
Geniusze kryptologii
Tę część historii Zachód postanowił jednak przemilczeć. Bo nie pasowała do legendy. Nie była brytyjska. A przecież to nie Bletchley Park, lecz Warszawa była miejscem narodzin zwycięstwa nad Enigmą.
Wszystko zaczęło się nie w tajnej willi na angielskiej prowincji, ale w salach wykładowych Uniwersytetu Poznańskiego. Tam właśnie, w 1929 roku, z inicjatywy Biura Szyfrów Wojska Polskiego, zorganizowano kurs kryptologii dla wybranych studentów matematyki. Wśród nich znaleźli się trzej, którzy później mieli odwrócić losy II wojny światowej: Marian Rejewski, Henryk Zygalski i Jerzy Różycki. Żaden z nich nie był żołnierzem. Nie byli nawet szpiegami w klasycznym rozumieniu. Byli matematycznymi ascetami – mistrzami permutacji, logiki i abstrakcji.
W 1932 roku Rejewski, pracując w Biurze Szyfrów w Pałacu Saskim w Warszawie, zastosował teorię grup i permutacji do rekonstrukcji układu wewnętrznego niemieckiej Enigmy. Bez zdobycia fizycznej maszyny. Bez wsparcia szpiegowskiej infiltracji ani przecieków z wnętrza niemieckiego systemu. Tylko logika, dane i upór.
31 grudnia 1932 roku złamał pierwsze depesze. To była rewolucja – i to w czasie pokoju. W świecie, który jeszcze nie słyszał wystrzałów wojny, Polacy już rozpracowywali najgłębiej skrywaną tajemnicę przyszłego wroga. Ich dzieło było nie tylko dowodem geniuszu, ale też aktem strategicznego przewidywania. Gdy inni dopiero przecierali oczy, zdumiewając się nad niezwykłym stopniem komplikacji Enigmy, Polacy już ją odczytywali. Zanim padł pierwszy rozkaz, zanim zginął pierwszy żołnierz – złamali kod przyszłości.
.jpg)
Matematyczna broń
Szyfrowanie nieustannie się zmieniało. Niemcy udoskonalali Enigmę, dodając nowe ustawienia i rotory, by utrudnić jej złamanie. Polacy musieli być szybsi niż algorytm wroga. Dlatego Marian Rejewski opracował cyklometr – urządzenie pozwalające analizować możliwe ustawienia maszyny, a Henryk Zygalski stworzył tzw. płachty, czyli specjalne perforowane arkusze papieru, które umożliwiały odszyfrowywanie wiadomości nawet bez znajomości dziennego klucza.
Kiedy jednak nawet te metody przestały wystarczać, w warszawskiej Wytwórni Radiotechnicznej AVA skonstruowano bombę kryptologiczną – pierwszą maszynę, która automatycznie wyszukiwała poprawne ustawienia Enigmy. To nie była już tylko matematyka. To była broń do walki z niewidzialnym przeciwnikiem.
Brytyjczycy stworzyli później swoją wersję – szybszą, bardziej zaawansowaną. Ale ideowo to była kontynuacja polskiego projektu. Turing nie zapoczątkował tej koncepcji – oparł się na polskich rozwiązaniach i rozwinął je, nadając im nową skalę i tempo działania.
Klucz do labiryntu
A sama Enigma? Operowała jak logiczny labirynt. Każde naciśnięcie klawisza wysyłało impuls elektryczny przez zestaw obracających się wirników, zmieniających konfigurację po każdym znaku. Liczba możliwych kombinacji sięgała bilionów. Niemcy używali jej do szyfrowania strategicznych komunikatów – od meldunków frontowych po rozkazy Hitlera. Ich pewność była absolutna: Enigmy nie da się złamać.
Tymczasem Polacy, w milczeniu i bez rozgłosu, metodycznie rozbrajali to, co uznawano za nieprzeniknione. Robili to nie dla chwały, nie dla pieniędzy, lecz z poczucia obowiązku wobec zagrożonej ojczyzny. W przededniu wojny to właśnie Biuro Szyfrów jako pierwsze zrozumiało, że przewaga informacyjna może okazać się decydująca.
Gdy wojna wisiała w powietrzu, Polska zrobiła coś, co dziś zakrawa na akt heroicznego altruizmu. W dniach 24-26 lipca 1939 roku w Pyrach pod Warszawą, podczas tajnej konferencji z udziałem brytyjskich i francuskich wywiadów, Polacy przekazali im całą swoją wiedzę, metody, maszyny i dane. Dali sojusznikom klucz do przyszłości. Bez warunków. I bez oczekiwania na wdzięczność.
Zamek z cudzej cegły
Po wybuchu wojny Polacy zostali zmuszeni do ewakuacji. Najpierw do Francji, potem – przez Rumunię, Hiszpanię i Portugalię – przedostali się do Wielkiej Brytanii. Tam jednak nie czekały na nich ani zaszczyty, ani nawet miejsce przy wspólnym stole.
W Bletchley Park działał już elitarny zespół: matematycy, logicy, lingwiści. Wśród nich Alan Turing – bezsprzecznie wybitny umysł. Lecz gdy opowieść o Bletchley zaczęła obrastać w legendę, Polacy stopniowo znikali z jej kart. Spychani na margines, pomijani, degradowani. Sprowadzani do roli techników, asystentów... cieni. A przecież nadal łamali szyfry. Tyle że nie na pierwszej linii.
Choć nie wszyscy pracowali bezpośrednio w Bletchley, ich wkład nie ustawał. Rejewski i Zygalski zostali skierowani do ośrodków pobocznych, gdzie łamali mniej skomplikowane szyfry – nie tylko niemieckie, ale także sowieckie. Ich potencjał pozostał niedoceniony, ograniczony nieufnością i biurokratycznym chłodem. Dla Anglików byli już tylko jednym z wielu trybików, choć to oni pierwsi uruchomili tę maszynę.
Jerzy Różycki nigdy nie poznał losów wojny. Zginął w 1942 roku, gdy statek SS „Lamoricière”, którym płynął, zatonął w niewyjaśnionych okolicznościach na Morzu Śródziemnym. Jego ciało nigdy nie zostało odnalezione.

Zimna wojna, zimna cisza
Po wojnie Polska znalazła się za żelazną kurtyną. Historia była pisana na Zachodzie, a tam nie było miejsca na polskie zasługi. Tajemnica Enigmy pozostała utajniona przez dziesiątki lat. Dopiero w latach siedemdziesiątych pojawiły się pierwsze przecieki, a w latach dziewięćdziesiątych – pierwsze oficjalne potwierdzenia. Ale legendę zdążono już ugruntować.
To nie był przypadek. To było polityczne zagranie. Polska jako satelita ZSRR nie była sojusznikiem, którego Brytyjczycy chcieli eksponować. Uznanie wkładu polskich kryptologów oznaczałoby przyznanie, że sukces aliantów w znacznej mierze zawdzięczano państwu, które Zachód porzucił w Jałcie. Milczenie było wygodne. Ale moralnie haniebne.
Marian Rejewski po wojnie wrócił do Polski. Pracował jako urzędnik w Bydgoszczy. Przez lata nikt go nie pytał o Enigmę. Nikt nie prosił o wspomnienia. A gdy wreszcie je napisał, zdeponował je w Wojskowym Instytucie Historycznym – jakby nadal żył w świecie, w którym prawda była zagrożeniem.
Zmarł w 1980 roku, nie doczekawszy się sprawiedliwości. A przecież to on pierwszy złamał Enigmę. Nie Turing. Nie Bletchley. On. Dopiero w 2000 roku został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. W 2014 roku, wraz z Zygalskim i Różyckim, otrzymał prestiżową amerykańską nagrodę Milestone. Piękne gesty, ale spóźnione.
Walka na sekrety
Enigma nie była jedynie wyzwaniem intelektualnym. Była narzędziem wojny. Gdy alianci zdobyli dostęp do szyfrowanych depesz, zyskali przewagę nie do przecenienia. To Enigma zdradziła plany Rommla w Afryce Północnej, to ona ujawniła lokalizację U-Bootów w bitwie o Atlantyk. Świat dowiedział się o planach operacji niemieckich, zanim te zostały wcielone w życie. W każdym tym zwycięstwie, w każdym ocalonym życiu czaił się cień tych, którzy jako pierwsi przełamali niemiecki kod.
Dzięki Enigmie udało się zlokalizować konwoje, ocalić flotę, uratować tysiące ton zaopatrzenia i miliony istnień. Kryptolodzy stali się cichymi bohaterami wojny, a każdy dzień pracy w ośrodku dekryptażowym był jak walka na froncie – z tą różnicą, że po każdej stronie biurka leżał sekret, który mógł zmienić bieg historii.
Bitwa ideologii
To Polska rozpoczęła dekodowanie Enigmy. To Polska przekazała aliantom gotowe rozwiązania. To Polska pierwsza potraktowała kryptologię jako naukę, nie sztukę wywiadowczą. To Polska zrobiła to wszystko bez imperium, bez pieniędzy, bez prestiżu.
Brytyjczycy ukończyli wyścig, ale nie oni go zaczęli. Gdyby nie wiedza genialnych kryptologów z Poznania, być może w ogóle nie zdołaliby wystartować. A wojna mogłaby trwać lata dłużej.
Dlaczego to nadal ma znaczenie? Bo prawda historyczna to nie luksus. To obowiązek. W czasach, gdy fake newsy rywalizują z faktami, a historia staje się polem bitwy ideologii, przypomnienie roli Polaków w łamaniu Enigmy to więcej niż korekta podręczników. To odzyskanie godności. To upomnienie się o sprawiedliwość. Nie chodzi o to, by umniejszać zasługi Brytyjczyków. Chodzi o to, by powiedzieć prawdę. Tylko tyle. I aż tyle.
Marian Rejewski powiedział kiedyś, że nie pragnął sławy. Pragnął tylko służyć Polsce. Ale nie zasłużył przez to na milczenie. Bo milczenie bywa gorsze niż kłamstwo. I choć dziś jego imię noszą ulice, tablice, pomniki – to pamięć, która naprawdę się liczy, mieszka w świadomości. A tej wciąż brakuje.
Nazwiska Polaków, którzy złamali kod Enigmy, nie mogą być tylko przypisem. Powinny wybrzmiewać tam, gdzie mówi się o odwadze, o intelekcie, o zwycięstwie, które zaczęło się w Warszawie, a nie w Bletchley Park.
Monika Pawlak