Symbolem politycznej walki o prawa osób deportowanych z USA stało się okryte złą sławą więzienie CECOT w Salwadorze. To właśnie tam miał zostać wysłany Kilmar Abrego Garcia, który został zatrzymany w Maryland i odesłany do kraju pochodzenia pomimo tego, że wcześniej sąd federalny objął go ochroną przed deportacją. To z Garcią niedawno spotkał się demokratyczny senator Chris Van Hollen. Wówczas ujawnił, że Garcia, pozostający bez kontaktu z rodziną i swoimi prawnikami, został przeniesiony do innego ośrodka o lepszych warunkach. Ale osób takich jak Abrego Garcia jest więcej, ich los pozostaje nieznany, a Biały Dom jest głuchy na nakazy sądów domagających się natychmiastowego wstrzymania deportacji bez wcześniejszego procesu i orzeczenia sądowego.
Szacuje się, że administracja Donalda Trumpa deportowała do Salwadoru około 250 Wenezuelczyków, oskarżając ich o przynależność do gangu Tren de Aragua. Mocno kontrowersyjnym przypadkiem jest tutaj historia Andry’ego Hernándeza Romero, wenezuelskiego wizażysty i stylisty. Mężczyzna ubiegał się w USA o azyl w oparciu o ochronę osób o innej orientacji seksualnej. Miał zaplanowany termin rozprawy sądowej, ale w połowie marca po prostu zniknął i jak się wkrótce okazało, deportowano go do więzienia CECOT w Salwadorze. Jego prawniczka, Lindsay Toczylowski poinformowała, że przez wiele dni nie miała pojęcia, jaki los spotkał jej klienta i do tej pory nie ma z nim bezpośredniego kontaktu. Tymczasem administracja Trumpa argumentowała, że Romero został oskarżony o przynależność do gangu Tren de Aragua na podstawie … tatuaży. Konkretnie chodziło o korony, które mogły być uznane za symbole organizacji. Ale rodzina mężczyzny tłumaczy, że miał on wytatuowane symbole religijne związane z tradycją Trzech Króli, a w koronach tatuaży miały znajdować się imiona rodziców. Dodatkowo, jedna z koron znajdowała się w herbie Realu Madryt, klubu któremu kibicował Andry.
Biały Dom nie przyznaje się, że w którymkolwiek momencie popełniono błąd i że dochodzi do pochopnego deportowania osób, które mogą nie być powiązane z grupami przestępczymi. Pełnomocnik rządu ds. ochrony granic („czar”) Tom Homan twierdzi stanowczo, że każda osoba przebywająca nielegalnie na terytorium Stanów Zjednoczonych musi liczyć się z tym, że łamie prawo i zostanie potraktowana z pełną surowością. Administracja odrzuca też wszelkie zarzuty o łamanie praw człowieka, a niejednokrotnie wręcz przekłamuje orzeczenia sądów; w jednym z wpisów na portalu X ukazało się zredagowane postanowienie sądu federalnego, w którym określenie „niesłusznie deportowany” zastąpiono słowami „członek MS-13”.
Tymczasem politycy Partii Demokratycznej grzmią o naruszaniu praw człowieka i próbują odzyskać utracony grunt zaufania społecznego w kwestiach imigracyjnych. O ile wciąż ponad połowa Amerykanów (56% według sondażu FOX News) wciąż ufa prezydentowi Donaldowi Trumpowi w kwestii zabezpieczenia granicy, o tyle już politykę deportacyjną Białego Domu wspiera tylko 31 procent. Zdecydowana większość Amerykanów sprzeciwia się też zatrzymywaniu nielegalnych imigrantów w miejscach, które wcześniej uchodziły za „chronione”, takich jak kościoły, szkoły, szpitale. O ile zgoda panuje w kwestii odsyłania osób z kryminalną przeszłością, to już maleje wsparcie dla rozdzielania rodzin czy wysyłania ich bez przewodu sądowego. Senator Chris Van Hollen, któremu udało się spotkać w San Salvador z Kilmarem Abrego Garcią, stał się jednym z głównych liderów partii w ostatnich dniach. Jego tropem podążyła grupa demokratycznych kongresmenów, którzy w Salwadorze chcieli spotkać się z innymi osadzonymi, oraz uzyskać dostęp do informacji o stanie ich zdrowia. Spotkali się z odmową ze strony rządu prezydenta Bukele. Władze Salwadoru zaproponowały za to Wenezueli wymianę, w której za 252 osadzonych w CECOT i odesłanych przez USA obywateli tego kraju, zaproponowali przyjęcie wenezuelskich więźniów politycznych.
A tymczasem administracja Trumpa nie zamierza zwalniać tempa, a informacje o coraz większych pomyłkach pojawiają się niemal każdego dnia. Jak choćby w przypadku zatrzymania urodzonego w USA 20-letniego Juana Carlosa Lopeza-Gomeza. Został on aresztowany i osadzony na 48 godzin, pomimo prób interwencji matki, która przed sądem przedstawiła akt urodzenia syna i kartę Social Security. Ostatecznie po interwencji prawników i obrońców praw człowieka został uwolniony od zarzutów i wypuszczony na wolność. W najnowszej historii USA doszło do nawet bardziej drastycznego przypadku w 2008 roku, gdy policja imigracyjna ICE zatrzymała i deportowała do Meksyku rodowitego Amerykanina Marka Lyttle’a. Od tego czasu politycy grzmią o konieczności reformy służb imigracyjnych, ale na retorycznych pokrzykiwaniach się kończy.
Obecnie, agresywna polityka administracji prezydenta Trumpa może doprowadzić do: po pierwsze – kryzysu konstytucyjnego – w przypadku, gdy Biały Dom będzie kontynuował ignorowanie wyroków sądów poszczególnych instancji, a po drugie – zmian preferencji partyjnych przez spore grupy społeczne, co może skutkować przetasowaniami w Kongresie. Ale ludzie prezydenta Trumpa starają się rysować obrazek skutecznej administracji, pokazując wymierne rezultaty w politycy deportacyjnej, bo tutaj – w przeciwieństwie do polityki gospodarczej – te rezultaty są widoczne.
Daniel Bociąga
bociaga@wpna.fm
redakcja@zwiazkowy.com