Kara i wybawienie
Akt ten, zwany potocznie harakiri, nie był zwykłym samobójstwem – był oświadczeniem godności, ostateczną ofiarą złożoną w imię zachowania własnego dziedzictwa. Jednak pod fasadą szlachetności kryła się przerażająca i makabryczna rzeczywistość. Seppuku nie było szybką śmiercią ani aktem miłosierdzia. Było powolną, metodyczną masakrą własnego ciała, celowym rozszarpaniem wnętrzności, które przynosiło niewyobrażalny ból.
I dopiero wtedy, gdy ciało zaczynało drżeć, a oczy gasły w mroku udręki, do akcji wkraczał kaishakunin – sekundant wyznaczony do skrócenia męki samobójcy. Jednym, mistrzowskim cięciem miecza ścinał głowę umierającego, kończąc jego cierpienie. Seppuku było wszystkim – pokutą, karą, ale i wybawieniem. Było dowodem, że nawet w obliczu śmierci honor pozostawał niezłomny.
W okresie Sengoku (1467-1568), epoce niekończących się wojen i zdrad, seppuku nabrało jeszcze głębszego znaczenia. Samurajowie nie odbierali sobie życia wyłącznie w obliczu osobistej hańby; był to także sposób na ochronę swoich towarzyszy. Jedna z najbardziej poruszających historii opowiada o Shimizu Muneharu – wojowniku uwięzionym w oblężonym, zalanym wodą zamku. Aby ocalić swoich ludzi, wsiadł do łodzi, wypłynął na wzburzone wody i tam, w samotności, rozciął sobie brzuch. Ofiarę tę uhonorowano: jego podkomendni zostali oszczędzeni, a on sam został zapamiętany jako przykład najwyższego poświęcenia.
Przerażający rytuał
Z czasem jednak seppuku przestało być jedynie aktem samodzielnej decyzji wojownika – stało się również narzędziem egzekucji, wykorzystywanym przez państwo do karania samurajów, którzy nie dopełnili swych obowiązków i splamili swój honor. To, co zaczęło się jako wyraz wolności, stało się systemową formą kary, podkreślającą nieubłagane prawa bushidō.
Okres Edo (1603-1868) przyniósł Japonii pokój, lecz dla samurajów niósł ze sobą okrutną ironię: byli wojownikami w epoce, która ich nie potrzebowała. Przez stulecia byli panami wojny, mistrzami miecza, dla których śmierć na polu bitwy była spełnieniem przeznaczenia. Nagle, w świecie bez wojen, ich rola uległa zmianie – zamiast walczyć, pełnili funkcje urzędników, biurokratów, strażników porządku. Ale jedno pozostało niezmienne: kodeks honorowy bushidō. Hańba – czy to przez korupcję, nieposłuszeństwo, czy choćby cień skandalu – nie była tolerowana. Samuraj, który splamił swoje imię, nie miał prawa żyć.
Seppuku, niegdyś akt osobistego wyboru, stało się teraz przymusem – wyrokiem wydawanym przez szogunat Tokugawy. Zamieniono je w publiczny rytuał, w surowe, makabryczne przedstawienie.
Skazany samuraj nie był prowadzony na szafot jak zwykły skazaniec. Przeciwnie – traktowano go z chłodnym szacunkiem. Ubrany w nieskazitelnie białe kimono – symbol czystości i przeznaczenia, klękał na specjalnej macie, przed publicznością, otoczony świadkami, wśród których często byli jego dawni towarzysze broni. Przed sobą miał nóż tantō i sakiewkę ryżu – ostatnie przedmioty, jakie trzymał w dłoniach. A potem zaczynał się dramat.
Drżącymi dłońmi chwytał ostrze, wbijał je w swój brzuch i rozcinając go znosił niewyobrażalny ból z wyrazem wyuczonego stoicyzmu. Nie mógł krzyczeć, nie mógł okazać słabości. Honor wymagał, by znosił torturę w milczeniu, z godnością. Chwilę później kaishakunin wysoko unosił miecz i jednym, precyzyjnym ruchem opuszczał go na szyję skazańca – czasem pozostawiając cienki płat skóry, aby głowa nie potoczyła się po ziemi, co było ostatecznym wysiłkiem na rzecz zachowania godności nawet w śmierci.
Spektakl był przerażający. Agonia samookaleczenia, tryskające strumienie krwi, bezwładna głowa spoczywająca obok zabitego ciała – był to brutalny teatr oddania ideałom samurajskim. A jednak ta makabryczna praktyka wciąż uchodziła za przywilej, zarezerwowany wyłącznie dla wojowników. Zwykłych przestępców czekała śmierć znacznie mniej godna. W świecie bushidō nawet śmierć miała swoje hierarchie.
Zmierzch samurajów
Pod koniec XIX wieku Japonia ulegała gwałtownym zmianom. W 1871 roku zniesiono feudalizm, a wraz z nim zniknęła epoka samurajów. Jednak ich duch, zakorzeniony w bushidō, nie zginął. Seppuku – symbol honoru i ostatecznego poświęcenia – nie odeszło w zapomnienie. Przeciwnie, znalazło nową drogę, nowy kontekst, nową tragedię.
Podczas II wojny światowej japońscy żołnierze nieśli na swoich barkach dziedzictwo dawnych wojowników. W obliczu nieuchronnej klęski niektórzy nie godzili się na kapitulację. Ruszali na wroga w desperackich szarżach, rzucając się w ogień karabinów z mieczami w dłoniach i imieniem cesarza na ustach. A gdy bitwa była już przegrana i tym samym hańba nieunikniona, oficerowie wysokiej rangi wybierali niekiedy seppuku – śmierć na własnych warunkach.
Tak właśnie zakończyli życie generał Mitsuru Ushijima i jego zastępca Isamu Cho, dowodzący siłami na Okinawie, nie chcąc, aby Amerykanie ich schwytali. W ostatnich chwilach ich adiutanci uklękli przed nimi i podali im ostrza owinięte w białą, świętą tkaninę. W ciszy, z godnością, obaj oficerowie rozcięli sobie brzuchy. Krew wsiąkała w ziemię, a chwilę później ich kaishakunini dopełnili rytuału, ściągając miecze na ich szyje. Śmierć była szybka, lecz jej znaczenie sięgało głębiej – dla nich była to ostatnia deklaracja lojalności wobec ojczyzny, ostatni akt samurajskiego ducha w świecie, który nie potrzebował już samurajów.
Choć epoka samurajów dawno minęła, ich duch przetrwał. W japońskich sztukach walki, w dyscyplinie i niezłomnym poczuciu obowiązku, które nadal kształtują japońskie społeczeństwo. Opowieści o ich męstwie wciąż inspirują, a ich oddanie ideom jest częścią narodowej tożsamości. Jednak za tą czcią kryje się też niewygodna prawda. Seppuku było, ponad wszystko, tragedią. Był to akt absolutnego poddania się bezlitosnemu kodeksowi, w którym honor liczył się bardziej niż życie, a cierpienie było jego nieodłącznym elementem.
Monika Pawlak