Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 7 lipca 2025 13:12
Reklama KD Market

Starcie dwóch Ameryk

Starcie dwóch Ameryk

Autor: LAPD Headquarters/Facebook

Los Angeles, Chicago, Nowy Jork, Boston, San Francisco, Minneapolis, Atlanta – to tylko niektóre z miast, w których w ostatnich dniach imigranci wyszli na ulice. Choć większość manifestacji miała pokojowy charakter, inne przerodziły się w starcia z siłami porządkowymi, połączone z aktami wandalizmu. W Kalifornii na ulicach pojawiła się Gwardia Narodowa, choć miejscowy gubernator nie widział potrzeby takiej interwencji.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Poziom desperacji i rozpaczy wśród imigrantów musiał przekroczyć punkt krytyczny, co znalazło swoje odzwierciedlenie na ulicach. Obrazy z Los Angeles zaczęły przypominać zamieszki z 1992 roku, kiedy po uniewinnieniu białych funkcjonariuszy policji, którzy pobili czarnego kierowcę Rodneya Kinga, doszło do gwałtownych protestów na tle rasowych. Zanim opanowano sytuację, właśnie z pomocą Gwardii Narodowej, życie straciło wówczas ponad 60 osób. Tak samo jak wówczas, również obecnie doszło do aktów wandalizmu, plądrowania sklepów i podpalania samochodów.

Na tym jednak analogie się kończą, bo obecne protesty są protestami imigrantów, co samo w sobie jest ewenementem. Nieudokumentowani cudzoziemcy mają bowiem dużo więcej do stracenia w przypadku aresztowania. Grożą im nie tylko grzywny, czy krótki areszt za łamanie lokalnego prawa, ale przede wszystkim – deportacje. To, że członkowie rodzin podejmowali  próby zatrzymywania konwojów z zatrzymanymi imigrantami dowodzi, że desperacja demonstrantów okazała się silniejsza od bariery strachu. Według CNN do manifestacji dołączali także „zawodowi” demonstranci – czyli osoby, które zwykle nie przepuszczają żadnej okazji, aby kontestować istniejący system lub szukają pretekstu do rozrób. „Protestujący najwyraźniej podzielili się na odrębne grupy: postępowych manifestantów, którzy poczuli się wezwani do obrony praw osób nieposiadających dokumentów, oraz protestujących, którzy wydawali się zdecydowani wciągnąć miasto w gwałtowny chaos” – czytamy w portalu tej stacji telewizyjnej. Według analityków policyjnych, niektórzy protestujący odpowiadali profilom organów ścigania określanym jako „zawodowi uczestnicy zamieszek”, którzy nieustannie szukają konfrontacji z organami ścigania.

Obrońcy imigrantów próbują jednak odciąć się od tych grup. „To, co wydarzyło się w tych dniach, nie było aktami wandalizmu ani przestępstwami, były to akty oporu przeciwko rządowi, który porywa naszych ojców, nasze matki, nasze żony, naszych mężów, nasze dzieci” – powiedział rzecznik Unión del Barrio, organizacji, której członkowie poświęcają się obronie praw Meksykanów i – szerzej – Latynosów. „Ludzie zrobili to z głębokiej miłości i poczucia sprawiedliwości dla naszych rodzin i naszego ludu”.

Władze lokalne i siły porządkowe miast, w których doszło do demonstracji, stanęły przed trudnym dylematem – z jednej strony ciąży na nich obowiązek utrzymania ładu i porządku w wielkich aglomeracjach. Z drugiej jednak, zarządzane głównie przez Demokratów miasta sanktuaria z dużą niechęcią patrzą na poczynania służb imigracyjnych i starają się ograniczyć współpracę z „federalnymi” do minimum. Stawia to burmistrzów i gubernatorów w opozycji do władz w Waszyngtonie. Z jednej strony agenci Immigration and Customs Enforcement (ICE) przeprowadzają głośne operacje skierowane przeciwko imigrantom, a wobec protestów pod biurami federalnymi administracja wzywa na pomoc Gwardię Narodową. Po drugiej stronie stają tacy politycy jak gubernator Kalifornii Gavin Newsom, który wprost powiedział, iż rozmieszczenie Gwardii Narodowej przez administrację Trumpa nie było konieczne i „podsycało napięcie”. Co więcej – wezwanie przez prezydenta Gwardii Narodowej bez kontrasygnaty gubernatora budzi poważne wątpliwości konstytucyjne. Wielu prawników uważa, że sytuacja w Los Angeles nie spełniała kryteriów „federalizacji”, pozwalających na wykorzystanie przez prezydenta Gwardii Narodowej bez zgody lokalnego gubernatora. Te obejmują inwazję sił zbrojnych obcego kraju, bunt przeciwko rządowi Stanów Zjednoczonych i niemożność egzekwowania praw federalnych. Nie dotyczyło to obszaru Los Angeles, gdzie lokalne i stanowe organy ścigania zachowały zdolność do tłumienia nielegalnych manifestacji i powstrzymania zamieszek. Warto też pamiętać, że „federalizacja” Gwardii Narodowej Kalifornii pozbawia ten stan zasobów niezbędnych do ochrony swoich obywateli, np. osób walczących z przemytem narkotyków czy sił reagowania w przypadku klęsk żywiołowych – pożarów, huraganów, czy trzęsień ziemi. Democratic Governors Association wydało oświadczenie, w którym nazwało wysłanie Gwardii Narodowej do Los Angeles „alarmującym nadużyciem władzy”. „Gubernatorzy są naczelnymi dowódcami Gwardii Narodowej, a działanie rządu federalnego polegające na ich aktywowaniu na własnych granicach bez konsultacji lub współpracy z gubernatorem stanu jest nieskuteczne i niebezpieczne” – czytamy w oświadczeniu, w którym podano nazwiska 22 gubernatorów Partii Demokratycznej.

To, co widzimy na ulicach, jest starciem dwóch Ameryk – z jednej strony konserwatywnej, mocno ksenofobicznej i często zaściankowej, karmiącej się mitem o własnej wielkości. Z drugiej – Ameryki wielkich otwartych metropolii, gromadzących nie tylko zamożną klasę średnią na przedmieściach, ale także mniejszości rasowe i etniczne tworzące getta i slumsy. No i oczywiście imigrantów, stanowiących często kilkadziesiąt procent populacji. Oba te światy, mające swoje wady i zalety (z przewagą tych pierwszych) zostały ustawione w opozycji do siebie. Ale podział ma nie tylko charakter polityczny, ale także kulturowy czy światopoglądowy. Z drugiej strony te obie połówki Stanów są od siebie uzależnione, a każda z nich odzwierciedla inną część amerykańskiego DNA: zarówno gospodarczo, politycznie i społecznie oba światy nie mogłyby bez siebie funkcjonować.

Nic nie wskazuje na to, aby prezydent Trump zrezygnował z bezwzględnego egzekwowania przepisów imigracyjnych i przeprowadzania masowych deportacji. A to oznacza, że rozpacz i desperacja ludzi dotkniętych przez te działania będą narastać. Zapewnienia Białego Domu, że rząd federalny zapewni „prawo i porządek” i gotowość wysłania wojska do innych miast w całym kraju nie wróżą szybkiego uspokojenia sytuacji. Wygląda na to, że w tej konfrontacji prezydentowi nie będzie zależało na deeskalacji. Warto jednak przypomnieć, że kto sieje wiatr, często zbiera burze.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama