kategoriach filmów krótkometrażowych byli twórcy z Iranu i Holandii. Niestety, tym razem zabrakło Polaków. Ogromne wrażenie na publiczności zebranej w Dolby Theatre wywarły słowa wypowiedziane przez autorów zwycięskiego pełnometrażowego dokumentu „No Other Land” („Nie chcemy innej ziemi”). Palestyńczyk i Izraelczyk, którzy współreżyserowali ten film, razem potępili agresywne działania wojsk izraelskich niszczących od dłuższego czasu osady palestyńskie na Zachodnim Brzegu. Nie od dziś wiemy, że kino jest nie tylko rozrywką ale i zwierciadłem otaczającego nas świata. I pod tym względem, chyba nic się w najbliższej przyszłości nie zmieni.
Zbigniew Banaś
redakcja@zwiazkowy.com