Warto zacząć od przypomnienia, z jakim ryzykiem związane było oderwanie się od Korony Brytyjskiej ćwierć wieku temu. 4 lipca 1776 r. Kongres Kontynentalny formalnie przyjął Deklarację Niepodległości, napisaną w dużej mierze przez Thomasa Jeffersona. Chociaż głosowanie za niepodległością odbyło się 2 lipca, to czwarty dzień lipca stał się dniem narodzin amerykańskiej niepodległości. „To było coś więcej niż retoryka” – przypomniał Amerykanom prezydent Ronald Reagan 4 lipca 1986 r., przemawiając na tle Statui Wolności. – „Każdy z tych mężczyzn znał karę za zdradę stanu”.
George Washington wydał podwójne racje rumu wszystkim swoim żołnierzom z okazji rocznicy niepodległości w 1778 roku, a w 1781 roku, kilka miesięcy przed kluczowym amerykańskim zwycięstwem w bitwie pod Yorktown, Massachusetts stał się pierwszym stanem, który ogłosił 4 lipca oficjalnym świętem państwowym.
Tradycję obchodzenia 4 Lipca w Białym Domu zapoczątkował w 1801 roku Thomas Jefferson. Już podczas uroczystości w 1803 r . doszło do historycznego wydarzenia, gdy Jefferson na schodach frontowych Białego Domu ogłosił wiadomość o zakupie Luizjany. Była to jedna z największych transakcji nieruchomościowych w historii.
Do wzmocnienia mitu założycielskiego Stanów Zjednoczonych przyczynili się – co prawda bez własnej woli – byli prezydenci John Adams i Thomas Jefferson, którzy zmarli 4 lipca 1826 r.– dokładnie 50 lat po podpisaniu Deklaracji Niepodległości. Pięć lat później, także 4 lipca, zmarł James Monroe, ostatni z Ojców Założycieli, który objął urząd prezydenta.
4 lipca, zaledwie kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny secesyjnej w 1861 r., Abraham Lincoln objął urząd prezydenta. Dokonał przeglądu pułków milicji Nowego Jorku maszerujących na trawniku Białego Domu, podniósł amerykańską flagę w Departamencie Skarbu i zwrócił się do Kongresu z apelem o zwiększenie liczby żołnierzy i funduszy na wojnę. 4 lipca następnego 1864 roku – ostatniego dnia życia Lincolna – prezydent otworzył południowe tereny Białego Domu dla uczestników pikniku ze szkół, kościołów i grup religijnych dla czarnoskórych.
Dopiero jednak w 1870 r. Dzień Niepodległości został ogłoszony oficjalnym świętem federalnym . W setną rocznicę powstania kraju w 1876 r. prezydent Ulysses Grant i pierwsza dama Julia Grant otworzyli wystawę stulecia w Filadelfii, uruchamiając silnik parowy Corliss, który napędzał większość eksponatów.
Nie zawsze celebracje przebiegały pokojowo. Jedna z imprez z okazji 4 lipca za prezydentury Richarda Nixona zakończyła się użyciem gazów łzawiących i telewizyjnymi obrazami nagich protestujących na ulicach Waszyngtonu. Grupy kontestujące zaangażowanie USA w Wietnamie pojawiły się na uroczystości „Dnia Honoru Ameryki” z udziałem kaznodziejów Billy’ego Grahama i Boba Hope’a traktując wydarzenie jako prowojenny wiec.
W 1976 r. obchody 200. rocznicy niepodległości były szczególnie uroczyste. Prezydent Gerald Ford spędził dzień, odwiedzając Valley Forge, Independence Hall w Filadelfii i port w Nowym Jorku, aby zadzwonić dzwonem dwusetnej rocznicy na pokładzie lotniskowca USS Forrestal. Noc zakończył w Białym Domu, oglądając fajerwerki nad National Mall z pierwszą damą Betty Ford. Fordowie zaprosili również specjalnego i symbolicznego gościa – królową Wielkiej Brytanii Elżbietę II. Na jej cześć zorganizowano uroczystą kolację w namiocie w Ogrodzie Różanym, transmitowaną na żywo w telewizji.
W przeszłości wielu prezydentów obchodziło to święto, uczestnicząc w ceremoniach naturalizacji, podczas których nowi obywatele składali przysięgę wierności Stanom Zjednoczonym. „Od tego dnia” – powiedział prezydent George W. Bush nowym Amerykanom w 2008 r. – historia Stanów Zjednoczonych będzie częścią waszego dziedzictwa. Czwarty Lipca będzie częścią waszego Dnia Niepodległości”.
Dziś żyjemy w dobie głębokich podziałów oraz często zupełnie przeciwstawnego pojmowania takich pojęć jak patriotyzm, legalizm, polityka, służba społeczna. Ale przecież siła Ameryki zawsze tkwiła w różnicach — myśli, pochodzenia, tożsamości i przekonań. Ameryka nigdy nie miała być produktem skończonym. Ojcowie-Założyciele zapoczątkowali eksperyment społeczny, którego losy zależą od decyzji podejmowanych przez każde pokolenie.
Ćwierć wieku temu, pomimo wszystkich wyzwań i niepowodzeń, Ojcowie Założyciele znaleźli wspólny język i podpisali Deklarację Niepodległości, co doprowadziło nas do miejsca, w którym znajdujemy się dzisiaj. Zgodnie z sondażem YouGov z 2021 r. aż połowa Amerykanów uważa, że ich kraj jest najlepszy na Ziemi. Według sondażu Gallupa przeprowadzonego rok temu 67 procent ankietowanych stwierdziło, że są niezwykle lub bardzo dumni z bycia Amerykanami. To jednak mały powód do dumy, bo oznacza spadek w porównaniu z 91 proc. w 2004 roku.
Historia uczy, że większość demokracji upada. Systemy nie rozpadają się jednak z dnia na dzień, ulegają erozji stopniowo, gdy obywatele przestają wierzyć w sens służby i poświęcenia dla swojego kraju. To powinno niepokoić, ale co ważniejsze, powinno mobilizować.
Co nam zostało do dziś z wydarzeń sprzed ćwierć wieku? Prawie 100 lat temu Calvin Coolidge – jedyny prezydent USA urodzony 4 lipca – obchodząc 150. rocznicę powstania Stanów zjednoczonych powiedział słowa, które do dziś nie straciły na aktualności: „Pośród całego konfliktu sprzecznych interesów, pośród całego zamieszania partyjnego w polityce – każdy Amerykanin może zwrócić się po pocieszenie i ukojenie do Deklaracji Niepodległości”.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.