Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 25 maja 2025 22:38
Reklama KD Market

Mistyczna misja Charlotte

W lipcu 1793 roku w Paryżu, w samym centrum rewolucyjnego wrzenia, zamordowany został Jean-Paul Marat, jeden z najbardziej kontrowersyjnych i wpływowych głosów rewolucji francuskiej. Zginął w wannie, ugodzony nożem przez młodą kobietę, Charlotte Corday. Jego śmierć odbiła się echem we Francji i na zawsze wpisała na karty historii jako jedno z najbardziej szokujących zabójstw XVIII wieku...
Reklama
Mistyczna misja Charlotte
"Charlotte Corday", Jean-Jacques Hauer (1751-1829), "Śmierć Marata", Jacques-Louis David (1793)

Autor: Wikipedia

Dziennikarz i rewolucjonista

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Jean-Paul Marat urodził się 24 maja 1743 roku w szwajcarskiej Bazylei, w rodzinie hugenotów. Był człowiekiem wszechstronnym i ambitnym. Studiował medycynę i filozofię, zdobywając tytuł doktora, a przez pewien czas pracował jako lekarz w Londynie. Był naukowcem z pasją – jego eksperymenty nad elektrycznością i optyką przyniosły mu pewną renomę w kręgach naukowych. Jednak jego prawdziwe powołanie miało dopiero przyjść później.

Wraz z wybuchem rewolucji francuskiej w 1789 roku całkowicie poświęcił się sprawom politycznym. Stał się jednym z jej najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych przywódców. Zasłynął jako publicysta i ideolog, twórca radykalnej gazety „L’Ami du Peuple” (Przyjaciel Ludu). Bezkompromisowo atakował w niej arystokrację, monarchię, duchowieństwo i tych, którzy próbowali hamować postęp rewolucji.

Nie wahał się wzywać do brutalnego użycia siły – w imię potrzeby przeprowadzenia gruntownych reform i ochrony rewolucji. Dla niego nie było niewinnych, byli tylko „winni i jeszcze bardziej winni”. Jego styl był bezlitosny, a język – pełen gniewu i pasji. Marat zyskał dzięki nim zarówno zagorzałych zwolenników, jak i zajadłych wrogów. Dla jednych był głosem sprawiedliwości, dla innych – fanatycznym podżegaczem, którego retoryka podsycała terror.

 

Zdrada jest wszędzie

Marat posługiwał się nie tylko ostrzem pióra. Jego skrajne poglądy daleko wykraczały poza to, co w tamtych czasach mogło uchodzić za radykalne. Brał udział w zgromadzeniach, organizował protesty, a jego zacięte wystąpienia uczyniły go jednym z najbardziej niebezpiecznych przeciwników dla konserwatywnych polityków i arystokracji. Uważał, że zdrada jest wszędzie – w każdej ulicy, w każdym salonie i w domach szlachty.

Według niego ci, którzy nie byli „przyjaciółmi ludu”, zasługiwali na śmierć. Jego przyjaźń z Maksymilianem Robespierre’em oraz żądanie eliminacji „wrogów narodu” uczyniły go symbolem radykalnych postulatów. Mówi się, że jego listy proskrypcyjne, w których spisywał nazwiska osób stanowiących jego zdaniem zagrożenie dla rewolucji, przyczyniły się do egzekucji setek ludzi. Dla Marata rewolucja była świętością – i miał pełne przekonanie, że dla dobra ludu można, a nawet trzeba przelać krew.

 

Obrońca biednych czy potwór?

Wyznawał filozofię, w której los jednostki był niczym wobec idei i dobra wspólnego. Ogień, który w nim nieustannie płonął, przyciągał ludzi jak magnes. Był uwielbiany przez lud paryski, który widział w nim obrońcę biednych, i znienawidzony przez tych, których uważał za wrogów.

Miał ich zresztą nie tylko wśród arystokracji, ale także w umiarkowanym skrzydle rewolucjonistów. Żyrondyści, uważający się za rzeczników tego umiarkowania, sprzeciwiali się jego skrajnościom. Marat nie był dla nich przeciwnikiem, lecz potworem, fanatykiem, który gotów jest doprowadzić całą Francję na skraj przepaści. On jednak nie przejmował się krytyką, a jego ostra retoryka nie przestawała odbijać się echem aż do tragicznej chwili jego śmierci.

Marat cierpiał na bolesne schorzenie skóry, najprawdopodobniej przewlekłą łuszczycę lub egzemę, które zmuszało go do wielogodzinnych kąpieli w wannie. Woda łagodziła pieczenie i swędzenie, stając się jego jedyną ulgą. Wanna była dla niego nie tylko miejscem fizycznego wytchnienia, ale i politycznej aktywności – pisał tam artykuły i listy, kierował rewolucyjnymi kampaniami, a nawet przyjmował odwiedzających. To tragiczne połączenie choroby i pasji politycznej sprawiło, że jego postać nabrała niemal mistycznego wymiaru.

 

Zabójczyni z misją

Charlotte Corday, młoda kobieta ze szlacheckiego, ale podupadłego rodu, była postacią równie dramatyczną co jej ofiara. Urodziła się w Normandii i wychowała w duchu monarchistycznym, w atmosferze szacunku do tradycyjnych wartości. Początkowo była daleka od idei rewolucji. Jednak utrata majątku i upadek jej rodzinnego domu, przymusowe wyjazdy, a także przejmująca nędza, jakiej była świadkiem, sprawiły, że zaczęła interesować się polityką i losem swojej ojczyzny. Pod wpływem idei żyrondystów, w których widziała nadzieję na odbudowę zniszczonej Francji, zwróciła się przeciwko jakobińskim przywódcom. Uważała ich za tyranów i niebezpiecznych fanatyków.

Marat w jej oczach nie był człowiekiem, lecz uosobieniem zła. Co więcej, straciła wielu bliskich przyjaciół, którzy padli ofiarą jego radykalizmu. To on, według jej słów, był głównym odpowiedzialnym za chaos w kraju i przemoc, która rozlewała się po miastach i wioskach Francji. Na bazie tego przekonania powzięła decyzję, która zmieniła jej życie i wpisała ją na karty historii jako „Anioła Śmierci”.

 

Dramat w wannie

13 lipca 1793 roku, w duszny, letni dzień, Charlotte Corday przybyła do Paryża z planem zabicia Marata. Tego samego dnia udała się do jego domu przy Rue des Cordeliers. Wiedziała, że mieszka tam jeden z najpilniej strzeżonych ludzi w rewolucyjnym Paryżu. Próbowała wejść do środka, twierdząc, że posiada ważne informacje o spisku żyrondystów w Normandii. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem – została odprawiona.

Ale powróciła późnym popołudniem i tym razem została wpuszczona. Marat, mimo ostrzeżeń, że wrogowie mogą próbować go zabić, postanowił ją przyjąć. Leżąc w wannie, osłabiony bólem, z gorącym czołem, które chłodził wilgotnym ręcznikiem, wyraził zgodę na rozmowę. Corday, według świadków, wyglądała spokojnie, a nawet serdecznie – nie wzbudzała podejrzeń. W rzeczywistości w zanadrzu miała ukryty kuchenny nóż.

Marat przyjął ją siedząc w wannie. Otulony wilgotnym prześcieradłem, z piórem w ręce, wysłuchał jej relacji o rzekomych spiskowcach. Corday, wyczekawszy na odpowiedni moment, wyciągnęła nóż i zadała Maratowi jeden, śmiertelny cios w klatkę piersiową. Ostrze przebiło płuco i serce. „Pomóżcie mi, moja droga przyjaciółko!” – miał ponoć wykrzyknąć Marat, zanim zgasło w nim życie.

 

Mistyczna misja

Corday nie próbowała uciekać ani zaprzeczać winie – oddała się w ręce straży i z dumą przyznała do morderstwa. Została natychmiast aresztowana, a jej przesłuchanie było równie dramatyczne jak jej czyn. Spokojnie i stanowczo tłumaczyła, że działała sama, w obronie ojczyzny, chcąc w ten sposób zaprowadzić pokój i przywrócić równowagę w kraju. 

Podczas błyskawicznie zorganizowanego procesu nie okazywała strachu ani nie wyrażała skruchy – przyznała się do winy, tłumacząc, że zrobiła to „dla dobra narodu”. „Zabiłam jednego człowieka, aby ocalić sto tysięcy” – powiedziała. Ponoć słowa te, wypowiedziane ze spokojną pewnością siebie, zszokowały sędziów i zgromadzonych na sali rozpraw ludzi. Nie wyglądała na morderczynię, lecz na kogoś, kto wykonuje wyrok zgodny z wyższą wolą. Stała się ikoną dla przeciwników rewolucji, symbolem mistycznej misji, która miała ocalić Francję. Dla jej zwolenników była niczym święta wojowniczka, której czyn miał wybawić naród z rąk tyrana.

Została jednak skazana na śmierć i stracona na gilotynie już kilka dni później – 17 lipca 1793 roku. Legenda głosi, że jeden z katów, tuż po dekapitacji, podniósł jej głowę i wymierzył jej policzek, aby sprawdzić, czy jej twarz zachowa wyraz spokoju. Pochowano ją w zbiorowej mogile. Nie pozostał po niej żaden ślad, który mógłby przypominać o jej czynach. 

 

Krwawa intryga?

Od dnia śmierci Marata minęły stulecia, ale w kwestii zamachu wciąż mnożą się pytania i kontrowersje. Przez lata przyjmowano, że Charlotte Corday działała z własnej inicjatywy. Że była samotną bohaterką, która złożyła swe życie na ołtarzu miłości do ojczyzny i sprawiedliwości, kierowana ideami politycznymi i żądzą zemsty.

W rzeczywistości jednak, jak twierdzą niektórzy historycy, jej działania mogły być częścią bardziej skomplikowanej intrygi politycznej. Bo czy Corday, młoda i stosunkowo niewinna kobieta, była w stanie samodzielnie podjąć decyzję o zamachu na jednego z najważniejszych przywódców rewolucji? A może w rzeczywistości wykonywała tylko plan tych, którzy pozostali w cieniu?

Według zwolenników tej teorii nóż w ręce Corday mógł zostać włożony przez żyrondystów, którzy byli zdeterminowani, by pozbyć się Marata, lecz bali się konsekwencji. Mogli manipulować Corday, wykorzystując jej miłość do ojczyzny i pragnienie sprawiedliwości, a także wzbudzić w niej poczucie misji. Ostatecznie idealistka została narzędziem w grze, której zasad nie rozumiała albo przynajmniej nie rozumiała do końca.

 

Pionek w cynicznej rozgrywce?

Żyrondyści, którym marzyła się zmiana systemu bez całkowitego rozpadu tradycji, byli wówczas pod ostrzałem jakobinów i samego Marata. Byli wykluczani z polityki, ścigani i skazywani na śmierć jako „wrogowie rewolucji”. Śmierć Marata mogła być dla nich zbawieniem. Jednak przeprowadzenie przez nich zamachu na człowieka, którego nazywano „sumieniem rewolucji”, było zbyt ryzykowne, bowiem przeciwnicy natychmiast wskazaliby ich palcem jako sprawców. Bardziej bezpiecznym rozwiązaniem wydawało się znalezienie kogoś, kto byłby gotów dokonać zabójstwa z własnej woli, najlepiej pełnej pasji i idei osoby, którą łatwo można było manipulować. Czyż Corday, utopistka pragnąca powstrzymać krwawą lawinę przemocy, nie była idealną do tego kandydatką?

Ponadto, skąd młoda kobieta, niemająca wcześniej kontaktów politycznych, nagle zdobyła środki, by podróżować do Paryża, wynająć lokum i przeprowadzić zamach na jedną z najlepiej chronionych osób w mieście? Skąd czerpała pieniądze i wsparcie? Ślady mogą prowadzić do kilku znanych żyrondystów, w tym byłych współpracowników Marata, którzy mogli mieć interes w jego śmierci, lecz sami nie odważyliby się podnieść na niego ręki.

Podejrzenie wzbudzają również jej słowa wypowiedziane przed sądem, że „zabiła jednego człowieka, by uratować sto tysięcy”. Ponoć nie brzmiała w nich nienawiść – jedynie głębokie, niemal mistyczne przekonanie, że jej czyn jest słuszny. Niektórzy twierdzą, że słowa te były częścią szerszej propagandy, mającej na celu stworzenie mitu bohaterki. To wskazuje, że Corday mogła być manipulowana, przygotowywana, być może nawet trenowana, aby wypełnić swą rolę. Na tę teorię nie ma jednak jednoznacznego dowodu. Pozostaje zatem w sferze domysłów i hipotez.

 

Kult męczennika

Paradoksalnie, zamiast osłabić ruch radykałów, zabójstwo Marata wzmocniło ich pozycję, doprowadziło do dalszych represji i zaostrzenia terroru. Z perspektywy politycznej jego śmierć okazała się wspaniałym narzędziem propagandy dla jakobinów – dowodem na to, że walka się nie skończyła, a wrogowie muszą być eliminowani. 

Marat stał się męczennikiem rewolucji, symbolem poświęcenia dla ludu. Jednocześnie jego śmierć uwypukliła okrucieństwo czasów, w których nawet najbardziej wpływowe osoby nie były bezpieczne. Jego ciało zostało wystawione na widok publiczny, a później pochowane z honorami w Panthéonie, świątyni rewolucyjnych bohaterów. Jego imię stało się symbolem radykalnej rewolucji, a portret przedstawiający go martwego w wannie, pędzla Jacques’a-Louisa Davida, przekształcił go w ikonę.

Sama wanna, w której zginął, stała się relikwią rewolucji, a zakrwawione prześcieradło było przechowywane jako dowód jego męczeństwa. Po latach wanna i inne przedmioty związane z Maratem zniknęły lub zostały zniszczone, pozostawiając jedynie obrazy i słowa jako świadectwo jego życia i śmierci.

 

Skrajności rewolucji

Legenda Corday również nie umarła. Dla niektórych stała się tragiczną bohaterką, której czyn był aktem desperacji w obliczu niesprawiedliwości. Dla innych – symbolem zdrady i reakcji.

Historia śmierci Marata i czyn Corday pozostają jednym z najbardziej dramatycznych epizodów rewolucji francuskiej. Oboje odegrali swoją rolę w teatrze historii. On, zabity w wannie, i ona, stracona na gilotynie, stali się figurami tragicznymi – dwoma stronami tego samego medalu, które symbolizują skrajności rewolucji. Ich losy przypominają, że w wielkich przemianach społecznych nie ma miejsca na kompromisy – jest tylko walka, która pochłania wszystkich. Nawet tych, którzy wierzą, że działają w imię wyższych wartości.

Historia nigdy nie jest czarno-biała. Śmierć, która miała przynieść pokój, stała się przyczyną jeszcze większej brutalizacji.

Monika Pawlak

Reklama

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama