Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Diabelski ogień

Był koniec grudnia 2003 roku, kiedy dom Antonia Pezzino stanął w płomieniach. Antonio, jego żona i piętnastoletni syn Giuseppe akurat jedli kolację, gdy wnętrze ich niewielkiego domku wypełnił gęsty dym. Płonęła skrzynka z bezpiecznikami, od której zajęły się ciężkie zasłony na pobliskim oknie. Mieszkańcom szczęśliwie udało się ugasić pożar, ale kilka dni później niespodziewanie zapalił się kuchenny wentylator i telewizor. Sąsiedzi mijający dom Pezzino szeptali o klątwie i diable, żegnając się ukradkiem. Nie zdawali sobie sprawy, że już niedługo podzielą ich los...
Reklama
Diabelski ogień

Autor: Adobe Stock/AI

Szatan we wsi

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Canneto di Caronia to niewielka wioska sąsiadująca z Caronią – liczącym około 3400 mieszkańców miasteczkiem, położonym w połowie drogi między Palermo a Mesyną na Sycylii. Zamieszkują ją murarze, pracownicy budowlani, właściciele lokalnych firm i farmerzy. Kilka rodzin mieszka w domkach ciasno ustawionych wzdłuż jedynej ulicy, via Mare, a kolejne sto osób zamieszkuje domostwa rozsiane na okolicznych wzgórzach. Miejsce wydaje się pocztówkowym rajem, jednak to, co wydarzyło się tam w kolejnych latach, przypominało nie sielankę, lecz prawdziwy koszmar.

Krótko po pożarze w domu Antonia ogień pojawił się również w sąsiednich budynkach. Początkowo podejrzewano wadliwe okablowanie. Wymieniono więc instalację, ale nic to nie dało. Ogień za każdym razem pojawiał się nie wiadomo skąd, w najmniej spodziewanej chwili. Burmistrz wysłał na miejsce dwóch elektryków, którzy dokładnie sprawdzili wszystkie instalacje, lecz nie znaleźli żadnych usterek. Na wszelki wypadek zdecydowali się całkowicie odciąć zasilanie w Canneto, ale ogień nie ustąpił.

Płonęły: metal, plastik i izolacja. W całej wiosce żarzyły się gniazdka, przewody zapalały się niczym drzazgi a silniki elektryczne topiły w niewytłumaczalny sposób. Urządzenia zaczęły zachowywać się tak, jakby sprzysięgły się przeciwko swoim właścicielom, jak gdyby w Canneto zapanowały siły, których nikt nie potrafił kontrolować. Jeden ze znanych włoskich egzorcystów widział w tym znak działalności szatana.

Ściągnięty na miejsce inżynier Francesco Valenti upatrywał przyczyny zdarzeń w wędrujących ładunkach elektrycznych. Pojawiła się również teoria o tajemniczej broni elektromagnetycznej, rzekomo testowanej przez wojsko. Konsultowano się także z prezesem Narodowego Instytutu Geofizyki i Wulkanologii. Jednak nie stwierdzono żadnego związku pomiędzy aktywnością sejsmiczną i wulkaniczną a tym, co działo się w Canneto. 

 

Niewytłumaczalne zjawiska

Sytuacja w Canneto wymknęła się spod kontroli. Wioska przypominało piekło. Dym unosił się nad dachami a syreny wyły niemal nieustannie. W ciągu pierwszych trzech miesięcy 2004 roku zgłoszono 92 pożary. Strażacy, tłocząc się w ciasnych pokojach i na klatkach schodowych, walczyli z płomieniami, które zdawały się pojawiać znikąd. 9 lutego burmistrz podjął dramatyczną decyzję – nakazał ewakuację mieszkańców via Mare. Dwa dni później prokuratura ogłosiła wszczęcie dochodzenia.

Do Canneto ściągnęli rządowi śledczy, inżynierowie, naukowcy i technicy, monitorując domy przez całą dobę. Mimo intensywnych badań nie znaleziono żadnych dowodów na usterki w instalacjach elektrycznych. Zaobserwowano za to inne dziwne zjawiska: zamki w samochodach przestawały działać, telefony dzwoniły mimo braku sygnału a antena jednego z pojazdów bez żadnej wytłumaczalnej przyczyny nagrzała się tak mocno, że doprowadziła do pęknięcia szyby w samochodzie. Nawet kompasy przestały wskazywać północ. A potem, tak nagle jak się zaczęły, pożary po prostu ustały.

Latem 2004 roku mieszkańcy via Mare wrócili do swoich domów, ale spokój nie trwał długo. W październiku ogień znowu pojawił się w wiosce. Wydano nakaz ponownej ewakuacji. W kwietniu 2005 roku włoski rząd powołał nową grupę badawczą. W jej skład weszli naukowcy z różnych dziedzin a także wojsko, policja i specjaliści od infrastruktury. Ostatecznie wykluczono przyczyny naturalne oraz usterki techniczne, ale wykryto silne impulsy elektromagnetyczne o nieznanym pochodzeniu.

W górach znaleziono dziwne, idealnie kwadratowe ślady spalenizny. Helikopter patrolujący okolicę został uszkodzony w tajemniczych okolicznościach – coś uderzyło w łopaty wirnika. Zaczęto mówić o rzekomej obecności UFO. Mieszkańcy byli zrozpaczeni – najpierw sugerowano działalność diabła, potem przybyszów z kosmosu a nikt nie miał żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego, co ich spotkało. Ta dramatyczna sytuacja trwała przez kolejny rok. Dopiero na początku 2007 tajemnicze zjawiska ustały i życie powoli wróciło do normy. W 2008 roku prokuratura zamknęła śledztwo, pozostawiając więcej pytań niż odpowiedzi.

 

Szaleni piromani

Przez cztery kolejne lata panował spokój, jednak latem 2014 roku ogień ponownie pojawił się w domu Antonia, który w ostatniej chwili wyciągnął z płomieni syna. W ciągu zaledwie osiemnastu godzin wybuchło aż 48 pożarów, z czego sześć w domu rodziny Pezzino. Mieszkańcy, dręczeni strachem, spali na zmianę pod gołym niebem, gotowi w każdej chwili wezwać straż.

Pod koniec sierpnia znowu zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, bowiem ogień pojawiał się każdej nocy. Wtedy sprawą zainteresowali się karabinierzy. Śledztwo prowadził kapitan Giuseppe D’Aveni, który postanowił zacząć dochodzenie od nowa. W lipcu zamontowano ukryte kamery monitorujące via Mare.

Nagrania przyniosły przełom. 24 września monitoring uchwycił dwóch lokalnych mieszkańców, Antonio i jego syna Giuseppe, kręcących się wokół ciężarówki, w której chwilę później pojawił się dym. Sześć dni później kamera zarejestrowała Giuseppe, kiedy stał za szopą, która stanęła nagle w ogniu. Tego samego dnia ogniem zajęły się samochody należące do jego wuja oraz kuzyna. Zebrane dowody wskazywały, że zwykle Antonio stał na czatach a jego syn podpalał. Policja udokumentowała 40 podobnych przypadków. Wkrótce obaj mężczyźni zostali oskarżeni o podpalenia i próbę wyłudzenia odszkodowania.

Ich aresztowanie podzieliło opinię publiczną. Jedni wierzyli, że Giuseppe był odpowiedzialny za wszystkie pożary na przestrzeni lat, inni – że tylko za te w 2014 roku. Wciąż nie brakowało też tych, którzy uważali, że za tajemniczymi zdarzeniami kryło się coś więcej. Jednak dowody były jednoznaczne: pożary wybuchały w miejscach związanych z rodziną Pezzino i ustały, gdy teren objęto monitoringiem. Po latach spekulacji na temat działalności diabła, kosmitów i tajemniczej broni elektromagnetycznej wyglądało na to, że tajemnica Canneto w końcu przestała być zagadką. 

Maggie Sawicka

Reklama

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama