Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Między urną a social mediami

Między urną a social mediami

Autor: Peter Serocki/Adobe Stock

W okolicach wyborów – zarówno polskich, jak i amerykańskich – staram się unikać mediów społecznościowych. Platformy te zamieniają się w polityczny rynsztok z miejsc, w których można pochwalić się wakacjami w egzotycznych zakątkach globu, czy podyskutować o ulubionym hobby. 

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Piszę „rynsztok”, bo poziom publikowanych memów, fake newsów i innych wpisów zaczyna sięgać dna. A nawet wbija się jeszcze głębiej – w muł i szlam ludzkich relacji. Dotyczy to zresztą znajomych z obu stron społecznego podziału. Z konserwatystów robi się faszystów, z liberałów – pachołków Niemiec. Eurosceptyzm równany jest ze skrajnym nacjonalizmem czy antysemityzmem, proeuropejskość oznacza przyzwolenie na akceptowanie Polski w roli parobka w eurokołchozie i powszechne przyzwolenie na ruję i porubstwo. O pyskówkach, epitetach i osobistych wyzwiskach już nie wspomnę. W social mediach nie można pisać, że starli się z jednej strony liberał i polityk proeuropejski reprezentujący rządzącą koalicję, a z drugiej konserwatywny historyk wspierany przez największą partię opozycyjną. To by było zbyt nudne. Stąd narracje o nacjonalizmie… 

Dość. Nie będę dalej powielać tego, co dosłownie wylewa się z sieci.

Najbardziej zacietrzewieni publikują w okolicach wyborów dramatyczne wezwania, aby osoby nie popierające ich kandydata opuściły grono znajomych. Zwykle na te apele nie reaguję mając nadzieję, że ich autorzy ochłoną po wyborach. Zresztą zawsze uważałem, że z każdym należy próbować rozmawiać, stąd nie wyrzucam nikogo tylko dlatego, że myśli inaczej niż ja. Choćby tylko po to, aby przekonać się, w czym się różnimy. W politycznym ferworze często trudno o logiczne i merytoryczne argumenty. Na przykład zwolennicy lewej strony podnieśli argument, że zwycięskiego kandydata popierają w swojej masie ludzie gorzej wykształceni, zapominając że przy okazji podważają podstawową zasadę liberalnej demokracji, w której głos przysłowiowego noblisty jest tak samo ważny jak głos sprzątaczki. Przypomina się tu jeden ze znanych, ale już nieżyjących polityków, który obraził się na wyborców, bo rzekomo nie dorośli do demokracji.

A po wyborach? Ci wygrani nie kryją radości, co oczywiście daje asumpt do deprecjonowania przeciwników poprzez publikowanie materiałów o odwrotnej treści, mających świadczyć o tym, że wiktoria była dużo bardziej okazała. Zapominają przy tym, że przy obecnych podziałach wyścigi wyborcze rozgrywają się na przysłowiowe żyletki.

W sieci pojawiają się mapki i wykresy, z których wynika, że ci, co wygrali, to tak-nie-do-końca wygrali. Bo przecież przegrany zdobył więcej województw, stanów, powiatów (niepotrzebne skreślić). Całe szczęście, tym razem głosy policzono tak szybko, że nikt poważny nie podważał wyniku głosowania. A wysoka frekwencja nie pozwala na negowanie mandatu zwycięzcy nawet przy minimalnej różnicy głosów. W tym akurat przypadku zwycięzcą okazała się demokracja.

Ostatni wyścig utrzymywał Polaków (także głosujących w USA) w napięciu od pierwszej tury, znów ujawniając głębokie podziały w społeczeństwie. Polska, podobnie jak Ameryka jest podzielona równo na dwie połowy. Na szczęście w obliczu rosnących obaw o bezpieczeństwo w związku z wojną Rosji z sąsiednią Ukrainą, obaj kandydaci zajmują podobne stanowisko w sprawie pomocy dla Kijowa, choć Karol Nawrocki sprzeciwia się członkostwu Ukrainy w NATO, a Trzaskowski natomiast je popiera. Z pragmatycznego punktu widzenia prezydent elekt będzie miał większe szanse na dobry kontakt z urzędującym prezydentem USA, co także powinno dobrze wpłynąć na bezpieczeństwo Polski. Prerogatywy prezydenta nie są w polskim systemie władzy przesadnie rozbudowane, więc także obecnie rządzący będą mieli szansę na szukanie kompromisu. Ten balans między dwoma obozami niekoniecznie może prowadzić do paraliżu. Choć według politologów Polska pozostaje krajem głęboko podzielonym, na wyborach świat się nie kończy. Prezydent elekt, człowiek bez politycznej przeszłości, pozostaje na razie wielką niewiadomą. Szansę na głębokie oceny i analizy otrzymamy dopiero po objęciu przez niego urzędu. Na razie trzeba poczekać do sierpnia. Może do tego czasu emocje w mediach społecznościowych opadną na tyle, że da się zajrzeć do mediów społecznościowych. Choćby tylko po to, aby wzbudzić zazdrość naszych znajomych zdjęciem z wakacji z palmą w tle. W końcu uczucie bezinteresownej zawiści to też nasza cecha narodowa – i to chyba wspólna dla obu stron ideologicznego podziału.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama