Nie tylko dron i rakieta balistyczna, ale także skromny pistolet na wodę stał się atrybutem naszych czasów. U progu sezonu wakacyjnego antyturystyczne protesty na Majorce, w Barcelonie, Granadzie, San Sebastian, na Ibizie, w Wenecji i Lizbonie, a także strajk pracowników w Luwrze – najczęściej odwiedzanym muzeum na świecie, przyciągnęły uwagę mediów.
To z pistoletów na wodę ostrzelano w Hiszpanii grupy turystów m.in. pod barcelońską katedrą Familia Sagrada. Towarzyszyły temu hasła: „Jeden turysta więcej, jeden mieszkaniec mniej!”, „Turysto, wracaj do domu!”, czy „Turystyka zabija Barcelonę”.
Ta niecodzienna „broń” pojawiła się po raz pierwszy w rękach demonstrantów w lipcu zeszłego roku, kiedy niewielka, lewicowa grupa aktywistów z Barcelony, która promuje „degrowth” sektora turystycznego, zorganizowała swój pierwszy udany protest. Niektórzy przynieśli wówczas pistolety na wodę, aby oblewać się nawzajem i przetrwać w letnim upale.
„To, co wydarzyło się później, stało się ‘wirusowe’, ale w rzeczywistości był to po prostu żart grupy ludzi, którzy przynieśli pistolety na wodę, ponieważ było im gorąco” – powiedziała The Associated Press Adriana Coten, jedna z organizatorek Neighborhood Assembly for Tourism Degrowth. Demonstranci zwrócili swoje pistolety na wodę w kierunku turystów. Obrazy rozeszły się po całym świecie. „Broń” pojawiła się ponownie w kwietniu, kiedy ta sama grupa zatrzymała autobus turystyczny w Barcelonie, stolicy Katalonii. Teraz znów oblewano z niej turystów. Sytuacja była na tyle poważna, że Departament Stanu ostrzegł amerykańskich podróżnych, aby w obliczu protestów antyturystycznych zachowywali ostrożność podczas podróży do Europy.
Nadmierny ruch turystyczny stanowi obciążenie dla miast i atrakcji turystycznych nie tylko na Starym Kontynencie, ale także w USA np. w Nowym Jorku. Wielu nowojorczyków obawia się, że nadmiar gości wypędza mieszkańców z ich zabytkowych (i/lub cennych) dzielnic. Do tego potoki pieszych obniżają jakość życia, podczas gdy dynamicznie rozwijający się sektor hotelarski i zjawisko wynajmu krótkoterminowego wpływa na rynek nieruchomości. Mniejsza podaż mieszkań na wynajem musi się przekładać na wzrosty czynszu. Najbardziej oblegane miasta próbują kontrolować sytuację, ograniczając funkcjonowanie serwisów wynajmu krótkoterminowego, takich jak aplikacja Airbnb.
Kiedy pod koniec maja udało mi się przemierzyć rowerem 800-kilometrową odległość po Camino Frances na pielgrzymkowej drodze do Santiago de Compostela miałem okazję zaobserwować kilka stron tego zjawiska. Choć ruch pielgrzymkowy to dość specyficzna gałąź turystyki (nie wszyscy spotkani na trasie, zwłaszcza Amerykanie, okazywali się pątnikami), na całej trasie Drogi Francuskiej masowo korzystano z dostosowanej do potrzeb ruchu pielgrzymkowego infrastruktury – hoteli, hosteli i tanich schronisk (albergues). W wielu miejscowościach panował tłok i trudno było o noclegi. Jednocześnie odnosiło się wrażenie, że turyści-pielgrzymi są racją bytu i codziennego funkcjonowania całych wiosek i miasteczek, które miały szczęście wyrosnąć na liczącym sobie prawie 1000 lat pątniczym szlaku. Było to tym bardziej widoczne, gdy zjeżdżało się rowerem z trasy dla pieszych – oddalone nawet tylko o kilka kilometrów od głównego szlaku miejscowości funkcjonowały na zupełnie innych – dużo skromniejszych ekonomicznie – zasadach. Były też zatłoczone i pełne turystów duże miasta – Burgos, Leon, czy samo Santiago de Compostela. Tam na turystach co prawda zarabiano, ale jednocześnie musiano znosić uciążliwości związane z obecnością dodatkowych tysięcy tymczasowych gości. Utrzymanie delikatnej równowagi między własnym dobrostanem, a komfortem przywożącego pieniądze turysty okazywało się sprawą niełatwą.
Czy pistolet na wodę naprawdę może zmienić zachowania turystów, politykę władz różnego szczebla lub przedsiębiorców, którzy po prostu chcą zarobić na przyjezdnych?
Plastikowy gadżet w ręku radykała to nie wszystko. Samorządy, tak jak to ma miejsce w Wenecji i Barcelonie, wprowadziły już dodatkowe opłaty turystyczne, ale wielu krytyków twierdzi, że to nie wystarczy, aby ograniczyć liczbę odwiedzających. Inne miasta takie jak Nicea we Francji rozprawiają się z wynajmem krótkoterminowym, argumentując, że system ogranicza opcje mieszkaniowe dla mieszkańców. Pompeje wprowadziły nowe limity odwiedzin do 20 000 osób dziennie, aby kontrolować ruch turystyczny. Itd. itp.
Ktoś może powiedzieć, że problem nadmiernego ruchu turystycznego to kłopot społeczeństw sytych i bogatych i nie warto sobie nim głowy zawracać, gdy globalny system bezpieczeństwa drży w posadach. Dopóki jednak panuje względny spokój ludzie nie przestaną podróżować. Będzie ich zresztą coraz więcej, w miarę bogacenia się społeczeństw w różnych częściach świata, przede wszystkim w Azji.
Bez wątpienia pojawienie się protestów może więc przyczynić się do uwrażliwienia odwiedzających na problemy lokalnych społeczności. Tak aby mieszkańcy mieli wrażenie, że żyją u siebie, a nie oddali swoje miasto przyjezdnym. Najprościej chyba – przynajmniej odwiedzając Europę – próbować wtopić się w lokalne klimaty. Pozwoli to nie tylko na zebranie unikalnych doświadczeń i zrozumienie potrzeb „localsów”, ale także na utrzymaniu równowagi między turystyczną komercją a niezakłóconym życiem autochtonów.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.