Dla parafian pw. Miłosierdzia Bożego w Lombard, na zachodnich przedmieściach Chicago, modlitwy za księdza Mirosława Stępnia, byłego proboszcza tej największej polskiej misji w Stanach Zjednoczonych, nie są niczym nowym. Od prawie pięciu lat kapłan jest wspominany w mszach świętych. Za księdza Mirka modlą się również wspólnoty w Polsce.
59-letni dziś ksiądz Mirosław Stępień cierpi na uszkodzenie mózgu wskutek niedotlenienia po tym, jak w październiku 2020 r., po zachorowaniu na COVID, znaleziono go nieprzytomnego w pokoju na terenie parafii. Po miesiącach badań i prób leczenia, ks. Mirek znalazł się w ośrodku opiekuńczo-rehabilitacyjnym Generations at Regency w Niles, gdzie przebywa do dziś.
– Nie tracę nadziei. Jest tak omodlony i w Lombard, i w Polsce, i innych miejscach. Liczymy już tylko na cud – mówi Krystyna Stępień, mieszkająca w Szczecinie 81-letnia matka księdza.
W ciągu prawie pięciu lat choroby Krystyna Stępień odwiedziła swojego jedynego syna w Stanach dwukrotnie. Na co dzień w utrzymaniu kontaktu pomaga jej Stanisława Bafia, pracownica biura parafialnego w Lombard. Gdy jest u księdza, łączą się przez WhatsApp i matka może mówić do syna przez tablet, który jej kiedyś podarował, a nawet zobaczyć go przez kamerę.
Chorego kapłana odwiedzają też inni parafianie, a także księża współbracia z Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej, potocznie zwani chrystusowcami.
Mizerne rokowania
Stan księdza Mirka jest bardzo poważny, ale stabilny – wyjaśnia ks. Jacek Walkiewicz, prowincjał chrystusowców w Ameryce Północnej, który jako przełożony ks. Mirka ma kontakt z lekarzami.
– Lekarze mówią nam, że ksiądz Mirek cierpi na uszkodzenie mózgu na skutek niedotlenienia (ang. anoxic brain injury). Rdzeń mózgu ma pierwotne odruchy, dlatego ksiądz Mirek mruga oczami, jest podatny na silne bodźce bólowe. Serce bije, pokarm dostarczany jest sondą bezpośrednio do żołądka, a tlen wentylatorem przez rurkę do płuc – relacjonuje ks. Walkiewicz.
Prowincjał nie kryje, że medyczne fakty nie pozostawiają złudzeń. Podkreśla, że zostało zrobione wszystko, czym obecnie dysponuje medycyna, a ksiądz ma dobrą opiekę.
– Biorąc pod uwagę twarde medyczne fakty, rokowania są bardzo mizerne. Na obecną wiedzę medyczną jest to stan nieodwracalny. Gdyby ks. Mirek wrócił do świata przytomnych, byłby to ogromny cud – stwierdza ks. Walkiewicz.
„Wierzymy, że on słyszy”
Matka księdza przyznaje, że lekarze dwukrotnie proponowali jej „ulgę w cierpieniu” syna poprzez odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie. Odpowiedziała personelowi, że jako matka nigdy nie podejmie takiej decyzji, „a co oni z tym zrobią, to sprawa ich sumienia”.
– My wierzymy, że on widzi, słyszy – mówi Krystyna Stępień. Jak przyjechałam, to tak ładnie na mnie patrzył. Jak nieraz przy nim rozmawiamy, to łzy mu lecą, jakby płakał. Jak się modlimy, śpiewamy, to on jest taki wsłuchany. Święcie przyjęliśmy do serca, że jakaś część mózgu działa.
Liczne wizyty u ks. Mirka są dobre i niedobre – twierdzi ks. Walkiewicz. Choć świadczą o tym, że wiele osób pamięta o księdzu, narażają chorego na infekcje z zewnątrz, co często kończy się koniecznością przewiezienia go do szpitala w celu ponownej stabilizacji. Według ks. Walkiewicza, do takich sytuacji dochodzi dość często.
Jak grom z jasnego nieba
Bliscy księdza przyznają, że jego choroba spadła na nich jak grom z jasnego nieba. Jest tym trudniej, że tragedia dotknęła osobę duchowną, która była w sile wieku i nienagannym zdrowiu.
– To był taki cios. Do dzisiaj pytam duchownych: dlaczego? I zostaję bez odpowiedzi. Mówią mi „Niech pani to odda w ręce Boga”. A ja im odpowiadam, już go raz oddałam w ręce Boga – całego, zdrowego – mówi Krystyna Stępień łamiącym się głosem.
– Jako księża mamy do czynienia z chorobami, tragediami, śmiercią. Ale jest zupełnie inaczej, jak coś się stanie tak blisko – wyznaje przełożony chrystusowców. – To pierwszy taki przypadek w moim życiu i w naszym zakonie chyba też. To wstrząsnęło naszą wspólnotą. To pokazuje, że nawet jeśli mamy wszystko poukładane, w tym zdrowotnie, to wszystko może w jednej chwili runąć i możemy być zależni od innych.
– Jest ciężko. Gdy go odwiedzam, mówię: Panie Jezu, on jest jak ty – przybity do krzyża. On – przybity do łóżka. Nie może ruszyć ręką, nogą. Jest zdany na ludzką pomoc – mówi Bafia. – Patrzę przez tyle lat, jak matka płacze, a ja nieraz z nią… We mnie też się coś zadziało. Nie chcę, żeby mnie to kiedykolwiek spotkało. Jest okropne być zdanym na ludzką pomoc.
Zawsze gotowi
Cierpienie księdza Mirka nabiera szczególnego wymiaru w czasie Wielkiego Tygodnia, gdy jego parafianie i współbracia zakonni rozważają mękę Chrystusa.
– Każdy powinien na to patrzeć z dużą pokorą i z punktu widzenia wiary. Jeżeli Pan Bóg dopuścił taką sytuację, to z tego ma wyniknąć jakieś dobro. Może chce nam wszystkim coś powiedzieć? Żeby każdy z nas się nad sobą zastanowił? Człowieku, dzisiaj jesteś mocny, silny, świat leży u twoich stóp, a za parę godzin może cię już nie być i możesz być przedmiotem modlitw innych ludzi. Może chce pokazać, że powinniśmy jako ludzie, jako zakon jeszcze bardziej się modlić za siebie nawzajem? Może to cierpienie jest komuś potrzebne? Tego nie wiemy. Ale pamiętajmy, że u Boga nie ma rzeczy bez celu i bez sensu. I że zawsze powinniśmy być gotowi – podsumowuje ks. Walkiewicz.
Joanna Marszałek
j.marszalek@zwiazkowy.com