Gdy Immigration and Customs Enforcement (ICE) nadal nasila działania w wielkich metropoliach będących matecznikami elektoratu Partii Demokratycznej, prezydent Trump podjął decyzję o zamrożeniu represyjnych działań na obszarach wiejskich, tymczasowo wstrzymując operacje skierowane przeciwko robotnikom rolnym, oraz osobom zatrudnionym w restauracjach i hotelach. Ta decyzja miała jednak krótki żywot.
„Nadchodzą zmiany”
Prezydent Trump przyznał we wpisie na portalu Truth Social, że jego „bardzo agresywna” polityka imigracyjna pozbawia zatrudnionych w rolnictwie i branży hotelarskiej długoletnich pracowników. Napisał: „Nasi wspaniali farmerzy i ludzie z branży hotelarskiej i rekreacyjnej stwierdzili, że nasza bardzo agresywna polityka imigracyjna odbiera im bardzo dobrych, długoletnich pracowników. Nadchodzą zmiany”. Jednocześnie poszczególne oddziały ICE miały otrzymać polecenie całkowitego wstrzymania nalotów na farmy, hotele, restauracje i zakłady przetwórstwa mięsnego – poinformował Reuters, który dotarł do wewnętrznej wiadomości e-mail. „Nasi farmerzy ponoszą poważne straty” – stwierdził prezydent. „Mają bardzo dobrych pracowników, którzy pracowali dla nich przez 20 lat; nie są obywatelami, ale okazali się… wspaniali i będziemy musieli coś z tym zrobić”. Tego samego dnia Trump zapowiedział, że wkrótce wyda rozporządzenie mające na celu złagodzenie skutków represji wobec imigrantów w sektorze rolnym i hotelarskim, które w dużej mierze opierają się na pracy imigrantów. Ale niedługo po zapowiedzi prezydenta, pojawiły się wiadomości, że administracja wycofuje się z tego stanowiska.
Republikański matecznik protestuje
Trudno podejrzewać Donalda Trumpa i szefową Departamentu Rolnictwa Brooke Rollins, która podobno osobiście „wychodziła” u prezydenta zawieszenie obław w regionach rolniczych, o nagły napływ sympatii do imigrantów. Trudno też posądzić republikańską administrację o wsłuchanie się w apele związków zawodowych (United Farm Workers) reprezentujących pracowników rolnych. Prezydent obiecał zmiany pod naciskiem organizacji reprezentujących farmerów, hotelarzy oraz przemysłu przetwórstwa mięsnego przerażonych odpływem pracowników. W całym kraju sezon zbiorów podstawowych produktów rolnych — takich jak sałata, truskawki, szpinak i brokuły — rozpoczyna się w tym miesiącu.
Te organizacje, zaniepokojone rozmachem działań administracji obawiają się, że utracą „bardzo dobrych, długoletnich pracowników”. A farmerzy to twardy elektorat Partii Republikańskiej. Według sondażu przeprowadzonego przez American Farm Bureau Federation, około 75 proc. rolników i hodowców identyfikuje się jako Republikanie. Inne badanie National Milk Producers Federation dało podobne rezultaty: 70 proc. respondentów deklarowało konserwatywne poglądy. W wyborach 2020 roku 75 proc. powiatów z dużymi gospodarstwami głosowało na Republikanów. Nawet w Kalifornii, która w całości głosuje na Demokratów, tereny rolnicze są republikańskim matecznikiem.
Rozłam u Republikanów
Najwyraźniej Republikanie są podzieleni w kwestii tego, jak radzić sobie z nielegalnym zatrudnieniem w rolnictwie. Gdy restrykcyjne egzekwowanie przepisów imigracyjnych uderzyło w społeczności wiejskie (naloty na farmy w Kalifornii, zakłady mięsne w Nebrasce, mleczarnie w Nowym Meksyku itd.) administracja spotkała się z krytyką ze strony republikańskich członków Kongresu i samych farmerów obawiających się niedoborów siły roboczej. Głosy sprzeciwu napłynęły z regionów kraju, które w zdecydowanej większości głosowały na Trumpa, ale jednocześnie przy produkcji żywności są w dużym stopniu uzależnione od pracy imigrantów. Farmerzy stanęli wobec perspektywy niezebrania zbiorów, gdy po informacjach o obławach w następnych dniach 30-60 proc. pracowników nie stawiało się do pracy. Tak było w Kalifornii, gdzie właśnie zbiera się brzoskwinie i truskawki.
Obiecywali nie ruszać rolników
Przez wiele miesięcy rolnicy i hodowcy w całych Stanach Zjednoczonych działali z ostrożnym przekonaniem, że deportacje Trumpa nie dotkną ich pracowników, a niektórzy członkowie Kongresu wręcz twierdzili, że Biały Dom obiecał ochronić ten sektor gospodarki przed agresywnym egzekwowaniem prawa imigracyjnego. Zarówno farmerzy, jak i ekonomiści od wielu miesięcy ostrzegali, że masowe deportacje, mogą zachwiać łańcuchem dostaw żywności na amerykański rynek. A rolnictwo i przemysł spożywczy są całkowicie zależne od imigrantów. Co więcej, według oficjalnych (zwykle zaniżonych) statystyk Departamentu Rolnictwa (USDA) dwie trzecie pracowników rolnych w USA to imigranci, a 42 procent to osoby nieudokumentowane.
Fala obław z ostatnich dni przepełniła czarę goryczy. Przewodniczący Komisji Rolnictwa Izby Reprezentantów GT Thompson (R-Pensylwania) powiedział, że naloty na producentów rolnych były „po prostu błędne” i sugerował, że prezydent się z nim zgadza, ale „musi ktoś niżej w łańcuchu pokarmowym popełniać te błędy”. „Zajmijmy się przestępcami i dajmy sobie czas na wdrożenie procedur, abyśmy nie zakłócili łańcucha dostaw żywności” – dodał. „Myślę, że wszyscy musimy skupić się na skazanych przestępcach, nielegalnych imigrantach”, zamiast na ludziach od dojenia krów” – powiedział w CNN kongresman Tony Gonzales (R-Texas). Inny członek Izby reprezentantów David Valadao (R-Calif.) wezwał urzędników administracji do „priorytetowego traktowania usuwania znanych przestępców, a nie ciężko pracujących ludzi, którzy od lat spokojnie żyją w Dolinie [Kalifornijskiej – przyp. JT]”. Także kilku innych polityków GOP ponowiło apele, aby deportacje koncentrowały się tylko na przestępcach i aby ci, którzy przyczyniają się do rozwoju gospodarki mogli mieć możliwość pozostania i kontynuowania wkładu w ten rozwój.
Pracownicy urodzeni w kraju?
Dla mieszkańców wielkich metropolii to jednak marna pociecha. Główny doradca Trumpa Stephen Miller i sekretarz bezpieczeństwa narodowego Kristi Noem nadal zobowiązują służby imigracyjne do zatrzymywania 3000 osób dziennie. Napięcia między Republikanami nastawionymi na biznes a „jastrzębiami” takimi jak Stephen Miller, którzy wierzą, że niedobory w rolnictwie można rozwiązać dzięki pracownikom urodzonym w kraju, nie pomogą mieszkańcom wielkich metropolii. Tu sam Donald Trump jest bezwzględny i zapowiada „SKUPIENIE SIĘ na przepełnionych przestępczością i śmiercionośnych centrach miast oraz regionach, w których miasta-sanktuaria odgrywają tak dużą rolę.” „Zdecydowana większość z tych ludzi to mordercy, zabójcy, członkowie gangów, ludzie z więzień – opróżnili swoje więzienia w USA. Większość z tych ludzi mieszka w miastach, wyłącznie miastach demokratycznych” – twierdzi prezydent.
Jolanta Telega
redakcja@zwiazkowy.com