Rozporządzenie wykonawcze prezydenta Donalda Trumpa, podpisane w styczniu, tuż po rozpoczęciu jego drugiej kadencji, przewiduje odmowę uznania obywatelstwa dzieciom osób, które bądź przebywają w USA nielegalnie, bądź tymczasowo. Była to część wyborczego programu prezydenta, który nazwał obywatelstwo na podstawie miejsca urodzenia „magnesem dla nielegalnej imigracji”.
Wejście w życie rozporządzenia oznacza ograniczenie tzw. prawa ziemi (łac. ius soli, ang. birthright citizenship). Jego wejście w życie zostało zablokowane przez co najmniej kilka sądów niższej instancji – sędziowie w sądach okręgowych w Maryland, Massachusetts i stanie Waszyngton wydali ogólnokrajowe nakazy, które zablokowały wejście rozporządzenia w życie. W Waszyngtonie sędzia federalnego Sądu Okręgowego John Coughenour nazwał nawet dekret Trumpa „rażąco niekonstytucyjnym”. Wśród skarżących znalazły się 22 stany, dwa miasta, grupa obrońców praw imigrantów z Maryland CASA raz organizacja Asylum Seeker Advocacy Project.
Wygrana bitwa, ale czy wojna?
Dzięki piątkowej decyzji konserwatywnej większości w Sądzie Najwyższym, administracja dostała zielone światło na wprowadzanie rozporządzenia w życie. Sześciu na dziewięciu członków Sądu Najwyższego opowiedziało się po stronie prezydenta, stwierdzając, że blokada nakazu sądowego może dotyczyć tylko osób występujących z pozwem, a nie odnosić się do wszystkich. To znaczne poszerzenie kompetencji prezydenta w amerykańskim systemie władzy.
Zarówno prawnicy jak i media przypominają, że legalna batalia o utrzymanie ius soli czyli prawa ziemi na pewno nie jest skończona.
Po pierwsze dlatego, że Sąd Najwyższy w ogóle nie zajął się zagadnieniem, czy rozporządzenie wykonawcze Trumpa jest zgodne z konstytucją. Prawnicy walczący z rozporządzeniem Trumpa mają po swojej stronie nie tylko 14. Poprawkę do konstytucji, ale liczącą ponad 100 lat tradycję precedensowych orzeczeń sądowych podtrzymujących prawo do obywatelstwa niemal wszystkich osób urodzonych na amerykańskiej ziemi. Jedyny wyjątek stanowią dzieci dyplomatów jako niepodlegające jurysdykcji Stanów Zjednoczonych.
Po drugie decyzja Sądu Najwyższego odsyła sprawę merytorycznego rozpatrzenia do sądów niższej instancji, zanim sprawa dotrze z powrotem do SN. Federalne sądy okręgowe będą musiały – w świetle decyzji Sądu Najwyższego – dostosować I zawęzić orzeczenia tylko do powodów, którzy wnieśli swoje sprawy. Nie znaczy to jednak, że nie będą mogły orzekać o niezgodności rozporządzenia Trumpa z Konstytucją. Prawnicy w poszczególnych stanach już mówią o przepisaniu pozwów na nowo, zgodnie interpretacją Sądu Najwyższego.
Po trzecie orzeczenie dotyczyło granic wydawania nakazów sądowych przez sądy federalne – a nie samego rozporządzenia o zakończeniu automatycznego prawa ziemi. W praktyce oznacza to, że może mieć zastosowanie również do kilku innych spraw obejmujących ogólnokrajowe nakazy sądowe. To zła wiadomość dla skarżących inne rozporządzenia wykonawcze Trumpa, ale niekoniecznie dla obrońców birthright citizenship, jesli oczywiście Sąd Najwyższy w orzeczeniu merytorycznym (które niewątpliwie kiedyś nastąpi) uzna niekonstytucyjność całego rozporządzenia Trumpa. A tak przynajmniej uważa większość prawników-konstytucjonalistów wypowiadających się w tej sprawie. Także liberalna sędzia SN Sonia Sotomayor, w odrębnej opinii sądu, przypomniała, że rozporządzenie wykonawcze Trumpa o obywatelstwie od urodzenia zostało wstępnie uznane za niekonstytucyjne przez każdy sąd, który go zbadał.
Natomiast sekretarz prasowy Białego Domu Karoline Leavitt powiedziała dziennikarzom w piątek, 27 czerwca, że administracja oczekuje, że Sąd Najwyższy zgodzi się z prezydentem i podtrzyma rozporządzenie w październiku.
30 dni na przepisy wykonawcze
Co to oznacza dla przyszłości zasady przyznawania obywatelstwa na podstawie miejsca urodzenia? Mamy (przynajmniej w krótkoterminowym okresie) do czynienia z radykalną zmianą interpretacji prawa do nabywania obywatelstwa, które od dawna jest gwarantowane przez 14. poprawkę. Rozporządzenie wykonawcze zacznie obowiązywać wszystkich, którzy nie są stroną pozwu, w ciągu miesiąca. Administracja musi teraz zaplanować, jak w sposób praktyczny zamierza zakończyć automatyczne uznawanie obywatelstwa wszystkich osób urodzonych na amerykańskiej ziemi. Regulacje muszą zawierać wiele szczegółów, takich jak np. czy każda ciężarna kobieta będzie musiała udać się do szpitala z własnym paszportem lub metryką urodzenia. Praktycznie trudno sobie wyobrazić wszystkie niuanse jakie pojawią się przy próbie realizacji rozporządzenia.
Zapanuje chaos
I chaos będzie tym większy, że w 22 stanach (przeważnie rządzonych przez Demokratów) nikt nie będzie się spieszył z przygotowywaniem regulacji dopasowanych do rozporządzenia Trumpa, a warto pamiętać, że takie kwestie jak wydawanie metryk urodzenia czy zarządzanie szpitalami podlegają jurysdykcji stanowej i lokalnej, a nie federalnej.
W 28 stanach, które nie złożyły pozwów, przepisy kończące automatyczne obywatelstwo na podstawie prawa ziemi mogą wejść w życie już za 30 dni. W praktyce może to oznaczać, że prawo do uznawania obywatelstwa będzie interpretowane różnie w różnych stanach. Dziecko urodzone w rodzinach nieudokumentowanych imigrantów lub np. posiadaczy wiz H1-B w Kalifornii, Illinois lub Maryland może nadal otrzymać amerykański akt urodzenia i może zostać uznane za obywatela. Jednocześnie dziecko rodziców o analogicznym statusie imigracyjnym urodzone tego samego dnia w Teksasie lub na Florydzie może nie zostać uznane za obywatela USA – w zależności od tego, jak niższe sądy federalne radzą sobie z istniejącymi procesami sądowymi i czy zostaną złożone nowe pozwy. A więc, trudno sobie wyobrazić większy chaos.
Jolanta Telega
redakcja@związkowy.com